środa, 2 czerwca 2010

Mam kilka pytań...

Pogoda taka, że nic, tylko wyć: idzie kolejna fala powodziowa, jest zimno, mokro, wietrznie, ponuro (pełnia jesieni w czerwcu ;) ), nic się nie chce. Do tego dziś porządnie się pokłóciłam, nieco później ochlapał mnie samochód - a szłam z dala od krawężnika, zaś rankiem (spóźniony) pociąg do miasta Wrocław wziął się i stanął w szczerym polu na dość długi czas. Cóż więc było robić? Wyciągnęłam notatnik i skrobnęłam poniższy tekst. Coś takiego chodziło po mojej głowie już od dłuższego czasu, zatem nie ma potrzeby zwalać wszystkiego na złą aurę; ona co najwyżej przyspieszyła publikację. :) Tak więc, mam kilka pytań...

Jeżeli zwykliśmy bez zastrzeżeń akceptować czyjeś upodobania kulinarne, jeśli rozumiemy (choć czasem nie podzielamy) słabość bliźnich do jednego lub kilku gatunków muzycznych i z tolerancją odnosimy się do osób, które muzyce poświęcają cały swój czas, tak zawodowo - szkolny, jak i wolny, jeżeli mieści się w naszych głowach fakt istnienia ludzi nie wyobrażających sobie życia bez folgowania własnym potrzebom estetycznym za pomocą wzroku, to dlaczego zwykliśmy tak powszechnie okazywać lekceważenie, o ile nie pogardę, wszystkim "węchowcom"? Czemu osobom, którym woń nie jest obojętna większość społeczeństwa oferuje co najwyżej pobłażliwy uśmieszek dobrego wujka, z wyrozumiałością traktującego irracjonalne i "zbędne" ekscesy młodzieży? Skąd bierze się taka postawa? Dlaczego jej istnienie zauważa jedynie garstka olfaktorycznych pasjonatów, owych "węchowców" właśnie?
Dlaczego ogół społeczeństwa nienawidzi własnego węchu??

Nie chodzi mi o nienawiść w ścisłym tego słowa znaczeniu, a raczej o rażącą ignorancję, niezmienną mimo kiełkującej świadomości zapachowej oraz absolutny brak chęci poprawy. Tak, śmierdzę, wiem o tym, ale nikomu nic do tego! - ten rodzaj zachowania miałam na myśli.

Choć wiadomo powszechnie, że warto mieć jakieś "swoje" perfumy, aby móc się nimi od czasu do czasu skropić (a nawet zlać...); jednak ma to dotyczyć zwłaszcza kobiet - bo wiadomo, jakie są baby: tylko im fryzjer, kosmetyczka, ciuchy, makijaż i perfumy w głowie [a w domyśle - ...nie to, co nam!]. Dlatego we wszelkiej maści kolorowych czasopismach czy na blogach perfumerii internetowych pełno uwag o tym, jak ważny jest dla pań świat zapachów oraz jak niepewnie czują się w nim panowie [idąc tym tropem można by nawet pokusić się o stwierdzenie, iż wszyscy bywalcy perfumerii płci męskiej to godni podziwu męczennicy z góry przegranej sprawy, istni Don Kichoci usiłujący zyskać uznanie w oczach swych Dulcynei; widać więc, jak irracjonalne są podobne kategoryzacje].

Co zaś się tyczy ogółu kategoryzacji, jak wiadomo całe tłumy "cioć i wujków Dobra Rada (choć częściej cioć - o czym powyżej ;) )" tworzą elaboraty o tym, jakie zapachy stworzone są tylko dla kobiet, a jakie wyłącznie dla mężczyzn, co i jak powinny nosić brunetki, a co zarezerwowane jest dla blondynek, co nadaje się dla nastolatków, a co dla ludzi w podeszłym wieku - i tylko dla nich, co nosi się wyłącznie za dnia, a czego nie wolno nałożyć do pracy. I tak dalej...
Gdy tymczasem JEDYNYMI osobami decydującymi, jakie pachnidła są dla nas odpowiednie, winniśmy być wyłącznie my sami i nasza skóra ( :) ), w drugiej kolejności - nasze najbliższe otoczenie, a dopiero na końcu cała reszta świata.
Nie znaczy to, że gardzę wszystkimi, których przerażeniem napawa sama myśl o zastosowaniu zapachów przeznaczonych dla płci przeciwnej (choć postawy niniejszej nie pochwalam), mam jednak świadomość ogromnej względności oraz umowności tego typu kryteriów; podobnie, jak umowne i subiektywnie postrzegane są role społeczne przypisane tradycyjnie dla danej płci. ...ale ja przecież nie o tym. ;)

Wśród użytkowników perfum są mężczyźni lubiący kwiaty i owoce, jak i kobiety - miłośniczki woni drzewnych lub skórzanych, co wcale nie oznacza żadnego pomieszania z poplątaniem ani końca świata - kto zna Royal English Leather marki Creed czy oryginalną Kölnisch Wasser wie, o czym mówię ;) - w porównaniu z nimi nawet Chanel No. 5 pachnie arcymęsko. Tak więc dochodzę do sedna: otóż razi mnie stereotypowy i zeschematyzowany odbiór pachnideł, denerwują przejawy niezrozumiałego lekceważenia w traktowaniu, "innych" od mas społeczeństwa, perfumoholików. Dlaczego już sama słabość do perfum to pasja oryginalna, a poszukiwanie własnej, indywidualnej niszy zakrawa na wybujały ekscentryzm?

Ludzie, czy to nam "coś" odbiło, czy raczej filisterski ogół ma nas - nomen omen - w nosie??

I oby dalsze powszechne bagatelizowanie zmysłu węchu nie kończyło się w taki oto sposób: :)


___
Pachnę Hypnotic Poison Diora.

4 komentarze:

  1. Wiesz... Długo myślałam nad tym komentarzem.
    Głównie dlatego, że zmuszona jestem się z Tobą nie zgodzić. Więc zastanowiłabym się, co ja bym na taki wpis powiedziała i wyszło mi, że byłabym zachwycona możliwością podjęcia dyskusji. A aż tak się chyba nie różnimy, więc piszę. Choć dyskusja będzie mocno umowna, bo przecież piszę tylko o własnych doświadczeniach.

    A moje doświadczenia każą mi się nie zgodzić z Tobą w taj kwestii.
    Oczywiście nie będę polemizowała z tym, że statystyczny człowiek poświęca więcej czasu i uwagi muzyce, niż perfumom. Wydaje mi się jednak, że to kwestia kulturowa - muzyka jest wszędzie, mówi się o niej, różnoraka papa muzyczna atakuje człowieka zewsząd - nie sposób tego ignorować - wypada mieć jakikolwiek pogląd w tej sprawie.
    Czy jednak przeciętny Iksiński rzeczywiście tę muzykę zna, odczuwa, analizuje? Moim zdaniem poziom ignorancji w tym względzie jest równie duży, jak w przypadku perfum, czy baletu - ludzie chłoną muzyczny fast food bo to akurat serwuje McRadio. ;) Ale wiedzy z teorii muzyki nie posiadają, nie pracują nad rozwojem w tej dziedzinie.
    Prawdę mówiąc ja osobiście myślę, że ludzie lepiej widzą, niż słyszą i nawet muzykę odbierają oczami - marketing, teledyski, fajne dupy, niezłe ciacha. To, czy fajna dupa umie śpiewać, a niezłe ciacho zna więcej niż trzy chwyty nie ma znaczenia, bo ludzie tego nie słyszą.

