środa, 30 czerwca 2010

Pieprzne opowieści

Spokojnie, nie zabrałam się za pisanie opowiadań erotycznych (póki co...). :)Po prostu mam zamiar skrobnąć co nieco o kolejnym zapachu z Artisanowej serii Miłośnych Napojów, konkretnie o Poivre Piquant. Pisałam poprzednio, że z miłosnym trio skojarzenia mam militarne. To nadal się zgadza. :)


Gdy tylko Pieprz Pieprzny poznałam, do głowy wpadł mi Jan III Sobieski. Cóż, skojarzenie dość typowe: ostatecznie, to właśnie on, jak podają historyczni plotkarze, nie wiedzieć czemu zwani szumnie kronikarzami, przed bitwą wiedeńską otrzymał od sułtańskiego Wielkiego Wezyra i wodza Kara Mustafy worek wypełniony ziarnami maku mającymi symbolizować nieprzeliczone (a wiec trudne do pokonania) tureckie wojska. W odpowiedzi król Jan odesłał wezyrowi ten sam worek tyle, że pełen ziaren pieprzu - zatem jego wojska może i łatwo przeliczyć, ale bądź na tyle twardy i wytrzymały, by wszystkie te ziarenka kolejno rozgryźć. Ech, wojna psychologiczna! :) Gdyby zamiast przyprawy przesłał jej ekstrakt, w rodzaju Poivre Piquant, Kara Mustafa mógłby spokojnie udać się na spoczynek. ;)

Bowiem w mojej opinii, omawiany pieprz do trudnych nie należy. Wcale. Może z początku coś tam w nosie wiruje, coś drażni, ale po krótkiej chwili schnie, nabiera szacowności, słodyczy, ciepłego uroku. To miły piesek salonowy, a nie żaden Lew Lechistanu. Im dłużej przebywa na mojej skórze, tym mniej ma w sobie ostrości, a więcej świeżego, delikatnego miodu, stopniowo rozrzedzanego mlekiem. Można urządzić sobie piknik we wnętrzu lasu i patrzeć, jak przez korony drzew przesącza się światło słoneczne. A to, sami przyznajcie, nie bardzo przypomina atmosferę pola bitwy. Jeśli wojownik, to prędzej "emerytowany" albo żołnierz samochwał pokroju imć Zagłoby. Ostatnia faza jest lekko gorzka, spokojna, miękka, czasem tylko pojawia się pieprzowy meteor. Dziwny jest Poivre Piquant, jednocześnie fascynujący i wkurzający.

Zupełnie zresztą, jak sam Jan Trzeci, który w moim odbiorze ma się tak, jak Słowacki u Gombrowicza ("jak zachwyca, skoro nie zachwyca?"). Nie lubię go; i to nie dlatego, że był sarmackim megalomanem, kresowym książątkiem, siedemnastowiecznym polskim kolonizatorem. Nawet nie z racji swego rodzaju maczystowskiej pychy, dzięki której dość prędko (jeśli wierzyć wspomnianym wyżej plotkarzom) stał się najzwyklejszym w świecie łatwym kurwiszonem, uważającym droit de seigneur za coś równie oczywistego, jak oddychanie. Tym, co w Jasiu denerwuje mnie najbardziej, jest... stosunek potomnych do jego małżonki, maksymalnie oczernianej przy jednoczesnym wybielaniu świetlanej postaci, swoją drogą świetnego, wodza. Podobno umarł w wyniku kiły, którą miała zarazić go Marysieńka. Okej, możliwe; tyle, że ona "swoją" otrzymała "w spadku" po pierwszym mężu. Poza tym, gdyby młody Sobieski podczas zwyczajowego objazdu po Europie zajmował się rzeczywiście zdobywaniem (szeroko rozumianej, nie oszukujmy się) wiedzy, miałby świadomość istnienia praprezerwatyw z rybich pęcherzy lub jelit zwierzęcych. I nie musiałby ani cierpieć z powodu chorób wenerycznych, ani u schyłku życia dowiadywać o synu, którego w owym czasie "zapewnił" pewnemu francuskiemu urzędnikowi.
Cóż, widać polska ignorancja w kwestiach edukacji seksualnej do zjawisk nowych nie należy.


Rok produkcji i nos: 2002, Bertrand Duchaufour

Przeznaczenie: uniseksualny zapach dla osób, których nie interesuje przesadna ostrość w perfumach. Aromat dość spokojny i raczej dzienny.

Trwałość: na mojej skórze średnia - od sześciu do ok. 12 godzin

Grupa olfaktoryczna: przyprawowo-orientalna

Skład:

Nuty głowy: mleko, czarny pieprz
Nuty serca: biały pieprz, różowy pieprz
Nuty bazy: lukrecja, miód
___
Noszę Mahogany od Demeter. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )