sobota, 18 lutego 2012

Przystanek Podgórze, cz. 1


Przystanek, postój, stanica, stacja, etap...
Jak zwał tak zwał.
Grunt, że chodzi o miejsce, w którym można odpocząć w podróży, rozprostować kości, złapać oddech, nakarmić siebie oraz, co ważniejsze, swój samochód. Dziś będzie o perfumach, których motywem przewodnim jest paliwo. Benzyna, olej napędowy, nafta, może nawet zwykła, nieprzetworzona ropa.

Interesuje mnie zapach, który jako żywo nie przystaje do konwencjonalnego odbioru pachnideł. Perfumy dziwne, inne, intrygująco odmienne. Dla kogoś, kto pragnie się wyróżnić. Czyż więc aromaty paliwowe do takowej roli nie nadają się znakomicie? ;)


Nigdy nie byłam fanką motoryzacji. Nigdy.
Prowokacyjnie nadmienię, że może powinnam przynajmniej udawać zainteresowanie, byle tylko uniknąć etykietek "typowej baby", "pustej i powierzchownej", "co to skrzyni biegów od deski rozdzielczej nie odróżnia" lub innych. ;> Lecz nie mam zamiaru podszywać się pod kogoś innego. Mało który temat mam za równie nudny, monotonny, służący do pustego bicia piany czy prowokujący nieco śmieszną ekscytację fanów, co motoryzacja. :P Senny i porażająco nijaki. Top Gear? To już wolę oglądać transmisję z posiedzenia sejmowej komisji śledczej ds. byle czego.. :>

Być może z tego właśnie powodu po perfumach o wiodącej nucie paliwa nie oczekiwałam nie-wiadomo-czego. Miały jedynie (?) zainteresować moją skromną osobę i może - jak Mokosz da - przypaść mi do gustu. Nie szukałam odzwierciedlenia woni aut ukochanej marki, pobliskiej stacji benzynowej, Muzeum Motoryzacji czy innych w tym stylu. Dany aromat nie miał być fetyszem tylko niszowym pachnidłem.

Bogom niech będą dzięki! Udało się. :)
Jedną z benzynowych wariacji jest słynna, od dawna nieprodukowana Eau du Fier od Annick Goutal.


Ciekawe, jak kompozycja wykreowana z nut wodnych i słonych, ugruntowanych gorzką czarną herbatą (może nawet niezaparzoną?) oraz łagodną, wilgotnawą brzeziną potrafi ułożyć się w aromat benzyny, jakkolwiek już częściowo wywietrzały, obserwowany z dystansu; nie stwarzający konieczności mierzenia się z nim dzień po dniu. Przypomina mi dziecięce wizyty w garażu, kiedy bywałam tam na chwilkę i zaraz wracałam do spraw ważniejszych, niż jakaś tam, phi! motoryzacja. ;) Wspomnienie dawnych dni dopadło mnie pewnego dnia wprost z przedramienia, które potraktowałam przemiłym prezentem od Michała (dzięki, kolego! :) ) i - jak to zwykle z dobrymi retrospekcjami bywa - okazało się nadzwyczaj przyjemne. :) Znów miałam niespełna dziesięć lat i buszowałam po garażu.

Najsilniejsze w Eau du Fier jest otwarcie, kiedy świeże opary cytrusów mieszają się z zielonymi, pozbawionymi słodyczy sokami przydomowych ziół, wśród których prym wiódł istny zagon mięty pieprzowej. Gdzieś od dołu coraz donośniej dobijał się aromat świeżo otwartej torebki czarnej herbaty, takiej najzwyklejszej w świecie, wymieszany z wonią dymu wędzarniczego, znaną choćby z Cuir Mony di Orio. Pojawiały się ozonowe aromaty soli oraz słonego, rześkiego wiatru od morza.
W dalszych etapach moc paliwa słabnie, zaś pachnidło staje się bardziej suche, rozrzedzone, idealnie oddające wspomniany aromat garażu, z dominującą nutą benzyny, różnego rodzaju smarów, płynów, metalu, plastiku, drewna, kurzu... A wszystko przemieszane tak, iż niełatwo odróżnić co jest czym. :) Lecz ręczyć mogę za cudowne ułożenie paliwa i spółki na żywym, intrygująco świeżym, nieco skórzanym podłożu z drewna brzozowego. Kto zna oryginalne Cuir de Russie marki L.T.Piver? Właśnie takiej brzozy należy spodziewać się w Eau du Fier. :) Im dłużej trwa baza, tym ściślej wonie garażu splatają się z brzozą, powolutku zmieniając się w przedziwny, łamiący konwencję aromat "skóry bez skóry". Co również prowadzi nas na motoryzacyjny trop. ;)

Wszystko znika powoli, rozmywając się stopniowo, zacierając na skórze tak, jak wspomnienia małej wiedźmy szperającej po garażowych półkach zatarły się w mojej głowie. W pewnym momencie po prostu o nich zapominamy, nie zdając sobie sprawy z tego, jak cenny były.
I w takiej właśnie chwili w moje ręce trafiła podłużna fiolka napełniona Eau du Fier. :)
Wskazówki zegara po raz kolejny ruszają wstecz, zainspirowane li tylko zapachem przywołującym stare duchy. Doprawdy. Proust byłby ze mnie dumny. ;)

Rok produkcji i nos: 2000, Isabelle Doyen

Przeznaczenie: zapach stworzony jako męski, ale powinny go pokochać także kobiety ceniące sobie wolność umysłową i fizyczną oraz indywidualizm. Okalający ciało i ciągnący się w niewielkiej chmurce; na bodaj wszystkie okazje nieformalne.

Trwałość: w granicach dziesięciu-dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczna

Skład:

Nuta głowy: mięta, gorzka pomarańcza
Nuta serca: czarna herbata, goździki (przyprawa), kwiat soli, osmantus
Nuta bazy: kora brzozy

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://blog.hemmings.com/index.php/2011/09/03/four-links-six-wheeled-minis-gus-and-the-model-garage-electric-jeep-mary-victor-bruce/
2. http://www.dead4movie.com/reviews/imho/
3. http://maxbittle.blogspot.com/2010/10/old-classic-cars-pictures-1-cuba-cars.html

4 komentarze:

  1. Testowałam Eau du Fier już trzy razy- i wciąż nie wiem co o niej myślę. Skojarzenia, które budzi są tak wewnętrznie sprzeczne, że wciąż jeszcze nie umiem znaleźć opowiesci dla tego zapachu- a bez opowieści nie oswoję go, bez oswojenia nie powiem, że poznałam.
    Dzięki za opowieść Twoją, może pomoże mi przy kolejnych testach

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie było o tyle łatwiej, że zadziałał proustowski "syndrom magdalenki". :) Bez niego możliwe, że miałabym podobne problemy.
    Nie ma za co. Jeśli jakaś wizja w końcu Cię najdzie, nie zapomnij napisać o niej na blogu! :)
    Przy okazji, co z zapachami, które u Ciebie wizji nie wywołują żadnych, mimo wielokrotnie ponawianych testów? Mimo to znasz rozkład nut, to, co wyczynia z nimi Twoja skóra, wiesz, czego się spodziewać?

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozostaje mi się cieszyć że Twoja zgrabna recenzja nie ma długości W poszukiwaniu straconego czasu. Między nami mówiąc nie cierpię Prousta, jego francuskiej maniery, pseudoanaliz z Bergsona rodem i wygładzonej dobrymi manierami i obojętnością mizantropii.
    Po takim wstępie nie muszę dodawać pewnie dodawać, że przez wszystkie siedem tomów się nie przebiłam.

    Pachnidło, którego narracji nie łapię, nie jestem w stanie opowiedzieć sobie jego historii, które nie budzi skojarzeń i nie pobudza wyobraźni mogę "rozumieć"- w sensie - łapać nuty ale nigdy to nie będzie mój zapach, nigdy nie wzbudzi we emocji, nie zachwyci, nie przerazi, nie wzruszy.
    Może mi się podobać albo nie- a moje postawy będą chłodne i pełne dystansu.
    Takie ze mnie zwierzę narracyjne.
    A jak jest z Tobą?

    OdpowiedzUsuń
  4. Hłe hłe hłe... ;) Przebrnęłam tylko przez "Swanna". :D Mam wrażenie, że Proust pisał przede wszystkim dla ludzi swojej epoki, z ich poczuciem czasu i jego ogólnym nadmiarem (mimo wszystko nadal "przednowoczesnym" ;) ). Dziś przebrnięcie przez całe "W poszukiwaniu..." byłoby sukcesem porównywalnym z przetrawieniem całej twórczości Józefa Ignacego Kraszewskiego. Oba przypadki powinny interesować raczej literaturoznawców niż całą resztę. ;)

    W takim razie nie zrozumiałam Cię wcześniej. Bo z tym, co napisałaś o rozumieniu i "oswajaniu" zapachu zgadzam się w stu procentach. :)
    Jeśli coś do mnie nie przemawia, niezmiernie trudno jest wydusić z siebie jakąś wizję czy skojarzenie [drobna uwaga: zapach może także przemawiać silnie, za to w sposób negatywny; i również prowokuje obrazy :) ]. Stąd pomysł na kilkuzdaniowe opisy perfum. :) Żeby napisać cokolwiek.
    I dziękuję za wyjaśnienie! :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )