środa, 30 czerwca 2010
Lodowe pogorzelisko
Dwa pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl po aplikacji Cristal de Roche Oliviera Durbano to "szkocki" oraz "biblioteczny". Nie bardzo wiem, dlaczego; w końcu znam kilka zapachów o wiele trafniej oddających ducha biblioteki oraz parę celniejszych skojarzeń perfumeryjnych ze Szkocją w tle. Ale pomimo, iż z pierwszym pachnidłem Durbano stykałam się kilka razy, z początku w dość dużych odstępach czasowych, szkockość i biblioteczność wciąż wracały. Cóż więc było robić? Wszak najpewniejszym sposobem na zwalczenie pokusy jest ulegnięcie jej. :)
A tego typu grzesznym chęciom mogę ulegać kilka razy dziennie. Bo Cóż-To-Jest-Za-Kadzidło! :) Piękne, stylowe, zadziwiające, przejrzyste. Jednocześnie chłodne i gorące, pełzające po skórze i okolicach, snujące się po wnętrznościach, bez zahamowań zaglądające w duszę osoby je noszącej. Jest nieprzewidywalnym, a jednak pożądanym wiatrem, unoszącym wonny dym ofiarny prosto w niebiosa. Nieznającym granic, lękającym się tylko Boskiej ingerencji, w dziwnie naturalny sposób przenikającym mnie na wskroś. Transparentnym i transcendentnym.
Przy czym wydawać by się mogło, że zapachy kadzidlane po prostu muszą zawierać w sobie sporą dawkę mrocznych skojarzeń, szatańskich praktyk albo awiniońskiej pychy w pseudoreligijnym sosie. Tymczasem Crystal de Roche, czyli Rock Crystal, czyli Kryształ Górski pozostaje od podobnych klimatów całkowicie niezależny. Świeży, lekki, nieprzesadnie cielesny, pozbawiony wszelkich, nudnych w swej powtarzalności, ziemskich konotacji. A przy tym... pogodny. Łagodnie uśmiechnięty, lekko nieobecny, zatrzymany we własnym świecie, do którego ziemskie namiętności wstęp mają mocno ograniczony. Ukryty za wiszącymi nad majestatycznym, starym górotworem chmurami. Cichy, a jednak obecny. Drzemiący Bóg.
Zapach daleki jest od wszystkich aptecznych woni, trudno go też nazwać ponurym (dla mnie to, co najwyżej, melancholik :) ). Od początku ciepły, przyprawowy, drażniący nos, ale i ujmujący naturalnym urokiem, przechodzi stopniowo w czysty, przejrzysty woal utkany z aromatycznych ziół i suchego drewna. Zawsze zaś - w każdej odsłonie i nieprzerwanie - kadzidlany, mirrowy, żywiczny. Nieuchwytny, ale miękki. Skąd to wiem? Powiedzmy, że mi się przyśniło. :) I oby takich snów jak najwięcej, czego Wam i sobie życzę. :)
Rok produkcji i nos: 2005, ??
Przeznaczenie: zapach dla miłośników kadzideł i przestrzeni; uniseks, dobry na każdą porę dnia i nocy; dla osób odważnych, niekonwencjonalnych, pewnych siebie, otwartych, ceniących sobie honor i żyjących "za Pan Brat" (albo Pani Siostra) z etyczno-moralnymi rozterkami; świadomych własnych wad i zalet.
Trwałość: od ośmiu do ponad 24 godzin. Tak więc dziwna... :)
Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna
Skład:
Nuta głowy: kwiat pomarańczy, pieprz, kolendra, kmin, kardamon
Nuta serca: olibanum, benzoes, mirra, czystek (czyli labdanum)
Nuta bazy: drewno sandałowe, wetyweria, drewno cedrowe, nieśmiertelnik, mech dębowy, piżmo
P.S.
Fot. nr 1 przedstawia wnętrze Central Library w Edynburgu, a pochodzi ze strony nimbus-2009.blogspot.com
Fot. nr 2 pierwotnie podwieszona była pod adresem www.lastfm.pl
Etykiety:
aromatyczne,
drzewne,
nisza,
Olivier Durbano,
perfumy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ach ach a ty o takim pięknym kadzidle piszesz;) takie jak RC to ja lubię;)
OdpowiedzUsuńObrazeczek to reakcja na Incense;) Ale przyznaję nęciło okropnie,na szczęście mam to za sobą-odlewka poleciała w świat mordować kogoś innego;) A moja teściowa to bardziej Joker;p