Niedawno dostałam w prezencie książkę - swoisty manifest Carlo Petriniego, twórcy i guru ruchu Slow Food, który uważam za jedno z najdonioślejszych osiągnięć cywilizacyjnych naszych czasów [tak, tak - internet niech się schowa ;) ].
Carlo Petrini, Slow Food. Prawo do smaku, przeł. Jan Jackowicz, wyd. Twój Styl, Warszawa 2007.
No właśnie... Ci z Was, którzy słyszeli o tej książce, którzy widzieli ją na eksponowanych stoiskach w sieciowych księgarniach lub też czytali w prasie popularnej czy codziennej jakiekolwiek recenzje, zachwyty bądź polemiki, proszeni są o podniesienie ręki do góry. ;)
No właśnie. Dlaczego ta pozycja przeszła przez rodzimy rynek niemal bez echa, dlaczego wyszło tylko jedno jej wydanie, które i tak często zalega księgarniane półki, pokrywając się kurzem? To proste. Bo to książka o jedzeniu. Czyli, jako taka, nie jest warta tego, by za nią zapłacić choćby połowę żądanej ceny. Błaha. I pewnie jeszcze nudna.
W końcu żyjemy w kraju Ludzi Poważnych, którym takie błahostki jak sztuka, moda, "gary" czy perfumy nie w głowie; bo my-przecież-tacy-Ważni-i-Poważni i do głupot zniżać się nie będziemy. A fe!
No, nieważne. Nie chciałam generować złości, tylko przytoczyć fragment wstępu do wydania polskiego, autorstwa Jacka Szklarka, prezesa tutejszego oddziału Slow Food. Coś o Polakach i ich doświadczaniu świata za pomocą zmysłów [wstawcie sobie "węch" zamiast "smaku" oraz "perfumy" w miejsce "jedzenia", a tekst nie straci niczego ze swej aktualności, niestety]:
I właśnie wówczas [podczas pierwszego spotkania polskich baców z europejskimi smakoszami na największych w świecie targach żywności regionalnej; dziennikarze kulinarni i zwykli miłośnicy regionalnych kuchni zgotowali polskim góralom gorącą owację za ich talent (oraz fenomenalne sery ;) ); rzecz miała miejsce w Turynie w 2000 roku - przyp. WzP] pomyślałem sobie, że niekiedy bez wielkiego wysiłku można komuś i sobie trochę umilić życie. Powód jest prosty: i my, i nasza Ziemia jesteśmy jedyni w swoim rodzaju. Właśnie ten prosty smak radości, obok nieopisanego smaku samych produktów, chyba najbardziej mnie fascynuje w idei Slow Foodu.
Niestety żyjemy w kraju, który nie złapał pełnego oddechu po blisko 50 latach komunizmu; w tym czasie narzucono nam ten sam chleb od Szczecina po Kraków, tę samą kiełbasę podwawelską czy zwyczajną produkowaną w każdej masarni, te same gatunki wódki wytwarzane we wszystkich państwowych polmosach czy też ten sam rodzaj masła. Ta monotonia i powtarzalność produkcji spowodowała, że jeszcze dzisiaj większość Polaków rozróżnia dwa "rodzaje" sera: żółty i biały. Co gorsza, nieustannie odchodzą w zapomnienie nasze tradycje kulinarne. Po prostu nie mamy czasu na wspólne gotowanie i zasiadanie razem do stołu, a kostka rosołowa, gotowe sosy, gorące kubki i pizza na telefon stały się dla wielu jedynym sposobem żywienia. Ba, na naszych oczach, lecz bez naszej wiedzy, giną pewne rasy zwierząt hodowlanych: kto dzisiaj jada jaja od kur zielononóżek lub pije świeże mleko od polskiej krowy czerwonej? Kto choć raz widział owcę olkuską, królika popielskiego, świnię złotnicką, gęś zatorską, pomorską, rypińską i garbonosą czy wreszcie rodzimego pstrąga tęczowego? Dlaczego kronselki, landzberskiej, koszteli, grafsztynka, malinówki, bojkena czy cesarza Wilhelma nie można nigdzie kupić, nawet w tradycyjnie słynących z jabłek okolicach Grójca czy Tarczyna?
Jednak problem tkwi chyba w naszej świadomości. Pamiętam wizytę w Polsce jednego z największych ekspertów w dziedzinie serów na świecie, Piera Sardo, którego w Krakowie ktoś zapytał, kiedy w końcu w naszych sklepach będziemy mogli dostać prawdziwy parmezan, mozzarellę czy ryż do risotta. Otóż Włoch, wbrew narodowej dumie, odpowiedział, że: "tak naprawdę, to nie jest to takie ważne, ponieważ zachwyt nad smakami innych kuchni rodzi się ze znajomości własnych produktów. Jeśli nie wyrobisz sobie smaku na dobrej polskiej zupie, wspaniałych wędlinach i chlebie - puentował Sardo - będziesz narażony na powtarzanie pustych czy wręcz reklamowych opinii o zagranicznych produktach. To nie odświętne wizyty w restauracji i wakacyjne wyjazdy, lecz codzienność kształtują poczucie smaku" - zakończył. [wytłuszczenie mojego autorstwa - WzP]
Dzieło wzmiankowane, s. 6-7.
Nic dodać, nic ująć. Jeśli nie wyrobimy w sobie umiejętności cieszenia się samym faktem jedzenia (czy nawet przygotowywania jedzenia), jeśli nie zdołamy wzbudzić w sobie entuzjazmu dla prostej radości spożywania smacznych, regionalnych produktów, to nigdy nie będziemy wiarygodni w swoim zachwycie nad paellą, szynką parmeńską czy sushi.
Nigdy.
Link do strony Slow Food Polska: KLIK.
Podsumowując: radujmy się posiłkiem, radujmy się zapachami naszego najbliższego otoczenia, radujmy się faktem, że mamy (oby wszystkie sprawne) zmysły. I w ogóle, radujmy się. :)
___
Dziś noszę Fever Pour Homme od Celine.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńEch-że, Piotrze, cóżeś tam nabazgrolił, że aż usuwać musiałeś? ;)
OdpowiedzUsuńWiedźmo, to straszne rzeczy były;)
OdpowiedzUsuńZa to podam linka:
http://smakowanie.pl/node/170
Skoro straszne, to lepiej się nie zagłębiać. ;) Wiersza nie znałam - dzięki! :) Mam coś jeszcze ciekawego: analiza wyników sondy o Polakach w kuchni:
OdpowiedzUsuńhttp://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=2109
Żeby przełamać pesymizm.