sobota, 11 lutego 2012
Ora et labora
Zamieszanie wokół ACTA zaowocowało nie tylko protestami internetowymi oraz w świecie "analogowym", miejscami przemieszanymi ze zwykłą burdą. Wśród powstałych na tę okoliczność memów do gustu przypadł mi szczególnie jeden. Był to demotywator, składający się z podobnej ryciny mnicha-kopisty oraz podpisu: "Plagiat. Podstawa cywilizacji europejskiej". :D Zachwycił mnie nie tylko idealnie skrojoną oraz czytelną puentą, ale też przekorną trafnością przesłania.
Albowiem nie tylko wypominał strażnikom świętości dogmatu o prawach autorskich fakt, iż potrzeba kontaktu z kulturą, ciekawość "szerokiego świata" w ogóle zasadza się na wielokrotnym kopiowaniu informacji oraz przekazywaniu ich coraz dalej i dalej, lecz również: na rozpowszechnianiu ich praktycznie za darmo. Czyż chrystianizacja Europy [ale też innych kontynentów; analogicznie: islamizacja Afryki oraz Azji] nie opierała się na wielowiekowym, uporczywym łamaniu praw autorskich Marka, Mateusza, Łukasza oraz Jana? ;>
Wspomniany mem podkreślał jeszcze jedną cechę zatwardziałego kopiowania cudzej własności intelektualnej: istnieje bowiem kolosalna różnica między przekazywaniem dzieła w ręce kolejnych użytkowników niczym zarazy a podszywaniem się pod Autora tegoż produktu. Czy średniowieczni cystersi bądź benedyktyni twierdzili, iż to oni stworzyli tekst Pisma Świętego? ;> Co więcej: skutkiem uporczywego powielania Książki oraz łamania praw autorskich Jej twórców bogaciła się instytucja mająca siebie za pełnoprawnego opiekuna i propagatora świętej księgi, w pewnym sensie: odpowiednik współczesnego producenta i dystrybutora dóbr kultury. ;)) Z czego wynika, że przynajmniej w jednym przypadku notoryczne gwałcenie dogmatu o nienaruszalności własności intelektualnej opłacało się wszystkim zainteresowanym stronom, z użytkownikami najniższego szczebla włącznie [społeczna akceptacja, jak również szeroko zakrojona pomoc dystrybutorów i plagiatorów Księgi w jednym miały spore znaczenie].
Im właśnie, producentom i odbiorcom jednego z najpopularniejszych pirackich działań w historii, chciałabym poświęcić dzisiejszą notkę, jak również jej temat właściwy, czyli recenzję zapachu. :)
Jest nim Eau d'Iparie, nieprodukowana już kompozycja marki L'Occitane en Provence. Teoretycznie urocze, dosyć niewinne skojarzenie akordów kadzidła frankońskiego z mirrą, w praktyce zaś dużo, dużo więcej.
Wielu osobom Eau d'Iparie nie przypadła do gustu lub też zostawiła po sobie mieszane uczucia. Podejrzewam, że za takim a nie innym odbiorem stoją - jak zwykle zresztą - nadmierne oczekiwania wobec zapachu. Który powstał był w czasach, kiedy moda na olfaktoryczne wcielenia kadzidła powoli nabierała rozpędu. Więc w zasadzie trudno dziwić się oczekiwaniom, by żywice w Wodzie płonęły owocnie, wzbijając się ku niebu strumieniem długim i zasnuwającym całe swoje sąsiedztwo. Tymczasem nic takiego nie ma miejsca. Może nawet nie powinno. Wszak ogień w bezpośrednim pobliżu cennych pergaminów nie wróży niczego dobrego. ;)
Tak, moi Drodzy. Eau d'Iparie nie pachnie jak kościół klasztorny w dzień Bożego Ciała, lecz jak spokojna, dobijająca monotonią oraz konieczną precyzją, wyniszczająca wzrok i kręgosłup, ciężka praca w skryptorium. Całe dnie spędzone na przepisywaniu kart ksiąg świętych czy uczonych, pieczołowitym zdobieniem ich barwnymi miniaturami, jak również zszywaniem ukończonych dzieł oraz oprawianiem ich w deski oraz skórę. Świeżutką, niedawno wygarbowaną, dopiero co pozbawioną męczących woni zwierzęco-rzeźnickich.
Skórzane akcenty przewijają się od początku do końca wonnej kompozycji, jednak najbardziej oczywiste są na wstępie, kiedy najprościej jest o rozczarowanie zapachem :) Wówczas to, zamiast spodziewanych kłębów aromatycznego dymu, najłatwiej wywąchać spokojną, dosyć jasną przestrzeń, przesyconą woniami skóry oraz kurzu. To galbanum, zielonkawe i zamszowe, miesza się z lekko zwietrzałym pieprzem oraz suchymi akcentami paczuli, czyniąc otwarcie Eau d'Iparie tak mało typowym.
Gdzieś z oddali dociera do nas delikatny aromat waniliowo-tonkowej słodyczy. Pewno przypłynął z domeny brata kucharza, który na niedzielną wieczerzę obiecał przygotować śmietankowy krem, ulubiony deser przeora. ;) I dopiero po takim wstępie pojawia się kadzidło. Zrazu delikatne, ledwie wyczuwalne, z czasem przybiera na sile. Zresztą od samego początku zakrzepłej żywicy Boswellia Carterii towarzyszy słodkawy, nęcący aromat mirry (a może opoponaksu?). Ich gra z aromatami skory, kurzu oraz lekko zawilgoconych murów przesądza o charakterze środkowego stadium kompozycji.
Od czasu do czasu zamajaczy gdzieś wątły, wręcz humanistyczny aromat ciepłego ludzkiego ciała, jeden z nowicjuszy zdołał nawet przemycić do skryptorium wonną, szkarłatną różę. :) Jakoś trudno uwierzyć, by uczynił to powodowany duchową miłością do Królowej Aniołów. ;) Lecz najważniejsze i tak są wonie żywic, suchej zwierzęcej skóry oraz zimnych kamiennych ścian. Bo i one trwają aż do najgłębszych zakamarków bazy, kiedy bracia zdążyli opuścić skryptorium, wygnani wczesnym jesiennym zmierzchem, udawszy się na ostatnie wieczorne nabożeństwo. Wówczas kadzidła osiadają powoli na murach i sprzętach, zlewają się w jedność z paczulowym chłodem oraz skórami, zaś niuanse słodkie stają się tym wyraźniejsze, iż nie mąci ich człowiecza obecność. Wszystko miesza się ze sobą w całość trudną do rozdzielenia, zupełnie jak światło oraz mrok w szarą godzinę. Rozpoczyna się noc.
Skryptorium pozostanie puste aż do rana.
Rok produkcji i nos: 2002, ??
Przeznaczenie: zapach typu uniseks; niezbyt skory do tworzenia woalu, ale też nie całkiem bliski skórze. Na wszelkie okazje. Ma jedną wadę: już go nie produkują.
Trwałość: w granicach siedmiu-ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: pieprz peruwiański, róża
Nuta serca: czystek, paczuli
Nuta bazy: wanilia, mirra, kadzidło
___
Dziś noszę Habit Rouge od Guerlain.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.ulicaczytelnicza.info/node/2883
2. http://hillgrovehighschool.typepad.com/melindakerpoe/2011/02/index.html
3. http://keithraffel.typepad.com/dot_dead_diary/2007/12/church-of-books.html
Etykiety:
drzewne,
L'Occitane en Provence,
nisza,
orientalne,
perfumy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piękny obraz. Po raz kolejny po cebulki włosów zazdroszczę Ci skóry, która tak rozmawia z niektórymi kompozycjami.
OdpowiedzUsuńDzięki. :) Ciekawe, czy zazdrościsz też skłonności do siniaków, otarć i innych miniurazów z byle powodu? ;> Bo czasami wystarczy, że omsknę się o krzesło, by kilka godzin później ujrzeć w miejscu otarcia śliczną plamkę w śliwkowym kolorze. ;P Więc jest coś za coś.
OdpowiedzUsuńNie muszę zazdrościć. Regularnie odkrywam siniaki i zadrapania w różnych miejscach. Tylko że u mnie to raczej wynik niekoordynacji, a nie wrażliwości :(
OdpowiedzUsuńUch, to współczuję. Brak koordynacji ruchów też skądś znam. ;) Ino nie wiem, skąd... ;)
OdpowiedzUsuńJa się podpiszę pod Aileen. Też zazdroszczę takiego odbioru Eau d'Iparie. Na mnie kadzidła w nim niewiele. Miałam flakon, pamiętam głównie mirrę. :)
OdpowiedzUsuńA kawałek o "piraceniu" - boski (sic!). :)))
Nie jestem specjalistką od praw autorskich, ba, nie jestem specjalistką od praw(a) w ogóle ale coś mi się zdaje, że prawo do własności intelektualnej wygasa po iluś tam latach po śmierci autora. Zdaje się że mogłabym nie naruszając paragrafów wykonać Piątkę Beethovena (gdyby tylko udało mi się skrzyknąć na poczekaniu orkiestrę symfoniczną) ale gdybym chciała zagrać coś Philipa Glassa wymagałoby to już dziesiątków zezwoleń i opłat.
OdpowiedzUsuńCzymś takim ronić by się mogli ci, którzy z kopiowania Pisma dla niektórych Świętego czerpią tantiemy nie tylko finansowe. Wszak od śmierci Marka, Łukasza, Jana i Mateusza parę lat minęło.
Eau d'Iparie nie znam. Przeczytawszy opowieść o niej chcę jeszcze bardziej niż dotąd poznać- kojarzy mi się ze skryptorium z opactwa benedyktynów, z Imienia Róży. Mam nadzieję, że zza kolumny wyłoni się William z Baskerville.
Sabbath - znów myślę, że zagadka takiego odbioru pachnidła leży przede wszystkim w głowie. To dzięki temu zdołałam "zrobić" sobie historyjkę na temat "małej ilości kadzidła w Eau d'Iparie" :) Mirra też byłaby wielce przyjemnym rozwiązaniem. :)
OdpowiedzUsuńI dzięki. Widać mały eksperyment myślowy się udał. ;)
Trzy Ryby - masz rację z wygasaniem praw autorskich. Przykład Nowego Testamentu (ale Starego w zasadzie też..) jest przede wszystkim efektem swoistej szarady intelektualnej, zwykłym wybiegiem. :) Który pół-żartem pół-serio miał wykazać, jak dalece śliskim tematem mogą być zarzuty o kopiowanie, plagiat, nienaruszalność tego, co stworzył cudzy mózg; szczególnie w Polsce. ;)
Pragnęłam także zasugerować, że w ciągu ostatnich (bo ja wiem?) ok. dwustu lat nasze interpretacje praw odnośnie własności - w tym intelektualnej - zaliczyły prawdziwe salto mortale. ;) Albowiem chronią - i promują! - przede wszystkim tych, którzy czerpią zyski z cudzej pracy, od siebie nie wnosząc NICZEGO naprawdę wartościowego (w sensie imponderabiliów). Obojętnie czy chodzi o producentów, dystrybutorów, agentów (którzy mają pilnować, by pewnego dnia nie okazało się, że dany artysta pracuje kompletnie za darmo :> wykorzystywany przez dwie wcześniejsze grupy) czy spekulantów giełdowych lub banki hipoteczne.
ACTA ma za zadanie jeszcze bardziej owo salto mortale na niwie kultury pogłębić. Ale nie chciałam pisać tego wprost, dlatego postanowiłam zabawić się w retorykę. ;)
Sabbath chwyciła właściwy kontekst mojej gry z Wami. :)
Wiesz, że też miałam skojarzenia z Imieniem Róży? :) Zarzuciłam je jednak kiedy wyszło, że E d'I to zapach dużo mniej mroczny. Tak mogłoby pachnieć raczej skryptorium w klasztorze z filmu Jasminum, oczywiście gdyby takowe istniało.. ;)
kurcze, może jestem zboczona ale lubię te skórzano- paczulowe zapachy kurzu. :P ogólnie kurze, pleśnie i tym podobne zapachy stryszkowo- piwniczne. Próbkę L'eau d'Iparie dostanę dzięki twojej recenzji w drodze wymiany :D i na własnej skórze się przekonam jak to pachnie :P.
OdpowiedzUsuńJesteś normalna. Zapewniam. Na tyle, na ile może to zrobić inny freak. ;))
OdpowiedzUsuńNic dziwnego, że je lubisz, bo są po protu piękne! :D
Moje najserdeczniejsze gratulacje. :)
ACTA jest jedną wielką paranoją, to ten sam asortyment absurdu co uznane na łonie UE za ryby ślimaki. Jak widać takie szaleństwo jest zaraźliwe.
OdpowiedzUsuńA Jasminum to jeden z najpiękniejszych filmów jakie widziałam. Nie najlepszych ale najpiękniejszych właśnie. A skoro wiele może się zdarzyć pomiędzy jest a nie ma- jak to mawiał Brat Zdrówko- to jakieś miejsce w klasztorze Eau d'Iparie na pewno pachniało.
Albo konieczność mierzenia krzywizny ogórka. ;) Rozumiem, że "Ordnung muss sein" i te sprawy, ale nie można nakładać kagańca na wszystko i wszystkich!
OdpowiedzUsuńCo do Jasminum, zgadzam się z Tobą w stu procentach. Film piękny, pogodny i, hmm.. bardzo "kolski". ;) W prosty i dyskretny sposób [ach, ten realizm magiczny! ;) ] opowiada o kwestiach co najmniej kontrowersyjnych, jak np. zestawienie życia zakonnego i fascynacji osobą płci przeciwnej (z pożądaniem włącznie). Mało kto potrafiłby w taki sposób poprowadzić opowieść. Aż mnie naszła ochota, by wyszperać płytę i sobie obejrzeć. Teraz, nocą. :) Na Walentynki. ;)
Dzięki za inspirację!
nie czujesz tam lekko zwiedłych jabłek?🙂
OdpowiedzUsuń