środa, 16 czerwca 2010

Skrajna dwuznaczność

"Skrajna Dwuznaczność" to dość luźny przekład nazwy Piment Brûlant, jednego z tworów marki L'Artisan Parfumeur; choć równie dobrym, bo bardziej dosłownym, tłumaczeniem byłaby po prostu Ostra Papryka. :) Tak jakoś mam, że artisanowskie przyprawy kojarzę z wojownikami: dwoma mężczyznami i jedną kobietą. Czemu tak? A bo ja wiem? :) Choć wizje przychodziły po kolei, osobno do każdego zapachu, to nie potrzebowałam wysilać mózgu by odkryć ich punkty wspólne; za tymi zaś czaiła się pewna refleksja... O niej będzie więcej po omówieniu ostatniego członu przyprawowego trio Miłosnych Napojów, dziś natomiast zajmę się tylko jednym z "męskich" skojarzeń.


Paprykowym wojownikiem, po moim krótkim zastanowieniu, okazał się Manfred von Richthofen, czyli legendarny Czerwony Baron, niemiecki as lotniczy z czasów pierwszej wojny światowej. Urodzony w moim rodzinnym mieście, a raczej w jednej z najpiękniejszych jego części - willowym osiedlu Borek (wówczas Kleinburg), wchodzącym w skład zacisznej, prestiżowej (wtedy o wiele bardziej niż obecnie...) dzielnicy Krzyki, silnie związany także ze Świdnicą. Zatem wiadomo już, skąd moja doń słabość: może nie był moim krajanem w sensie etnicznym, ale w regionalnym po stokroć tak. :)

Jako dowódca eskadry myśliwców Jasta-11, a później większej formacji, zwanej Latającym Cyrkiem Richthofena, przeczesywał niebo nad francuskimi okopami w jednym ze swych krwistoczerwonych fokkerów, którym zawdzięczał przydomek, budząc strach wśród żołnierzy Ententy. Zginął w kwietniu 1918 roku nad przełęczą Morlancourt w rejonie Sommy. Tyle notki biograficznej, teraz skojarzenie. :)

Pierwsze zetknięcie z zapachem popularnych "Papryczek" nie wzbudziło we mnie szczególnie żywych uczuć: ot, lekko pikantna, przewidywalna papryka z mlekiem. Bez rewelacji. Tyle, że z każdym kolejnym testem wpadałam coraz głębiej i głębiej, angażowałam się coraz mocniej; papryka pokazywała mi coraz to piękniejsze swoje oblicza, aż do pewnego stałego progu. Jest tak: najpierw czuję lekki, świeży, pikantny zapaszek, wiercący się na skórze. Mało mu przestrzeni, chce pokazać światu, na co naprawdę go stać; tyle, że... jeszcze nie zdążył zjeść porannej zupy mlecznej, której opary wciąż zdradzają jego młody wiek (na dowód z kieszeni naszego małego bohatera wypadają podwędzone z patery czekoladowe ciastka). :) Jest przewidywalnie, domowo i odrobinę niepokornie. Dopiero z czasem zapach nabiera impetu. Przestaje być taki grzeczny, dorasta, staje się coraz bardziej pikantny, odważny, zagadkowy, głęboki. Na tym stadium ujawnia się mak, lekka wanilia i aromatyczne goździki, a czekolada nabiera gorzkiej gęstości. Amplituda drgań rośnie, papryka staje się coraz groźniejsza, przyprawy stapiają z czekoladą, a pstrzące pola i łąki maki tracą na wyrazistości: z coraz większej wysokości wydają się być już tylko krwawą plamą na ciele Ziemi. Która rozciąga się coraz dalej i dalej tak, jak papryki jest coraz więcej i więcej; wżera się w mózg, uzależnia, odrealnia. Wszystko wiruje w szalonym tańcu aż do wielkiego BUM! Donośny warkot, pulsowanie krwi w skroniach i przeciągły świst. Potem jest już tylko niczym nie zmącona cisza i powolne spadanie...

Jako że seria, do której należy Piment Brûlant nazywa się Miłosne Eliksiry, starałam się odnaleźć w przepastnych archiwach internetu i własnej biblioteki coś o prywatnym życiu Richthofena; nie było to łatwe, zważywszy na fakt, że sławny lotnik przeżył zaledwie 26 lat - siłą rzeczy nie zdążył zbyt wiele "nabroić". :) W książce Joanny Lamparskiej Sudety Środkowe po obu stronach granicy znalazłam tylko dość lakoniczną informację o krótkim odpoczynku, jakiego Czerwony Baron (wraz z dwoma równie sławnymi wówczas kolegami) zażywał w Dusznikach-Zdroju w 1916 roku:

Wszyscy byli młodzi i pełni życia. Nosiło ich, a do dyspozycji mieli kilka samolotów. Czekały na nich koło stacji kolejowej. Dziennikarze pisali potem, że latali tak nisko, że unosili na skrzydłach części damskiej garderoby, a konkretniej bielizny. Można uznać, że było to coś w rodzaju metafory, jako że za lotnikami od początku istnienia lotnictwa latały nie tylko latawice, ale i porządne panny.

Joanna Lamparska, Przewodnik inny niż wszystkie. Część 2. Sudety Środkowe po obu stronach granicy, Wrocław 2003, s.104.


Zatem osądźcie sami, jak to Czerwonym Baronem było... :)


Rok produkcji i nos: 2002, Bertrand Duchaufour

Przeznaczenie: zapach uniseksualny dla ludzi, którym nie straszne wichry ni burze (ani nawet mysie zwłoki ;) ). Nietypowy, więc wart kilku testów.

Trwałość: od 13 do ok. 24 godzin

Grupa olfaktoryczna: przyprawowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: papryka pimento, gorzka czekolada
Nuta serca: wanilia, goździki, mak (kwiaty)
Nuta bazy: piżmo, ambra
___
Noszę Black Cashmere Donny Karan. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )