...choć nie w sensie dosłownym. :) Dziś będzie o zimnej, wietrznej i dość ponurej (??) kolonii, przycupniętej na rubieżach pewnego imperium. Wspomniane cesarstwo zajęło (choć nie bez problemów) sporą część pewnej wyspy, a od krewkich sąsiadów z północy odgrodziło się dobrze ufortyfikowanym murem, strzeżonym przez jednych ze swoich najlepszych żołnierzy. Tak, tak chodzi o Imperium Romanum, do którego wojskowej elity bez wątpienia należał Legion Szósty, zwany "Zwycięskim" [czyli, w ich ojczystym języku, Legio Sextae Victrix]. Blisko dwa tysiące lat później włoska rodzina perfumiarzy Durante postanowiła uczcić pamięć dzielnych legionistów, nazywając na ich cześć jedną ze swych kompozycji. A więc wydało się - recenzja dotyczyć będzie Victrix marki Pro Fumum Roma! ;)
Podobno kompozycja ma oddawać "zapach antycznego Rzymu 2000 lat temu" - w życiu w to nie uwierzę. No, może ewentualnie woń jakiejś brudnej knajpy na Zatybrzu, cuchnącej wyziewami taniego wina, garum i moczu stałych bywalców, ale - na Romulusa i Remusa - nie Via Appia Antica, nie najsłynniejszą italską preautostradę! Bogowie, nie tak wyobrażam sobie zapachy starożytnego Śródziemnomorza! Wystarczy bowiem niewłaściwy kontekst i cały potencjał perfum diabli biorą.
Gdyż w prezentowanej odsłonie Victrix Rzymianie zdecydowanie grają mecz na wyjeździe. Albo raczej u siebie, w końcu przywłaszczyli sobie wszystkie angielskie boiska... ;) A mówiąc poważne, dopiero w takim kontekście łatwo jest zrozumieć przekaz, które omawiane perfumy ze sobą niosą. Wtedy znacznie prościej pojąć, czemu liście wawrzynu są tak ostre, mroźne i "przewiane", dlaczego zadziorny zazwyczaj pieprz przeobraził się w wojownika pełną gębą, a kolendra obraziła na cały świat i bez noża lepiej się do niej nie zbliżać. Tak się moi drodzy dzieje, jeśli próbować przeszczepić klimaty Południa do surowej północnej ziemi. Wszystkie nabierają odmiennego, nie zawsze spodziewanego kształtu i trudno z tym walczyć - ot, po prostu inny klimat, inna mentalność, inny tryb życia; można oczywiście nie przyjmować do wiadomości żadnych argumentów i dalej walczyć z wiatrakami, jednak taki trud pozostaje próżny i bezcelowy, przynajmniej w mojej opinii.
Z czasem aromat się uspokaja, staje się znacznie mniej gniewny i agresywny, choć nie traci niczego ze swego bogactwa, głównie dzięki nowemu, głębszemu (także w sensie dosłownym) wymiarowi. Pojawia się wetyweria, która do spółki z deklarowanymi na stronie perfumerii Quality "wilgotnymi drewnami" usadza całe towarzystwo i trzyma je silną ręką - za wszelkie wykroczenia wtrącają do głębokiego lochu na mocnych piżmowych fundamentach :) Tak więc laur łagodnieje, pieprz się wycisza a kolendra nabiera pogody. Zaś nad wszystkimi duje mroźny wiatr od Szkocji...
Rok produkcji i nos: nieznany, rodzina Durante
Przeznaczenie: zapach stuprocentowo uniseksualny - idealny dla ludzi o silnym charakterze i sporym temperamencie; dla kobiet raczej dzienny, na mężczyźnie ciekawy i po zmroku...
Trwałość: dobra, od dziesięciu do ponad piętnastu godzin (jak to prawdziwe perfumy)
Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna
Skład:
[i znowu poleci cięgiem]
liść laurowy, różowy pieprz, kolendra, piżmo, dębina (tyle ze strony firmowej) oraz wetyweria i nuty drzewne
___
Dziś pachnę Tobacco Vanille marki Voluspa.
P.S.
Foto nr 1 pochodzi ze strony www.aliceholt.org/hadrians_wall
Fotografia nr 2 to, rzecz jasna, kadr z serialu Rzym, pierwotnie zawieszony pod adresem yourdiscovery.com
Edycja notki; chwalę sie zakupionymi książkami. A są to:
...czyli druga część trylogii Orły na Kremlu o Pierwszej Dymitriadzie. Lubię Komudę za jego niecodzienne spojrzenie na dzieje Rzeczypospolitej Obojga Narodów i sarmackie obyczaje; niecodzienne z racji pewnej przekory, wynikającej z całkowitego braku lukrowej otoczki, tak charakterystycznej dla sienkiewiczowskiego hurrapatriotyzmu, który spaczył nasze postrzeganie tamtej epoki. Kogo przeraziła Trylogia Sienkiewicza, ten/ta może sięgnąć po coś Komudy. Postaci są równie żywe, ale realia epoki znacznie bliższe prawdzie (tak przypuszczam...). A oto, co wydawca Samozwańca postanowił zamieścić na okładce tomu drugiego:
Rok 1605. Polskie wojska wkraczają do Moskwy. (...)
Najstraszniejsze w husarii są jej konie. Mają oczy jak przeczyste dziewice. Takie wielkie, tak niewinne. Niosą na grzbiecie skrzydlatą kostuchę. Polską śmierć...
Oto historia straceńców, którzy wrogów liczyli dopiero po bitwie. Zabitych...
Oto historia ludzi tak szalonych, że poszli w tany z samą Śmiercią. Tak zuchwałych, że uwiedli Fortunę. Tak dumnych, ze diabłu plunęli w twarz. I tak hojnych, że za przyjaciół płacili tylko krwią i życiem.
Oto historia awanturników i husarzy, którzy wstrząsnęli murami Moskwy i sięgnęli po koronę carów.
Okej, brzmi to, jak kinowa zapowiedź kolejnej amerykańskiej superprodukcji; ale chyba tak być miało...
Opis z okładki:
Lwów, maj 1939 roku. W strasznych męczarniach ginie mały chłopiec. Wieść o rytualnym mordzie dokonanym przez Żydów obiega miasto. Wybucha panika. Czyje dziecko będzie następne? Wszyscy liczą na komisarza Edwarda Popielskiego. Jednak komisarz nie chce poprowadzić sprawy. Nie tym razem.
Widmo zbliżającej się wojny i paraliżujący strach rządzą Lwowem, tylko jego przestępczy świat żyje wciąż według starych reguł. (...)
Ciekawam, o co chodzi z tym mordem rytualnym. Biorąc pod uwagę tytuł powieści oraz poprzednie literackie dokonania mego krajana, czeka mnie dłuuga noc. ;)
Oraz pozycja nr trzy:
Słynna biografia Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej pióra jej siostry, autorki kapitalnej powiastki Na ustach grzechu (o niej i o pierwowzorze innym razem ;) ). Po przeczytaniu fragmentu książki zamieszczonego na tylnej okładce wiem już, czemu czuję z obiema paniami silną więź... ;)
W epoce, w której obie z Lilką [czyli M. P.-J. - przyp. WzP] dorastałyśmy, rósł wraz z nami jakiś, można rzec, bunt młodych. Już jako podlotki czułyśmy ogromną pogardę dla takich panienek, które nazywałyśmy "grzeczne dziewczynki". "Ech, to taka grzeczna dziewczynka - mówiła lekceważąco Lilka - nie będziemy się z nią zadawać". "Grzeczna dziewczynka" była posłuszna rozkazom matki, pobożna, dobrze ułożona, całowała zakonnice w rękę a księży w ramię, czytała tylko książki dla jej wieku wskazane, i wiedziało się z góry, że wyjdzie za mąż za tego, którego jej rodzice wybiorą.
Więc będzie co czytać. :) A teraz się pakuję i wyjeżdżam na weekend. Zatem do ponownego spotkania (?) w poniedziałek lub wtorek! :)
Z tymi zwycięskimi legionami w Rzymie nie było tak łatwo. Dwa się tak nazywały, co najmniej dwa nazwano tak po zwycięstwach. Ale też stawiam na złożony z weteranów szósty. ;)
OdpowiedzUsuńW kwestii książek zaś - Komudę tylko czytasz, czy bawisz się w biesiady sarmackie i imprezy? Bo jeśli tak, to może się pośrednio znamy. To jest dość zżyta ekipa. :)
Były dwa, ale tylko jeden (z tego, co wiem)), stacjonował przy wale Hadriana - więc mi pasował. ;)
OdpowiedzUsuńRaczej się nie znamy... Bliżej mi - a i tak raczej pośrednio - do średniowiecznego rycerstwa niż Sarmatów. A że rycerstwo akurat zwiera szyki przed 600-leciem Grunwaldu, więc i z nimi trudno się dogadać. :)