    Jeśli zaś chodzi o stosunek do perfumeryjnej pasji i otwartość na ewentualne poznawanie nowych zapachów - być może moje towarzystwo jest niereprezentatywne, bo kontaktów z osobowościami miałkimi i ograniczonymi po prostu nie podtrzymuję (nie dotyczą mnie ciotki na przykład), ale moje doświadczenia są raczej pozytywne. Ludzie zauważają zapachy na mnie i, ku własnemu zaskoczeniu, zbieram sporo pozytywnych opinii. Zdarza mi się, że ktoś prosi o możliwość przetestowania, czasem kieruje rozmowę na ten temat - ogólnie jest potencjał w narodzie. :)
    Mam kilka znajomych osób, które zaintrygowane moimi pachnidłami zaczęły szukać, testować, zbierać na kolejne flaszki. Powiem nawet, że w moim otoczeniu powstała pewna moda na używanie i posiadanie perfum. Snobizm? Też. Ale czy to źle? :)))

    Kwestię śmierdzących ludzi przestałam zauważać od kiedy przestałam poruszać się komunikacją miejską w godzinach szczytu. ;)
    W sumie uważam, że statystycznie ludzie przywiązują równie mało uwagi do higieny fizycznej, jak i psychicznej. Perfumy są traktowane podobnie jak mydło - większość uważa, że powinno jakieś tam być. Tylko drogie są, więc trudniej odżałować kasę na oryginał. Muzyka spełnia podobną rolę - może być byle jaka, byle głośna. O stołowaniu w fast foodach mogłabym się wyrazić jeszcze dosadniej - dla mnie to jak perfumowanie się kupą.

    No nie. Nie widzę, by sztuka perfumeryjna była traktowana gorzej, niż każda inna. Tacy są ludzie. :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że dyskusja jest znakomitym pomysłem! :) W końcu świadomość posiadania czytelników mile łechcze ego, ale to dialog jest motorem kreatywności.

    Więc odpiszę, że nie zgodzę się z Twoim niezgodzeniem; a to dlatego, że... wcale nie mamy odmiennych opinii. :) Po prostu patrzymy na tę samą kwestię z różnych stron - i to pod kilkoma względami.

    Po pierwsze: oto klasyczny przykład sporu między idealizmem i realizmem. Sama nie wiem, którą z tych postaw częściej reprezentuję; w każdym razie, powyższy post napisała wiedźma-idealistka (wiedźma-realistka pewnie uznałaby, ze jej alter ego robi z igły widły i w pełni podpisała się pod Twoją opinią :) ). Zatem, w ramach snucia utopijnych wizji życzyłabym sobie, aby ludzie z tolerancją odnosili się do potrzeb estetycznych swoich bliźnich, aby - przynajmniej teoretycznie - szanowali tzw. "sztukę wysoką" i poświęcili choć chwilę na próbę zrozumienia jednego czy drugiego jej dzieła. By - nie będąc stałymi bywalcami małych restauracyjek ze znakomitym menu - odczuwali potrzebę zaglądania tam przynajmniej raz na jakiś czas. Wówczas może i ja poczułabym się bardziej na miejscu w barze serwującym globalny fast food. ;) Może to i mrzonki, ale przyznaj, Sabath, że piękne. :)

    Druga kwestia ma podłoże bardziej realistyczne. Otóż ja również mam to szczęście (a może pecha?) obracać sie w kręgu ludzi ciekawych świata i o mniej lub bardziej otwartych umysłach: mimo dzielących nas różnic potrafimy wspólnie bawić się i dyskutowac na poważne tematy, i chłopak sympatyzujący z Młodzieżą Wszechpolską, i działaczka jednego ruchu LGBTQ. Więc w skali mikro jest okej, także spotykam się z raczej pozytywnym odbiorem swoich pachnideł (znajomi nawet zdobywają dla mnie próbki różnych "dziwnych" perfum :) ). Gorzej jest, gdy czasem wyjdę z tej swoistej "wieży z kosci słoniowej" i zetknę się, z tzw. prawdziwym światem. Wtedy okazuje się, że to ja śmierdzę (kiedyś spotkałam się z agresją wywołaną zapachem (i mam na to świadków), a konkretnie Ambre Fétiche Annick Goutal), albo marnuję pieniądze na bzdury (takim spostrzeżeniem, i to bez złych intencji, uraczyła mnie kiedyś dawna przyjaciółka szkolna). I, zaprawdę, nie byłoby powyższej notki, gdyby podobne sytuacje zdarzały się rzadko.

    Można byłoby pomyśleć, iż to nie tyle sam zapach wywołuje tak silne emocje, a jego duża ilość na mnie. Tylko, co ciekawe, najbardziej, hm... interesujące opinie słyszę wtedy, gdy potraktuję swoje ciało najwyżej dwoma lub trzema (ale to rzadko) "psikami" bądź niewielką ilością z mililitrowej epruwetki. Zatem co, jeśli nie brak akceptacj dla "inności", jest przyczyną podobnych reakcji?

    Podsumowując, być może i duch w narodzie nie ginie, problemem jest tylko fakt, że poszczególni członkowie tegoż narodu wlasnego ducha się wstydzą. Bo "co ludzie powiedzą"??

    To pisałam także ja-idealistka. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej! Daleka jestem od wmawiania Wiedźmie, że robi z igły widły w jakiejkolwiek kwestii. :)))
    Życzenia mamy podobne.
    Myślę, że mój dystans wynikać może z sytuacji życiowej - czasy kiedy skazana byłam na liczenie się z opinią rodziców, ciotek, nauczycieli (to szczególnie bolesne było), różnie pojmowanych dorosłych, czy nawet szefostwa i koleżanek w pracy są dla mnie przeszłością. Nie spotykam się z negatywnymi ocenami, bo potencjalni wyraziciele opinii, jakie przytoczyłaś chyba po prostu wiedzą, gdzie sobie je mogą wsadzić. I wiedzą, że ja wiem. :D W sumie szkoda, bo czasem chciałabym, żeby mi ktoś z takim tekstem wyskoczył. Ale bym sobie poużywała na biedaku. :D
    Mam w towarzystwie jedną osobę, która krytykowała moje perfumy. Przyznaję, ze sprawiało mi to tak niesamowitą radochę, że polubiłam ją, choć to trudna do lubienia osóbka. No i już nie krytykuje. Szkoda. :DDD

    A z akceptacją inności ludzie zawsze mieli problem. Perfumy to doprawdy błahostka. To, co dzieje się na gruncie religijnym - to dopiero mnie poraża.

    OdpowiedzUsuń
  4. E,tam - chodziło mi o ogólne wrażenie. ;)

    Wiesz, moje najbliższe grono też nie krytykuje (a najwyżej wyraża opinie o samym zapachu - ale i tak raczej grzeczne lub przychylne). Najciekawiej jest z osobami anonimowymi; i tu się zgodzę - gdy adrenalina się podniesie można sobie trochę poużywać na kimś, kto był na tyle nieostrożny, by podejść zbyt blisko... ;) A z opinią wymienionych przez Ciebie konkretnych osób też dbam równie mocno, co o zeszłoroczny śnieg. Zresztą uwielbiam siać ferment i szokować Szanowne Panie Ciotki! >;)

    I akceptacja zapachów to rzeczywiście nic, w porównaniu z (nie)tolerancją religijną, etniczną, światopoglądową, cudzej seksualności, ogólnego sposobu bycia etc... Zawsze śmieszą mnie określenia- wytrychy typu: "Polska jest krajem tolerancyjnym" albo (moje ulubione) "krajem wielu kultur" - aha. Wielokulturowi byliśmy do 1939 roku, a i tak mieliśmy tą całą multietniczność wiadomo gdzie. Dziś ma miejsce tylko marne odcinanie kuponów.

    Zatem, wracając do sfery perfumeryjnej, wychodzi na to, że jedyne działanie, na które możemy sobie pozwolić, to świadomie pozostawanie w opozycji do głównego nurtu (nie)pachnienia. Kurczę, trochę to pesymistyczne! Ale cóż? Po prostu... "róbmy swoje!" ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )