O związkach między zmysłami węchu i smaku wspominałam już kilka razy, chociażby TU i TU. Tym razem jednak postaram się o więcej konkretów, mniej synestezji oraz kilka słów odnośnie praktyki w zakresie uszczęśliwiania dwóch zmysłów. :)
Kilka(dziesiąt) razy natknęłam się w Sieci na dosyć interesujące opinie o pachnidłach z dominującymi (lub tylko nieco wyraźniejszymi) nutami ziół i przypraw. Okazuje się, że Lutensowe Arabie i Ambre Sultan pachną jak pieczony kurczak [ehe, szkoda, że nie Delikatem do mięs ;> ], damskie Jungle od Kenzo to najprawdziwsza "stara baba przy garach", zaś tak poszukiwany przeze mnie perfumowy odpowiednik piernika można odnaleźć w co drugich perfumach z cynamonem lub goździkami w składzie. Kiedyś tego typu wyznania potwornie mnie irytowały, każąc zastanawiać się, "czy ci ludzie w ogóle coś w życiu ugotowali? Chociaż raz??". Dziś podchodzę do nich z dystansem lub wyrozumiałością a nawet zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak jest.
Dlaczego tylu osobom "objawił" się piernik a mnie uparcie nie chce [z jednym wyjątkiem, o którym jednak będzie w innym terminie]. Czy chodzi tylko o chemię skóry?
A może istota problemu kryje się poza rzeczywistością stricte perfumeryjną?
Mam wrażenie, że tak właśnie jest.
Chociaż perfumy były obecne w moim życiu praktycznie od zawsze, pierwszym z ogarniających mnie "zmysłowych szaleństw" była obsesja na punkcie kuchni. Tworzenia posiłków, modyfikowania przepisów, wymyślania nowych, karmienia ludzi no i oczywiście jedzenia osobistego. ;) Nawet pierwotny pomysł na Pracownię alchemiczną zakładał, iż na jej łamach będę łączyć opisy perfum z przepisami kulinarnymi. :) Nie wyszło, ale drugiej (czy raczej pierwszej?) z manii nie planuję się wyrzec. Ostatecznie nie bez przyczyny jednym z pierwszych wyraźnych wspomnień, jakie mam, jest powrót do chwili, kiedy jako mała dziewczynka siedziałam przy stole w babcinej kuchni, wgapiałam się w fotografię dania w jednym z (nieukazujących się już) czasopism kulinarnych. Pamiętam, jak czytałam przepis zamieszczony pod fotografią i na podstawie listy składników zastanawiałam się, jak też ta potrawa musi smakować. :) Obsesja, jak widzicie, żyła we mnie już od najmłodszych lat. ;)
Nic więc dziwnego, że w "stosownym wieku" z fascynatki biernej przeistoczyłam się w czynną, dowiadując się nie tylko, jak upiec kruche ciasteczka czy ugotować jajka na półtwardo, ale też - niejako przy okazji - uczyłam się odróżniać cynamon od goździków i kurkumę od kardamonu nie tylko po kształcie. Wiedziałam, że "to jest lubczyk, który dodaje się do przyprawy Maggi. Więc zapamiętaj: idealnie pasuje do rosołu". Był szał mięty i bazylii, był zagon rukoli bądź lawendy. Były pierwsze próby dostania w Polsce prawdziwego szafranu i mleka kokosowego (w takim "polowaniu" celował mój tato :) ). Było wiele, wiele innych ćwiczeń, były świetlane sukcesy oraz sromotne porażki. Działo się wiele.
W każdym razie: dorastałam gotując i gotowałam dorastając, zaś mój zasób wiedzy z dziedziny sztuki kulinarnej systematycznie zwiększał objętość. Dziś, kiedy przygotowanie szczupaka w szarym sosie wiąże się jedynie z trudnością znalezienia porządnego szczupaka, zaś po okrę do dań cajuńskich trzeba "kopsnąć się" aż do Wrocławia, wiedzą na temat przeogromnego świata ziół i przypraw, warzyw i owoców spokojnie mogę chwalić się na blogu perfumiarskim. ;) W końcu stanowią wspólną domenę obu sztuk, prawda?
I chyba tu właśnie leży pies pogrzebany (co za brzydkie przysłowie!).
Sekret, jak zwykle zresztą, tkwi w praktyce. Niczym w Bękartach wojny, kiedy na stwierdzenie sierżanta Donowitza o tym, że wycinanie swastyk na nazistowskich czółkach udaje się coraz bardziej, zagadnięty porucznik Aldo Raine odpowiedział: "Wiesz, jak dostać się do Carnegie Hall? Trzeba dużo ćwiczyć". ;)
Ciągnąc analogię dalej: może do kulinarnego Carnegie Hall mnie nie przyjmą, ale gminna orkiestra mogłaby mieć ze mnie niemało pożytku. ;) Na brak ćwiczeń nigdy nie mogłam narzekać. Starała się o to cała rodzina, przyjaciele oraz ja sama. Na co dzisiaj zwalam swoją niemożność odnalezienia w perfumach idealnego piernika.
Z tego powodu nie chadzają za mną pieczone kurczaki ani nie kręcę nosem na klasyczne męskie kompozycje, gdzie na brak ziół raczej trudno narzekać. :) "Trzeba dużo ćwiczyć".
Przy czym mam to szczęście, iż wszelka "przyprawowa kakofonia" nie tylko nie jest mi straszna, lecz również bodaj nigdy nie zaznałam jej obecności. "Trzeba dużo ćwiczyć", ot co. Praktyka umożliwia wychwycenie pojedynczych nut, poskromienie fałszywych czy pochwalenie szczególnie udanych, retusz taktu oraz trafną ocenę koncertu jako całości. I jak serenady nie nazwę marszem tylko dlatego, że i tu i tu występują instrumenty dęte [tu klarnet i flet, tam flet, ale także trąbka i puzon], tak nie zamierzam samiuteńkiego cynamonu bądź posłodzonego imbiru określać mianem "piernika". Chyba, że dopadnie mnie starcza demencja, ale nie wcześniej. ;)
Cóż jeszcze mogę napisać? Przykro mi, poszukiwacze drobiu w Arabie czy piernika w l'Homme od YSL, ale nie macie racji. Zamiast potulnie dawać wodzić się za nos, może ugotujcie coś raz i drugi? ;> Albo chociaż wąchajcie, kiedy robią to inni. "Trzeba dużo ćwiczyć".
I pamiętajcie o czymś jeszcze ważniejszym: strzeżcie się przyprawofobii! ;)
___
W tej chwili unoszą się wokół mnie opary Vitriol d'Œillet od Lutensa.
P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://de.123rf.com/photo_8394659_gew-rze-in-holzkiste.html
2. http://campuskitchens.org/blog/2010/10/22/former-top-chef-contestant-carla-hall-judges-maryland-campus-kitchen-chili-cookoff/
3. http://archive.feedblitz.com/782230/~4114820
Oj Wiedźmo, trochę protekcjonalny ten Twój wpis. To trochę tak jak w bieganiu maratonów. Bardzo często biegacze pomstują na zawodników amatorów, którzy biegają maratony powyżej 4 godzin. No bo po co biegać maratony w tak "ślimaczym" tempie? Dla przyjemności. Tak samo podchodzę do perfum. Wącham je i opisuję, dla przyjemności. Nie muszę mieć do tego Nosa-Bohatera, który rozprawi się z każdą molekułą. Trzeba pamiętać, że to tylko zabawa a nie opis operacji przeszczepu serca. Zawsze znajdzie się ktoś, kto rozpozna więcej składników od ciebie, pobiegnie szybciej, lub wyczuje masalę w Ambre Sultan ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli ludzie patrzyliby na wszystko przez pryzmat "trzeba dużo ćwiczyć" to kto byłby godny publikowania czegokolwiek w internecie? Pusto byłoby i nudno.
Pozdrawiam, wierna obserwatorka. Aktyna.
Och. A mnie Twoje słowa wydają się troszkę naiwne.
OdpowiedzUsuńBo wiesz... z mojej pozycji wygląda to tak: każdy może stwierdzić "Wszyscy polecali mi 'Pianistkę' Elfriede Jelinek, że niby taka dobra i mocna książka, ale dla mnie jest obrzydliwa. 'Millenium' to szwedzkie tak samo. Wstrętne! Co innego moje Harlekinki, które opowiadają o taaakiej pięknej miłości!" Albo: "Dustin Hoffman? Dupa nie aktor! Steven Seagal, ten to dopiero jest dobry! Już dawno powinni dać mu Oscara". ;>
I choć nikt nie ma prawa zabronić autorom podobnych myśli ich publikacji w necie, ci powinni liczyć się z tym, że zostaną potraktowani mało poważnie. Przy czym zastrzegam: nie chodzi mi o to, żeby kłamać, że kocha się Dustina Hoffmana - czy Ambre Sultan - ale żeby starać się nauczyć zauważać różnicę jakościową między jednym aktorem a drugim (by potem każdego umieścić w stosownej dla niego niszy). Aby zrozumieć, że "patrzeć" to nie to samo, co "widzieć". ;)
Co zaś się tyczy mojego podejścia do opisywania zapachów. Jednym z założeń Pracowni jest udowadnianie, iż perfumiarstwo to dziedzina sztuki. Stąd pomysł na krytyczną analizę poszczególnych jej wytworów. :) A cóż to za krytyk, co nie doskonali swego warsztatu? Zresztą rzeczownik "warsztat" ma tu niebagatelne znaczenie - chodzi nie tylko o sposób wypowiedzi ale też o zestaw kompetencji do rozbierania sztuki na części pierwsze, po równo merytorycznych jak i wynikających z wewnętrznej wrażliwości.
Wczoraj zabawiłam się w mini-recenzje filmów. Uważam, że są pocieszne. :) Ponieważ oparte tylko na wrażeniach, bez wystarczającej ilości wiedzy odnośnie tkanki filmowej "od kuchni". Zamieściłam je, bo mogłam. :] Natomiast do konkursu na najlepszą amatorską recenzję wystawiać ich nie zamierzam. ;) I ot, cała różnica.
Pozdrowienia Aktyno! :*
Wiedźmo z jednej strony się z Tobą zgodzę.Szczerze mówiąc irytują mnie z lekka opinie typu np.-Musc Koublai Khan pachnie jak krowie wymiona powtarzane po raz setny,kiedy mam podejrzenie,ze część tych osób krowę widziało tylko na obrazku,ewentualnie z okna samochodu albo że coś pachnie jak prosektorium,kiedy nie miało się żadnej styczności z w/w przybytkiem.I tym podobne..
OdpowiedzUsuńAle z drugiej strony prawda jest taka,że zdecydowana większość z nas-fascynatów perfum-jest amatorami.Przewąchałam w swoim życiu wielką ilość perfum-ale tak naprawdę potrafię wyczuć niewielką ilość nut.Wiem jak pachnie tuberoza,ambra,pizmo,fiołek,róża i moze jeszcze kilka innych.Czy mam już Twoim zdaniem "zestaw kompetencji do rozbierania sztuki na części pierwsze",czy jeszcze nie?
Co jest kryterium-ilość "przewąchanych" perfum,czy wrażliwość nosa?Jeśli to drugie,to wiesz,trochę trudno to ocenić ,czy Twój nos jest bardziej kompetentny niż mój,chyba że masz za sobą jakiś epizod w szkole perfumiarstwa i doświadczenie z nutami,olejkami,itp.Jeśli tak,to chylę czoło i nie wypowiadam się więcej.
Poza tym-tu banał straszny-odbiór nut jest sprawą baardzo indywidualną i naprawdę twierdzenie,że ktoś nie ma racji,bo czuję gdzieś tam piernik jest,wybacz,trochę przemądrzałe .Ja czuję na przykład piernik w Słoniu Kenzo(i uwierz mi,tez uwielbiam gotować,piernik robiłam wiele razy i wiem jak pachnie)i nie pisz mi,że nie mam racji-bo ją mam.JA czuję piernik w Słoniu-inny czuje maciejkę,inny cynamon itd-i na tym to polega.
Aga
Może i tak. Istnieje jednak cienka granica pomiędzy znawstwem a snobizmem ;) Dla mnie np. "Idioci" Larsa von Triera to film obrzydliwy, bazujący na bardzo niskich emocjach. A Ambre Sultan faktycznie jest mocno...kulinarny. To zapewne czyni ze mnie perfumowego goryla we mgle. Postaram się więc więcej popracować nosem, poczytam jeszcze Twojego bloga ( i Sabb, której jestem prawdziwą fanką) to może mój gust stanie się bardziej wyrafinowany :)Aktyna
OdpowiedzUsuńA skoro wspomniałam Sabbath, to ona w swojej recenzji Blood Concept A, porównuje do niemytej lodówki. Jestem ciekawa, co by na to powiedzieli wielbiciele tych perfum, lub ich twórca :)
OdpowiedzUsuńAgo - zarzucasz mi, że każę ludziom kochać zapach X lub Y a, gdybyś czytała uważniej, zrozumiałabyś, że nie mam takiego zamiaru. Ważne, aby odróżniać: "wiem, że to przeciętniak, ale i tak go uwielbiam" od "kompozycja świetna, tylko co z tego, skoro na mnie układa się jak najgorzej". A z tym, podejrzewam, w społeczeństwie nie jest zbyt dobrze. :)
OdpowiedzUsuńBycie amatorem to kwestia umowna. Czy są szkoły krytyków lub choć kursy odpowiednie? Jak myślisz, ilu dziennikarzy zawodowo oceniających dokonania sług X muzy choć otarło się o szkołę filmową? Czy to znaczy, że przy odpowiednio poważnym potraktowaniu swojego zawodu, przy znacznej ilości obejrzanych filmów czy kontaktach z ludźmi kina nie wytworzyli sobie odpowiedniego zasobu środków teoretycznych?
Czyli tak: wrażliwość nosa, przewąchanie znacznej ilości zapachów w naszym przypadku znaczenie ma kolosalne.
Z chemią podczas nauki szkolnej nigdy nie było mi po drodze. :) Może, gdybym miała szczęście trafiać na pedagogów przed duże Pe, dziś pisałabym mejle i telefonowała do Givaudan..?
O względności nie musisz mi mówić. Wystarczy kliknąć w linki z początków tekstu. :> Czy ja gdzieś napisałam, że nie masz prawa czuć piernika w, PRZYPRAWOWYM zresztą, Jungle?? Mnie akurat wkurzyło doszukiwanie się go w każdym zapachu z przyprawami korzennymi w składzie. Wróć do mojej analogii z serenadą i marszem. ;)
Choć przyznam, że ze zdaniem "nie macie racji" trochę przesadziłam. Jakkolwiek jest to jedyna kwestia, co do której cofam własne słowa. Cała reszta nadal jest prawdziwa. :>
Za "nie macie racji" niniejszym przepraszam. :)
Aktyno - jeszcze cieńsza zaś między snobizmem a szpanerstwem. ;) Kiedyś z Sabbath pisałyśmy o tym niemało.
W skrócie doszłyśmy do wniosków, że snobizm (jako wartościujące określenie, wymyślone w siedemnastym bodaj wieku przez "klasę próżniaczą" jako piętno dla jednostek ambitnych lecz nie-błękitnokrwistych) nie jest wcale taki zły, ponieważ - i tu uwaga - motywuje nas do "równania w górę". Za to złe jest pozerstwo, czyli świadome kłamanie, że kocha się Dustina Hoffmana (by użyć poprzedniej analogii ;) ), aby uzyskać podziw otoczenia oraz uchodzić za jednostkę dużo bardziej wyrafinowaną niż w rzeczywistości.
Gorylem we mgle przede wszystkim jest ktoś, kto nie ma zamiaru się rozwijać, poznawać nowych rzeczy, dzieł, opinii.
A żeby nie było - kiedyś, jeden jedyny raz, poczułam drób a Arabie. Na własnej matce. ;) Lecz skojarzenie oburzyło nawet ją samą, bo "nie do pomyślenia, żeby perfumy tak pachniały". ;)
Sabbath jest synestetką, podobnie zresztą jak ja. Więc jej wolno więcej. :P Za to poważnie - coś takiego strasznie zmienia odbiór rzeczywistości. Kiedy zapachy mają kolory lub kreują w głowie wizje, zaś smaki mają kształty (oba przypadki moje).
Z tym snobizmem chodziło oczywiście o wiek osiemnasty, nie siedemnasty. :)
OdpowiedzUsuńmyślę że przy tego typu dyskusjach rozbijamy się o pojęcie perfum i definicję użyteczności tychże. Dla wielu z nas perfumiarstwo jest dziedzina sztuki dla ogromnej większości użytkowników jest to kosmetyk który w ich mniemaniu ma ładnie pachnieć. Ludzie na prawdę nie mają ochoty w to wnikać nie mają ochoty przekraczać bariery swojego patrzenia na zapachy, które lubią po to by móc np. oswoić coś innego. A co dopiero mówić o zdobywaniu wiedzy jako takiej wśród moich znajomych króluje pojęcie że zapach jest "świeży" albo "słodki" i finito. Z resztą co tu się dziwić brakom w edukacji od lat nie jesteśmy w stanie wprowadzić porządnej edukacji seksualnej a co dopiero mówić o edukacji olfaktorycznej. Z resztą najczęściej jest tak, że dany osobnik używa przez siebie lubianego zapachu i jest mu z tym dobrze na wszystko co wymyka się określeniu "świeże" bądź "słodkie" zerka z ukosa no i mu się niestety kojarzy to czy owo z drobiem, przyprawą czy czymś takim. Jeden powiesi na ścianie jelenia na rykowisku a inny Pollocka. Nie wiem czy można to wartościować przecież nie każdy musi znać się na sztuce, choć z pewnością świat były dla nas wrażliwców przyjaźniejszy gdyby tak było.
OdpowiedzUsuńJeszcze tylko dodam, że byłam kiedyś częstym bywalcem muzeów wszelakich i faktem jest, że żeby czerpać przyjemność z obcowania ze sztuką trzeba coś wiedzieć o niej inaczej wiele rzeczy wydaje się po prostu bez sensu albo nudne.
OdpowiedzUsuńBardzo możliwe. Dlatego tak ważne jest, by poszerzać pojęcie "sztuki" o wszystko, co starożytnym filozofom w życiu nie wpadło do ich brodatych główek. ;) Czyli, że określenia "sztuka perfumiarska", "sztuka kulinarna" to nie oksymorony. Moda już trafiła do muzeów, perfumiarstwo w jednym przypadku - też. Ale to za mało, o wiele za mało, żeby zmienić nastawienie "przeciętnego człowieka".
OdpowiedzUsuńLecz ludzie nie mają ochoty wnikać w cokolwiek. "Ludziom" dobrze w ich prostym, powierzchownym świecie; moją prywatną idolką jest pani, która w miejscu publicznym robiła z siebie idiotkę, opowiadając o wakacjach w Turcji, na których wbrew je woli podrywał ją tubylec (już w ogóle pomijam powody, dla których pracownik hotelu all inclusive zainteresował się turystką). Jej znajomy miał spławić rzeczonego tubylca słowami: "spadaj dzikusie! Kiedy nasz król Kazimierz Wielki zostawiał Polskę murowaną i uniwersytety fundował, wy nawet jeszcze z morza nie wyleźliście!" W tym miejscu zaliczyłam tradycyjny wizażowski opad szczęki ;) ponieważ pani owa była święcie przekonana, że jej znajomy przygadał jak najbardziej słusznie. O czym wspominam, by udowodnić, że dla "ludzi" znaczenia nie mają nie tylko perfumy jako sztuka, ale też malarstwo, teatr, muzyka wyrastająca ponad sieczkę z radia Eska a z filmów wybierają "Rzycie nad rozlewiskiem" czy kolejnego Ja-Wam-Damme'a. ;))
Czy to znaczy, że grupa ludzi, którym zależy nie może, czy nawet nie powinna, wysokiej sztuki tworzyć, odbierać, przekazywać dalej, dyskutować nad nią? Tak, jak dzieje się to od stuleci?
Jedyna różnica polega na tym, że dziś panuje moda na "równanie w dół", podlizywanie się durniom, którzy na starożytny Efez (jak wywnioskowałam z opisu) mówią: "ruiny zamku jakiegoś średniowiecznego" zaś nawoływania muezzina określają mianem "wycia ze śmiesznych wież wokół tych ich kościołów" [opad szczęki po raz drugi..]. I wcale, ale to wcale się z tym nie kryją, nie czują nawet cienia dyskomfortu z powodu własnej niewiedzy.
Próby "równania w górę" natomiast są automatycznie postrzegane jako snobizm oraz zadzieranie nosa. I jak tu się nie wkurzać?!?!
Jak tu się dziwić, że system edukacyjny schodzi poniżej wszelkich poziomów, skoro dorośli gnuśnieją w wieku trzydziestu lat a ich mózgi najwyraźniej zarastają pleśnią???
Z muzeami natomiast zgadzam się w całej rozciągłości. :)
[hm... i znów wyszła odpowiedź o wiele dłuższa, niż zamierzałam...]
o Gott...... komentarze turystyczne położyły mnie na obie łopatki.
OdpowiedzUsuńPrzygnębiające. Wiesz, na początku starałam się rozmowę (która miała miejsce pociągu) ignorować, potem myślałam nawet, czy nie włączyć się grzecznie a później to już machnęłam ręką i po prostu słuchałam w osłupieniu, jak pani relacjonuje wakacje swemu znajomemu. Zresztą, w miarę rozwoju opowieści cały przedział jakoś tak dziwnie ucichł... ;)
OdpowiedzUsuńI tak przez całą godzinę. Horror i komediowy monodram w jednym. :O
Zauważyłam, że takie zachowanie niezależne jest od okresu czasu w którym żyjemy, ba! nawet wykształcenia ( choć na ogół są pewne korelacje) To jest pewien sposób bycia, traktowania świata. To taki typ małomiasteczkowo - nowobogacki. Znam wielu prostych ludzi wspaniałych w swojej prostolinijności są mądrzy i szanują człowieka który ma swoje pasje ma większą wiedzę nie znaczy to, że polubiliby niszowe perfumy ale na pewno nie wybrzydzali by się na to co ja darzę szacunkiem. To o czym piszesz to buractwo pospolite, najgorzej jak tacy ludzie dochodzą w tym swoi zadufaniu do pieniędzy i władzy a potem wg swojego małostkowego widzimisię kreują rzeczywistość wokół.
OdpowiedzUsuńTeż się zgadzam. Nie mam złudzeń, że poziom "wyrafinowania ogólnego" kiedykolwiek wzrośnie (jak napisałam w tej długaśnej odpowiedzi Tobie), ale mimo wszystko ludzie mogliby podchodzić do cudzych pasji czy przekonań z większą dozą wyrozumiałości. A właściwie "ludzie" czyli "społeczeństwo", "ogół".
OdpowiedzUsuńJeżeli jednak ktoś ma się za lepszego od innych, bo bogatszego, lepiej wykształconego, sprytniejszego czy o znaczniejszych koneksjach (albo jeżeli ktoś interesuje się daną dziedziną) za naturalne uważam przekonanie, iż ta osoba mogłaby się rozwijać, nie tylko z pozoru, szpanersko, ale także starać się przyswoić cośkolwiek z "kultury wysokiej" albo dziedziny, którą ponoć ceni wysoko.
I oczywiście, że nie majątek czy wykształcenie stanowi o jakości człowieka (jednym z największych chamów i egocentryków, jakich miałam nieprzyjemność poznać, był facet z podwójnym doktoratem). Ocenianie po pozorach to głupota i okrucieństwo. Sęk w tym, że jakoś trudno uwierzyć, by pani z mojego przykładu braki intelektualno-kulturowe odrabiała z nawiązką w innej dziedzinie życia. :?
W przypadkach sztuki i obycia szeroko rozumianego trudno o pełną równość, zawsze jest coś za coś. Ech, chyba nieświadomie wkroczyłyśmy w odmęty tematu-rzeki. ;)
tak, temat się robi wielowątkowy :P
OdpowiedzUsuń