środa, 1 lutego 2012

Dama z monoklem


Z zapachami skórzanymi zawsze jest pewien kłopot. Nigdy nie można mieć pewności, do jakiej grupy olfaktorycznej je zakwalifikować: potrafią być świeże i aromatyczne, kwiatowe bądź umiejętnie wkomponowane w przyprawy. Dlatego najbezpieczniej będzie - na wszelki wypadek - umieszczać je w gronie podobnych pachnideł. ;) Taka niejednoznaczność potrafi budzić niepokój, męczyć brakiem bezpiecznej stabilizacji, bezustanną nieuchwytnością, równie ambiwalentną co sama skóra.
Czy zdecydować się na skórę ekologiczną, etycznie chwalebną choć mało trwałą, czy też na wyroby ze skóry naturalnej, wytwarzane kosztem cierpienia naszych mniejszych braci, za to często zdatne do wielopokoleniowego użytku? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, kierując się wyłącznie wrażliwością sumienia oraz zasobnością portfela.

Trudna do sklasyfikowania, nieuchwytna, czasem niełatwa w odbiorze, wieloznaczna, budzące sprzeczne emocje. Czy podobnymi drogami biegły myśli speców od reklamy marki Hermès, kiedy w globalnej kampanii reklamowej sezonu jesiennego 2010 postawili na motyw nocnego złodzieja, a raczej złodziejki, równie swobodnie czującej się w zaułkach Wielkiego Miasta co na salonach elity przełomu wieków XIX i XX? Włamywaczki i policjantki zarazem, żeńskiej wersji Arsène'a Lupin oraz Sherlocka Holmesa? Możliwe. :) Jednak najdziwniejsze jest, iż w dokładnie taki sam sposób, za pomocą identycznych skojarzeń odbieram Hermèsowe pachnidło sprzed ponad pięćdziesięciu lat, Calèche.


Skóra w rzeczonym wydaniu okazuje się tyleż umowna, co naturalistyczna. I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej wielkiej sprzeczności; albowiem kompozycja jest ewidentnie świeża, mocna, nieco staroświecka, zamykająca w sobie woń skóry wyprawionej i przeszytej lata temu, nadal jednak miękkiej oraz uszlachetnionej wieloletnim umiarkowanym użytkowaniem. Jednocześnie bez trudu czuję, skąd tak naprawdę pochodzi animalne wrażenie a nawet - niemal całkowity brak jakichkolwiek (teoretycznie) odzwierzęcych składników. Nie trzeba być wysokiej klasy ekspertem, by pojąć, iż skórę w Calèche tworzą cytrusy, wetyweria oraz "czyste", mydlane aldehydy.

Wytrawną mieszaninę stworzono dzięki mistrzowskiemu zmieszaniu molekuł skórzanej bergamotki, słodkawego kwiecia oraz wspomnianego potężnego aldehydowego wiewu, rozegranego na strunie suchej kostki szarego mydła, z dodatkami tradycyjnie tworzącymi zapachy szyprowe, suche, jasne i dźwięczne. Majestatyczne w dosłowności oraz przy całej swojej mocy - skromne. Mój dzisiejszy bohater szczególnie zachwyca własną względnością, rodzajem olfaktorycznego złudzenia. Gdyż w zależności od tego, z której strony przyjdzie nam patrzeć, Calèche jawi się jako kompozycja typowo kobieca lub ściśle męska. Perfumowa androginiczność [nie uniseksualność!], czyż to nie genialne posunięcie? :)


W pierwszych chwilach przemożna, wbijająca się w nozdrza mieszanina, sprowadza nosiciela do parteru swoją świeżością i mydlanym podmuchem, z czasem jedynie wzmacniając morderczy uścisk. Na osłodę Kalesza serwuje nam delikatne ocukrzenie, subtelny (w porównaniu z własnymi rozmiarami ;) ) bukiet, złożony z orchidei, irysów, ylang-ylang i gardenii, gdzieniegdzie poprzetykany lekkimi, panieńskimi białymi różami o na wpół rozkwitłych pączkach. Mijają minuty i godziny a aldehydowe mydło nie zamierza słabnąć. ;) Może tylko słodycz zmienia nośnik, już bardziej waniliowo-tonkowo-ambrowy niż floralny. Na wadze przybiera suchość, dotychczas zaledwie sugerowana, natomiast w bazie rozświetlona słonecznym blaskiem i południową rześkością dzięki dodatkom jasnego cedru, dębowego mchu a także lekko kwaskowej wetywerii.
I to jest właśnie ta chwila, gdy skóra pojawia się w pełnej krasie, dziecinnie łatwa do identyfikacji, ale przecież nieprawdziwa, zmyślona, zuchwale wyblefowana przez doświadczonego pokerzystę-oszusta. A może pokerzystkę i oszustkę? Złodziejkę w sukni z trenem, zbrojną w tnący skórę wachlarz oraz zmyślny kastet z masywnych złotych pierścieni? Ekscentryczkę, uchodzącą za tak obrzydliwie bogatą, iż "towarzystwo" z chęcią przymyka oko na liczne jej dziwactwa? Calèche serwuje nam dziesiątki, jeśli nie setki barwnych historii, z których prawdziwych jest tylko kilka. A może żadna...?

Wiecie, co w C. lubię najbardziej? To, że pachnie jak stary, dobry
Hermès, trwający z dala od epoki tego człowieka, który prawdopodobnie już wkrótce zacznie komponować perfumy z ujemnej liczby składników (wszystkich). ;> Już Wy wiecie, kogo mam na myśli... ;P

Rok produkcji i nos: 1961, Guy Robert

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, ale dziś z łatwością może zostać wzięty za uniseks. O dużym sillage oraz tężyźnie, więc do małych pomieszczeń raczej nie polecam. :) Może powodować migreny!

Trwałość: od dwunastu godzin wzwyż; latem nawet do dwudziestu czterech

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-skórzana (i aldehydowa)




Skład:

Nuta głowy: bergamotka, mandarynka, cytryna, kwiat pomarańczy, aldehydy
Nuta serca: irys, jaśmin, róża, ylang-ylang, gardenia
Nuta bazy: drewno sandałowe, drewno cedrowe, ambra, piżmo, mech dębowy, wetyweria
___
W tej chwili próbuję chwycić "za ogon" opary Sol Sun marki Ramon Molvizar, co nie jest łatwe.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. i 2. http://www.she.hr/ljepota/nova-hermes-kampanja
3. http://www.boldride.com/ride/1989/citroen-2cv-hermes

10 komentarzy:

  1. Mam przeuroczą miniaturkę Caleche soie de Parfum, takiego jak na zdjęciu. To jest już wersja po reformulacji jak zwykle w takich przypadkach ciekawa jestem tej pierwszej. Zwłaszcza, że na fragrantice ludziska biadolą, że tamta była "bardziejsza". Jednak reformulacja odbyła się już przeszło 20 lat temu i teraz z kolei słychać głosy, że Caleche zastępuje młodsza wersja Kelly Caleche a w wielu perfumeriach próżno jej już szukać. Znaczy się ziemia się kręci nadal i ewolucja postępuje. Na szczęście dla wielbicieli aldehydowego mydła i ta oryginalna i późniejsza wersja dostępna jest za relatywnie małe pieniądze na serwisach aukcyjnych.

    Skórzane wdzianko pani ze zdjęcia bardzo mi do gustu przypadło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hi, hi, ta kampania Hermes bardzo mi się podobała, pisałam o niej: http://backwards-in-high-heels.blogspot.com/2010/08/sherlock-encore.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Polu - długo miałam nadzieję, że uda się skądeś wytrzasnąć wersję przedreformulacyjną, ale jakoś sie nie zdarzyło. Dlatego w końcu opisałam to, co można nabyć współcześnie. I tak daje po nosie. ;)
    Kelly jest dla mnie tak bezjajeczna i ogólnie nudna, że aż strach! Więc może Ziemia się kręci, ale co z tego, skoro przy okazji wytraca masę? ;P
    Wdzianko rzeczywiście świetne. Bym chciała. :)

    Aniu - dzięki za link. :) Przypominam sobie Twój post. Kampania świetna, przykuwająca uwagę (choć to akurat żadne zaskoczenie :) ).

    OdpowiedzUsuń
  4. Pijesz do pana JCE czy Gezy? :)

    Caleche przypomina mi moją ciocię, First babcię. Siostry, siostrzane zapachy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Geza broni się bezczelnością. ;) Na nerwy źle działa mi JCE, którego pewnie nie rozumiem (ale zrozumieć nie potrafię i nie chcę, bo uważam, że przesadzamy z umiłowaniem minimalizmu).

    Rzeczywiście, podobne zapachy. No i Twoje wspomnienia... naprawdę ładne. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Żeńska wersja Sherlock'a Holmes'a - bardzo dobre skojarzenie. Pomyślałam dokładnie tak samo, jak spojrzałam na zamieszczone przez Ciebie zdjęcia.

    Androgyniczny oznacza dla mnie to samo, co uniseksualny. Pewnie znowu nie zrozumiałam, co autor(ka) miał(a) na myśli ;-) A skoro mowa o androginizmie. Nie jestem zwolenniczką tego nowego "trendu". Uważam, że to tak samo głupie jak parytety, postulaty feministek i walka o równouprawnienie. Z drugiej strony nie mam nic do osób o odmiennych poglądach - akceptuję je i tyle. Reszta mnie nie obchodzi :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja tylko poszłam za tropem twórców reklamy, nic wielkiego. :)

    Nie zrozumiałaś. Uniseks jest dla każdego, androginiczny dla Tildy Swinton na przykład. ;) I grubo (łooj, jak grubo) się mylisz sądząc, że jest to "nowy trend". Wystarczy przyswoić mitologie, jak również poczytać o np. obyczajowości Irokezów lub Indian Lakota [termin do przyswojenia na dziś: winkte czyli berdache czyli two-spirit http://pl.wikipedia.org/wiki/Winkte :) ]. A to tylko jeden przykład z wielu.
    Głupie nie są postulaty feministek tylko brak akceptacji dla cudzych poglądów (dziwnym trafem w Pl piętnuje się feministki a wychwala matkopolską wiernopoddańczość, z czago wynika jasno, kto tu jest mniej akceptowany ;> ). Ale jakby się ktoś pytał, nie mam nic do twoich przekonań. ;))
    Na poważnie: szanuję je tak, jak szanuję Ciebie. :) A raczej: dzięki Tobie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba źle się wyraziłam - to nie NOWY trend, tylko odgrzewany kotlet, ale tak czy inaczej nie podoba mi się to :P

    Tak, brak akceptacji to głupota. Gwoli ścisłości muszę dodać, że zwolenniczką Matek - Polek też nie jestem (wychwalanie ich tez uważam za głupie) - żeby nie było :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Nasze cywilizacje to jedno wielkie, niekończące się odgrzewanie kotletów.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przynajmniej w kwestii mamuś się zgadzamy. ;D

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )