...i kiedy byłam już niemal przekonana co do nijakości produktów pewnej marki, Michał zrobił mi nielichego psikusa, przesyłając pewną niezwykłej urody próbkę. ;)
Dotychczasowe doświadczenia z pachnącymi produktami marki Valentino nauczyły mnie, by do kolejnych podchodzić z mocno ograniczonym zaufaniem. Skoro więc w moje ręce dostało się kolejne pachnidło od włoskiego kreatora mody (a właściwie od koncernu Puig :) ), nie oczekiwałam po nim zbyt wiele. Ot, następny idealniutki przyjemnniaczek, podlizujący się każdemu w promieniu trzydziestu kilometrów, skrojony pod jak najszersze gusta, nudny jak nie wiem co. Tyle, że męski. :) Postanowiłam przetestować zawartość prędzej z kurtuazji niźli zainteresowania.
Czy koniecznie muszę pisać, że moją pychę ukarano? ;) Że dostałam porządną nauczkę?
Ponieważ Vendetta Uomo, nieprodukowane już dobro od Valentino, okazała się być inna, zupełnie inna.
Oczywiście, w końcu to retro. Dzisiejsi decydenci (oraz barany doświadczalne ;> ) w życiu nie wyraziliby zgody na wypuszczenie do sklepów czegoś tak dalece "innego", przyjemnego, obdarzonego specyficznym charakterem. Nawet jeśli oficjalnie pachnidło nie niesie ze sobą żadnych niebezpiecznych treści. ;) Wszak jest tylko typowo męskim, garniturowym skóro-paprociowcem. No właśnie. :) Problem w tym, że oficjalne spisy nut nie oddają istoty Zemsty.
Która zaiste aromatem jest niezwykłym. Stworzonym zgodnie z duchem epoki, czyli poskładanym z wielu części, starannie utartych na jednolitą masę, z której wybijają się jeno co silniejsze komponenty. Przede wszystkim dziełem spokojnym, aromatycznym, nie narzucającym się, zbudowanym wokół nut ziołowo-przyprawowych, drzewnych oraz cielesnych. Eleganckich i wysmakowanych a jednak idealnie dopasowanych do warunków zapomnianej drewnianej chatki, skrytej gdzieś w gęstym borze. Książę z bajki zgubił się na polowaniu czy zaszył przed światem i udaje sługę Baby Jagi? ;) Coś w tym stylu.
Vendetta od pierwszych chwil udowadnia, iż nazwa bywa myląca. Albowiem mamy do czynienia z pachnidłem życzliwym a nawet chętnym do współpracy. Już w otwarciu staroświeckim, bergamotkowo-skórzanym, kolendrowo-cynamonowym tudzież lawendowo-bazyliowym. Lecz równie dobrze przejrzystym i suchym, leśnym, gęstym od słodkiej świerkowej żywicy, sklejającej palce oraz od namiętności, pięknej i czystej acz z pewnością mało skromnej.
Zapach to słodki, jakkolwiek nie we współczesnym rozumieniu, nie ulepowaty; trudno szukać weń cukrowej waty, karmelu, czekolady, fermentujących owocków cytrusowych i innych tego typu przyjemności. Zamiast nich pojawia się ambra, jaśmin rozegrany mało typowo (kto pamięta słodkie pieczywo z Miroir des Envies?), bób tonka, paczuli suche i nie-piwniczne oraz labdanum, które wspomniana wyżej masa łamie, pogłębiając w przyrodzonej ciepłocie. :)
Jest cedr i mech dębowy, skóra wraz z całkiem sporym dodatkiem żywic; ich jednak niewielka część zostaje w końcu spalona w trybularzu.
Jest pięknie; nie zawsze cicho lecz nic nie dzieje się bez przyczyny, niczego nie ma w nadmiarze.
I dlatego zanotowałam całkowity brak historii mrocznych i krwawych, nie usłyszałam nawet zdania z opowieści o próżnym zacietrzewieniu bądź maczystowskim stroszeniu piórek. Nic z tych rzeczy. Vendetta okazała się kompozycją ciepłą, drzewną, aromatyczno-skórzaną, zmysłową, jakby stworzoną na długie, bezsenne noce. Jednym z najmilszych memu powonieniu męskich szyprów.
Wiele cech dzieli z Caractère od Daniela Hechtera. I już wiem, dlaczego Michał przesłał mi akurat ten zapach. ;) Dzięki, kolego!
Rok produkcji i nos: 1991, Edouard Fléchier
Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o mężczyznach, ale pasuje także kobietom - miłośniczkom nut drzewnych, cielesnych oraz ziołowych. :) O dosyć znacznej projekcji, chociaż otoczenia nie męczy wcale; na wszelkie okazje.
Trwałość: około siedmiu-ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-szyprowa (oraz drzewna i skórzana :D )
Skład:
Nuta głowy: aldehydy, nuty zielone, bazylia, kolendra, cytryna, bergamotka
Nuta serca: geranium, cynamon, paczuli, jaśmin, śliwka, drewno cedrowe, wetyweria
Nuta bazy: labdanum, skóra, mech dębowy, ambra, piżmo, bób tonka, benzoes
___
W tej chwili noszę Vintage Patchouly od DSH.
P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji – DeviantArt:
1. Shelter In The Woods autorstwa Freacore.
2. Hut in the woods autorstwa Kocostunder.
Wiedźmo wodzisz na pokuszenie!
OdpowiedzUsuńZ radością zgubiłabym się w takim lesie. Tylko polowanie proszę mi darować.
Napisz jeszcze tylko proszę jak zachowują się w tym zapachu aldehydy- bo choć szypry cieniste i wilgotne kocham miłością wielką aldehydy w składzie zawsze mnie straszą.
Dziękuję za piękną opowieść, zastęskniłam do samotnej włóczęgi po lesie jeszcze dotkliwiej.
Piękny, sugestywny opis... wiesz, że las jest mi bliski. Zapach faktycznie różny od dzisiejszych propozycji marki.
OdpowiedzUsuńOd Wiedźmy do czorta nie daleko nic dziwnego że wodzi na :P
Rybo - taki los, cóż poradzić? ;)
OdpowiedzUsuńPolowań także nie znoszę, z całego serca (niech żyje Pani Janina z "Prowadź swój pług..." Tokarczuk! :D ), ale książęta z bajki je lubili. I gubiąc się trafiali a to na chatkę czarownicy, a to na piękną niemowę szyjącą koszulki, a to na zapłakane krasnoludki i tak dalej. ;) Więc takie okoliczności pasowały mi do historii. Powiedzmy, że książę zawsze świadomie pudłował. :)
Co do aldehydów, to istnieję przede wszystkim jako wzmacniacz, podkręcacz wizji, "same w sobie" nie są wyraźne w ogóle. Podejrzewam, że to właśnie dzięki nim pojawiła się śliczna choinkowa żywica i igiełki, jak z Fille en Aiguilles (o czym zapomniałam wspomnieć w notce).
I zawsze do usług. :) Poszukaj Vendetty, bo warto.
Polu - dziękuję Ci :* starałam się jak mogłam. ;) Ta odmienność naprawdę mnie zadziwiła. Znasz Vendettę?
No i pewnie, że niedaleko! Buahahaha! ;)
A wiesz że i mnie Pani Janina przyszła do głowy jako pierwsze skojarzenie :) Choć Prowadź swój pług przez kości umarłych było dla mnie sporym literackim rozczarowaniem to nie mogłam nie polubić bohaterki- i nie poczuć pewnej empatii do jej radykalnego dość sposobu na radzenie sobie z plagą "szlachetnego sportu" jakim jest myślistwo.
OdpowiedzUsuńUspokojona w kwestii aldehydów zabieram się za szukanie próbki. A z ciekawości spytam - znasz Vendettę dla kobiet?
(nie żebym ja znała)
No to teraz dałaś czadu.Kto by się spodziewał, że Valentino,którego zapachy omijam szerokim łukiem,może pokazać piękne oblicze?
OdpowiedzUsuń:)
VALENTINO V ,oraz ROCK'N ROSE to były koszmary
Skutecznie zachęciłaś mnie do testów wyżej wymienionego pachnidła
Już zanotowany:)
Zapomniałem o pozdrowieniach:)
OdpowiedzUsuńnie znam ale opis mówi sam za siebie... Ja własnie testuję niedawno przez Ciebie recenzowane L'eau d'Iparie i czuję się uwiedzona :D
OdpowiedzUsuńJuż się Domyślam ,co będzie następną recenzją:)
OdpowiedzUsuńPolu L'eau d'Iparie jest od KENZO?
OdpowiedzUsuńtak pytam z ciekawości:)
Trójrybko - prawda. Pani Janinie nie sposób odmówić asertywności oraz inwencji twórczej. Mnie podobała się jako wariatka, ekoterrorystka, lokalna wiedźma, zdziwaczała staruszka mieszkająca na uboczu. Kapitalna figura (szkoda tylko, że całość rozpisana rzeczywiście trochę rozczarowująco). :)
OdpowiedzUsuńKobiecej Vendetty nie znam.
Jarku - jak widać po wstępie, zaliczyłam takie samo zdziwienie. :) Wspomniane przez Ciebie kriczery mogą się schować - i nigdy nie wyłazić. ;) Poszukaj V., bo warto.
A co opiszę jako następne, bo nie jestem pewna.. Caractère już było.
Co do Eau d'Iparie to sprawdź swoją skrzynkę. ;)
No i oczywiście: jak to tak, bez pozdrowień na koniec?? ;) Czyżby zimowa depresja à la Jaroslav? ;)
Polu - opis jest tylko opisem, może wprowadzać w błąd (choć nigdy świadomie).
Za to co E d'I jesteśmy zgodne. Piękny zapach... :) Rozmarzyć się przy nim można.
Odwiedziłem już skrzynkę i odpisałem.Dzięki wielkie:)
OdpowiedzUsuńno właśnie " L" mi się zawieruszyło niechcący...
OdpowiedzUsuńJarku - ja też. :)
OdpowiedzUsuńPolu - eee tam. Oczywista literówka (czasem staramy się, by mowa - czy pismo - nadążyły za potokiem myśli i takie są skutki :) Normalne).