wtorek, 27 kwietnia 2010

Noc na Łysej Górze

Nie, chwilowo powstrzymam się od zachwytów nad dziełem Musorgskiego. :) W zamian podzielę się swoją opinią na temat jednego z najpopularniejszych zapachów marki Guerlain, czyli Shalimar, kolejnego pachnidła z dziedziny "ukochane bezdyskusyjnie". :)


Tym razem nie będzie o miłości w siedemnastowiecznych Indiach; kto jest ciekaw, niech wygugluje Tadż Mahal. Ta opinia jest, co prawda, osadzona w praindoeuropejskich pokładach pamięci wspólnej, jednak zdążyła już nasiąknąć klimatami Europy, od średniowiecza po dziś. Shalimar to zapach czarownic udających się na sabat - tak musiało pachnieć owo tajemnicze mazidło z tłuszczu niemowlęcego i kombinacji ziół. Toż to chtoniczny, "mroczny" erotyzm w czystej postaci! :) Zapach nieskrępowanej zmysłowości, tajemnych spotkań, knowań, podszeptów; karnawału wyklętych oraz orgii rytualnych. To pierwsze wrażenie, najbardziej oczywiste i dosłowne. Później aromat przywodzi na myśl śmiech we wnętrzu lasu; jakąś małą kapliczkę, w której można palić kadzidła ku czci Afrodyty (jeśli ktoś nie pamięta - jednego z najstarszych bóstw w greckim panteonie, które, zanim (w naszej opinii) stało się banalną swatką z kącika złamanych serc, było potężną boginią, powiązaną ze światem podziemnym), radosne odgłosy celebracji nocy Kupały. W fazie ostatniej, najtrwalszej, więc także najgłębszej, pomaga nam uzmysłowić sobie, czym jest w istocie "kobiecość" (oraz - na zasadzie opozycji, ale i przenikania się - "męskość").


Shalimar pozwala pojąć, kim byłybyśmy my, kobiety, w świecie bez ograniczeń z dawnych wieków, bez renesansowego powrotu do antycznej, greckiej mizoginii, bez oświeceniowych filozofii, które bezpośrednio ukształtowały nie tylko nasze pojmowanie terminów typu "kultura" czy "cywilizacja", ale także wyrobiły czarną legendę epokom minionym, ze szczególnym uwzględnieniem średniowiecza. Bo jak inaczej nazwać okres, gdy wykształcone brudasy zdołały nam wszystkim wmówić, iż wieki średnie to czasy ciemnoty i zacofania, gdy powszechny brak kultury owocował ewidentnym pogwałceniem norm estetycznych i zasad higieny? Pytanie tylko, co mogło być gwałtem na estetyce i potrzebach higienicznych według kogoś, kto mył się raz na dziesięć lat, a jako toaletę wykorzystywał pałacową klatkę schodową, jak to miało miejsce w XVIII wieku...? ;) No, ale to prawem dygresji. :)

Omawiany zapach ukazuje świat bez zbędnego balastu cywilizacyjnego, czasem czuły i opiekuńczy, niczym ramiona kochanka, czasem okrutny i przerażający, jak banda pijanego żołdactwa. Zawsze natomiast fascynujący i pełen, różnie rozumianego, piękna. Tak bardzo swojski, że aż wyparty i zapomniany, pogrzebany pod, wciąż napiętrzającym się, stosem trywialnych nauk i norm społecznych. Przedziwny i niesamowity. Świat odwagi, samotności i poczucia wspólnoty (w tym nie ma sprzeczności!). Silnego zakorzenienia i chęci wędrówki aż za horyzont. Zachwycający i zastanawiający.


Piękny.

Rok produkcji i nos: 1925, Jacques Guerlain

Przeznaczenie: dla stuprocentowych czarownic ;) oraz osób odważnych, niebanalnych i efektownych - niezależnie od płci.

Trwałość: około 12 godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, cytryna, cedr
Nuta serca: irys, paczuli, jaśmin, wetyweria, róża
Nuta bazy: sandałowiec, skóra, opoponaks, piżmo, cybet, kadzidło, wanilia

2 komentarze:

  1. Wspanialy ! Czekam na recenzje L'Heure Bleue, kolejna oniryczno-magiczna opowiesc, nie daj sie dlugo prosic Droga Wiedzmo !

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Najpierw muszę wybrać się do Warszawy (albo Paryża), żeby obczaić vintage'owe Guerlainy. Bo bez próbki będzie ciężko.. ;) Ale zapach rzeczywiście cudny.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )