sobota, 18 lutego 2012
Plaża pod śniegiem
Nie jestem fanką plażowania. Leżenie plackiem nad brzegiem morza jest co prawda znacznie mniej uciążliwe od smażenia się na stałym lądzie, bez ożywczego, chłodnego wiatru od morza ale i tak przede wszystkim kojarzę je z bezmyślnym odtwarzaniem nieruchawości, porażającą gnuśnością. Ponieważ wakacje jedynie słuszne to wakacje w ruchu. ;) Spędzone na zwiedzaniu, zabawie, także odpoczynku pasywnym, chociaż raczej równoważącym aktywność, nie szantażującym przeciągającą się nudą.
Dlatego przypuszczam, że idealną porą na zwiedzanie plaż byłaby dla mnie zima. :) Kiedy przemierza je dużo mniej ludzi, kiedy zapach potu, piwa i kremu do opalania dawno zdążyły już wyparować, kiedy śnieg przykrył nędzne resztki całorocznych instalacji do plażowania, ze wszędobylskimi śmieciami włącznie.
Tak, zima jest cudowna nie tylko jako pora roku, nie tylko wtedy, kiedy zmienia góry w urlopowe hiciory do zjeżdżania w dół za pomocą dwóch podłużnych desek i dwóch patyków (albo jednej deski, tylko trochę szerszej). W identyczny sposób bowiem czyni nadmorską plażę milszą i bardziej przyjazną.
Do niedawna miałam drobny problem ze znalezieniem perfum, których zapach oddawałby moją wizję plaży zimą. Rozwiązany szczęśliwie kilka miesięcy temu. :) Znalazłam bowiem No. 6 marki UNTITLED, skomponowane przez Susanne Lang.
Najciekawsza jest w nim cicha, nieco piwniczna suchość. Ostry, ale generalnie przyjazny, cokolwiek czekoladowy, irysowo-sandałowcowy, nienachalnie agarowy, ale nade wszystko paczuli. Suche, jasno-ciemne, przywodzące na myśl aromat wysuszonej ziemi albo - piasku. Systematycznie ogrzewane dyskretnym ciepłem ludzkiego ciała.
Szóstka, produkt o stężeniu czystych perfum oraz konsystencji nawet nie olejkowej co wręcz galaretowatej, jest typowym produktem rozpisanym na modłę starej szkoły amerykańskiej, co znaczy, że nie ulega większym retuszom, nie zmienia się w czasie.
Od początku do końca pozostaje mieszaniną spokojną, oniryczną, subtelnie opływającą sylwetkę uperfumowanej osoby. Pojawiają się w niej sypkie przyprawy, z gałką muszkatołową na czele, ostrawy sandałowiec, suche paczuli o charakterze zbliżonym do Patchouly od Etro, lekki wiew cokolwiek spętanego, mało dosłownego oudu oraz ciemna czekolada. Całość jest plastyczna, chociaż mało sztampowa, raczej trudna, jednak łatwa w użytkowaniu. Jednocześnie kobieco miękka, jasna, śmietankowo drewniana oraz męska, dzięki nutom ostrym, ciemnym, podkreślającym indywidualizm uperumowanej osoby.
Trzyma się blisko skóry zaś trwałość ma więcej, niż dobrą. :)
Gdyby nie jej cena (w tej chwili 70$ za 8 ml), zainteresowałabym się Niezatytułowaną Szóstką o wiele poważniej. Póki co jednak zamierzam podziwiać ją z daleka, zachwycając się niejednoznaczną czystością olfaktorycznego krajobrazu. Porywającą co najmniej tak samo, jak widoki morskiego brzegu zimową porą. :)
Rok produkcji i nos: 2011, Susanne Lang
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, doskonale wyważony i idealnie stapiający się ze skórą; raczej ciężki, więc bliski skórze; na wszelkie okazje.
Trwałość: ponad szesnaście godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa
Skład:
sandałowiec, oud, goździki (przyprawa), gałka muszkatołowa, ciemna czekolada, postarzane paczuli
___
Dziś noszę Nu eau de parfum marki Yves Saint Laurent.
P.S.
Źródła ważniejszych lustracji:
1. http://mobile.brothersoft.com/87832.html
2. http://www.worldwidehealth.com/ecards_category.php?catID=34
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piękny napisane
OdpowiedzUsuńI te zdjęcia,które działają na moją bogatą wyobraźnię:)
Zastanawia mnie konsystencja perfum
Przyznam że z takową sie jeszcze nie spotkałem ,a poza tym zaintrygowała mnie ta "piwnicza suchość"opisanego pachnidła
:)
pozdr,
Dziękuję. :)
OdpowiedzUsuńFotografie miały zilustrować klimat tworzony przez No.6. Cieszę się, że przypadły Ci do gustu. To dobra prognoza. ;)
Mnie również zaskoczyła konsystencja, zawiesista dużo bardziej, niż np. Pro Fumum Roma.
Pozdrowienia! :)