piątek, 30 kwietnia 2010

Co pijają damy?


Myślę, że tego gościa nie trzeba nikomu przedstawiać. :) Przybył wraz ze swoim Panem oraz resztą kompanii do pewnego miasta, doprowadzając organizm tegoż do skrajnej degrengolady, a mieszkańców do schorzeń umysłowych. Jednak cała ta karnawałowa anarchia nie została wywołana ot, tak sobie. Po obnażeniu ludzkiej duszy oraz zorganizowaniu balu potępieńców ekscentryczna banda wyniosła się z powrotem w zaświaty, zabierając ze sobą także pewnego pisarza i jego kochankę. Nam zostawili legendę, wciąż intrygującą i inspirującą. Oraz garść aforyzmów, z "jesiotrem drugiej świeżości" na czele. :) Łatwo odnieść wrażenie, że to właśnie na cześć bohaterów Mistrza i Małgorzaty powstała Ambre Russe od Parfum d'Empire. Od pierwszych chwil na skórze oszałamia, wprowadza zamęt, ostro kręci i kombinuje, fascynuje coraz mocniej. Wprost nie sposób przestać wwąchiwać się we własną skórę. :) I, co najciekawsze, nikt nie ma ochoty przestać.


Usiłowałam, naprawdę mocno, zrezygnować ze schematu "jeśli recenzja Ambre Russe, to okraszona rosyjskimi odwołaniami" - w rzeczy samej robiłam wszystko, by tego uniknąć. I się, choroba, nie dało! Oto, jak silna potrafi być sugestia. :) Ale cóż zrobić, gdy od pierwszego momentu nozdrza atakowane są przez tandem szampana oraz wódki - dziwny, arystokratyczno-chłopski mariaż, zaskakujący miks wysokiego i niskiego, tronu i barłogu. Rozbrajający w trójnasób. ;) Kiedy dodamy do tego jeszcze woń cerkiewnego kadzidła, wówczas możemy mieć pewność, że wpadniemy po uszy. Przygoda z Rosyjską Ambrą porównywalna jest do podróży Transsibem; mamy tu i aromaty drogich perfum, i odór niemytego ciała zmieszany z wonią kiełbasy. Jest zarówno sączenie szampana (tylko w jakich ilościach...? ;) ), jak i wielodniowe libacje z bimbrem w roli głównej [pewien mój znajomy w czasie takiej podróży natknął się na starszego mężczyznę, który w 1945 roku zdobywał miasto Breslau - i już była okazja do wypitki na najbliższe paręset kilometrów :) ]. Super skrajności dodatkowo potęgowane są przez nuty przypraw i czarną herbatę - czyżby z samowara...? W tym momencie opary alkoholowe lekko wietrzeją, silniej uwypuklając kadzidło. Ale już biegną kolejne aromaty, już zazębiają się z aktualnymi, jednocześnie proponując wódce i szampanowi "strzemiennego". :) Więc, gdy po tych ostatnich zostaje ledwie wspomnienie (choć jeszcze nie kac!), zapach wysładza się i uspokaja, wanilia zapewnia miękkość, miód słodycz a nuty skórzane stabilność. Zaś solidnym fundamentem całości pozostaje tytułowa ambra. Od pierwszej do ostatniej minuty AR jest zapachem gorącym, intensywnym, zmysłowym, daleko mu do powierzchowności i dwulicowej gry pozorów; nikogo nie pozostawia obojętnym: wszak do każdej wyrazistej osobowości trzeba się jakoś ustosunkować. :) Wychodzi na to, że fascynacja tym pachnidłem zostanie mi na dłużej...


Rok produkcji i nos: 2003, Marc-Antoine Corticchiato

Przeznaczenie: uniseksualny zapach dla ludzi nietuzinkowych i odważnych. Pięknie prezentuje się po zmroku! :) (choć i w dzień nie jest brzydki...)

Trwałość: mordercza; około 24 godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa

Skład:

Nuta głowy: wódka, szampan
Nuta serca: kadzidło, czarna herbata, kminek, kolendra, cynamon
Nuta bazy: miód, szara ambra, wanilia, skóra


1 komentarz:

  1. Właśnie dotarł do mnie nowy flakon, a mam jeszcze resztkę starego. Testuję nadgarstek do nadgarstka i to są inne perfumy. Odjęto z nich tę dwuznaczną słodycz i radość. Zupełnie nie przypominają już Mistrza i Małgorzaty w klimatach bankietu u Szatana. Bliżej temu do mieszkania po zamordowanym urzędniku (jeżeli dobrze pamiętam), które zajęły demony. Trochę takie Nasomatto Pardon + czaj. Jest też bardziej ambrowo. Szkoda, to był mój ulubiony zapach.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )