środa, 21 kwietnia 2010

Na straganie w dzień targowy...

Nie jest to jednak polski stragan, ani polskie targowisko, a z języków europejskich
tworzona bywa istna wieża Babel. Bo zapach Jungle (zwany także, dla odróżnienia od Tygrysa, Jungle Elephant) marki Kenzo to aromat targu przyprawowego gdzieś na Bliskim Wschodzie, a może w Indiach...?


Tutaj nozdrza atakuje tysiąc woni jednocześnie: od sprzedawanych całymi kilogramami/funtami przypraw, herbat, słodyczy, przez lokalne podróbki perfum, dochodzące z części gastronomicznej aromaty kulinarnych ingrediencji o różnym stopniu świeżości, po zapach rozgrzanej skóry, potu i kurzu. Tu uszy atakuje wściekła kakofonia dźwięków: nawoływania handlarzy, donośne targowanie o cenę, hałaśliwa lokalna muzyka z małych odbiorników radiowych, umilających czas sprzedawcom, powtarzane półgłosem plotki o ludziach znanych plotkarzom mniej lub bardziej; nieco dalej słychać wrzaskliwy płacz niemowlęcia. Tutaj oczy bombardowane są obrazami, wibrującymi kolorami, wizjami stale przemieszczającego się tłumu z obłędną, graniczącą ze złudzeniem, intensywnością. Wszelkie przewodniki turystyczne straszą nas co prawda, że w podobnym otoczeniu łatwo można stracić portfel, dokumenty czy aparat fotograficzny (i nawet mają rację), ale przecież oczywiste jest, że tylko w takim miejscu, jak targowisko, z tłumem ludzi, straganów i przycupniętych tu i ówdzie herbaciarni lub małych punktów gastronomicznych, przypuszczających zmasowany atak na europejskie, zblazowane, jednocześnie protekcjonalne i zafascynowane, umysły można poczuć prawdziwego ducha miejsca, które przyszło nam odwiedzić. I nie ma znaczenia niebezpieczeństwo utraty środków płynnych (a najpewniej znacznego ich uszczuplenia ;) ) ani fakt, że po naszej stopie przebiegł właśnie tłusty, dorodny szczur. Nie ma poznawania bez emocji. :)



Jungle pozostaje wspomnieniem takiego klimatu. Gorący, ostry, orientalny i zmysłowy aromat, pozbawiony wyraźnych elementów kwiatowych (ja ich nie wyczuwam, choć wiem, że gdzieś tam się kryją). Zatrzymany gdzieś w połowie drogi między wżerającym się w zmysły Orientem a nieco egzotycznym, choć przecież nadal swojskim, szyprem. Efektowny i silny w wyrazie - obok używającej Jungle kobiety nie sposób przejść obojętnie, już sama jej obecność wywołuje silne emocje. Dlatego właśnie nie polecałabym omawianego pachnidła do pracy czy na zajęcia. ;) I, choć kilka razy zdarzało mnie się zmieniać o nim opinię, zawsze doń wracałam, zawsze muszę mieć flachę Słonia pod ręką. Czyżby uzależniał? :)


Rok powstania i nos: 1996, Dominique Ropion.

Przeznaczenie: perfumy kobiece (choć widziałabym w nich także i zmysłowego, stanowczego, świadomego siebie mężczyznę), z racji intensywności raczej zimowe lub wieczorowe, ale znakomicie poprawiają humor także w chłodne, wiosenno-letnie weekendy. :)

Trwałość: bardzo dobra. Jedna aplikacja wystarczy na jakieś sześć - osiem godzin.

Grupa olfaktoryczna: orientalno-korzenna

Skład:

Nuta głowy: mandarynka, kardamon, goździki
Nuta serca: kminek, lukrecja, heliotrop, ylang-ylang, mango
Nuta bazy: wanilia, paczuli, ambra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )