wtorek, 28 lutego 2012

Narodziny i śmierć ognia


Więc najpierw należy energicznie potrzeć siarczaną główką o draskę. Jednym ruchem, stanowczo, szybko. Jeżeli się uda, to po chwili usłyszymy krótkie i ciche skwierczenie, bliskie pojedynczemu pęknięciu bąbla na powierzchni wrzącej oliwy, nieuchronnie zapowiadające następny dźwięk. A jest nim... zachłyśnięcie się. Pierwszy łyk powietrza, zaczerpnięty przez nowo narodzoną istotę, kompletnie bezbronne dziecko. Głęboki i przejmujący. Nasz pierwszy narkotyk w życiu.
Czy to przypadek, że identycznie rodzi się ogień? Tak samo zachłystując się mieszaniną tlenu i wodoru, bez których od tej pory nie będzie mógł żyć? Nie mnie osądzać. Grunt, że zauważyłam podobieństwo. :) Usłyszałam dźwięki, przy których rodzi się ogień. I wiem już, jak bardzo są piękne.
Również wtedy, kiedy zakląć je w zapach.

Ponieważ odgłosy ogniowej porodówki splotły się w moim umyśle z Jeke marki Slumberhouse.


Dzięki niemu wiem nie tylko, jak ogień budzi się do życia, lecz również - jak dojrzewa i rośnie, jak nabiera wigoru, w jak czarowny sposób stworzony na końcu zapałki płomień z zimnego, siarkowego błękitu nabiera dojrzalszych barw czerwieni, oranżu i żółci. Jak staje się wysmukły i szykowny a przy tym bardziej sprężysty, jakby namacalny. Wiem w końcu - co się dzieje, kiedy nie pozwolimy ogniowi usiąść na trwalszym materiale, gdy nie dostarczymy mu okazji, by mógł osiągnąć dojrzałą stateczną biel płomienia, kiedy po krótkim, burzliwym i figlarnym życiu - umiera, zaś ja mam sposobność obserwować to, co po nim zostało. Ponieważ Jeke to, moi Drodzy, żywot płonącej zapałki w olfaktorycznym skrócie. ;)

W otwarciu miły, jeszcze nieśmiały lecz już wyrazisty, niemożliwy do przeoczenia. Zestawiony wokół nut niebezpiecznie przypominających "zwęgloną" wetywerię z Encre Noire czy Chaman's Party. Wytrawny, szlachetny, ułożony w ciągłej rotacji między lochami a biblioteką Pana. :> Czyli między sztucznie osuszonym paczuli oraz szlachetnymi oparami whisky zmieszanej z tytoniem. A może to pokątna bimbrownia w starej stajni? ;)
Wkrótce zresztą zaczynam pojmować, iż mam do czynienia nie tyle z wetywerią, co z dziegciem. Tak, z brzozową smołą służącą do produkcji beczek czy strzał, pomocną w medycynie ludowej oraz przy kąpielach sienkiewiczowskiego Bohuna. ;) Tą samą, z której perfumiarstwo potrafi wyciągnąć to, co najlepsze, tworząc dzieła idealnie wpasowujące się w motto marki Slumberhouse: "Perfumy dziwaczne i wyjątkowe". Jeke niniejsze warunki spełnia z nawiązką. :)
Z czasem nawet upodabnia się do jednego z moich ulubieńców: Fumidusa. Co już jest najlepszą z możliwych rekomendacji.


Lecz błędem byłoby łączenie obu tych kompozycji. Mimo, że o zbliżonym duchu, Jeke zmierza w kierunku większego ucywilizowania, prędzej ekscentryzmu niźli całkowitego braku poszanowania dla owczego pędu tłuszczy.

I jak z początku nieśmiały ale zażywny, potem rosnący w siłę, wzbierający gwałtownie acz z klasą, zapach umiera szybko lecz po cichu, jakby nie zdając sobie z tego sprawy. Pocisk przebił żołnierski hełm a może strzał w plecy, wynikły z gangsterskich porachunków? Cokolwiek by się nie stało, ogień w ciało zaklęty umarł. Wówczas też ciało stygnie powoli, w tajemniczy sposób wymykając się rozkładowi.
Kompozycja stopniowo ochładza się, rozwijając tony zimnego dziegciu (czy wetywerii), obramowane skórzanym benzoesem oraz wędzarniczym akordem cade, znanym choćby z Cuir Mony di Orio. Mieszanka robi się chłodna, szykowna, stonowana, z czasem coraz mniej dosłowna. Po tytoniu i akcentach słodowych nie pozostał nawet ślad, zaś na ich miejsce pojawia się akord miłego, cielesnego i czystego ciepła. Dziwne, co najmniej dziwne... ;)

Piękno, mniej dzikie a bardziej ucywilizowane, przemija powoli i z gracją, po kawałku odrywając się od ludzkiej skóry, by wyruszyć w przestworza. Niczym dusza ogniowego młodzieńca, powoli zmierzająca do raju.

Czy taka historia może być pogodna? Owszem. :) Jeke to udowadnia.
Gdybym miała dobrać doń melodię, byłaby to Uwertura do Sroki złodziejki Rossiniego.
O, ta:


I tak sobie myślę, że mój wybór pewno niespecjalnie zadowoliłby hiphopowo-graficiarskich twórców marki. Lecz cóż poradzić? Z ich gatunkiem muzyki nie miewam dobrych skojarzeń. ;) Po prostu go nie czuję.


Rok produkcji i nos: 2008, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o mężczyznach, z czym - tradycyjnie - się nie zgadzam. ;) O dość wyraźnym sillage oraz mocy dużej acz skłonnej do współpracy. Na wszelkie okazje.

Trwałość: w granicach dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (i aromatyczna)

Skład:

cade, benzoes, tytoń, paczuli, labdanum
___
Dziś Le Temps de Reines od Isabel Derroisné.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje via http://mahshidmashayekhi.blogfa.com/post-237.aspx

7 komentarzy:

  1. Wiedźmo, miej litość. Życia mi nie starczy na testy. Ani skóry. O finansach nie wspominając.

    Zdradź proszę czym jest tajemnicze "cade" ze spisu nut. Znam angielskie znaczenie tego słowa ale nijak nie pasuje. Po francusku to może być jałowiec.
    W innych szczątkowo znanych mi językach słowa nie kojarzę- a fragrantica milczy jak zaklęta.

    OdpowiedzUsuń
  2. A to się jeszcze obaczy. ;>

    Informację o "cade" znalazłam na Fragrantice: http://www.fragrantica.com/perfume/Slumberhouse/Jeke-11740.html
    Rzecz w tym, że nie ma go w obrazkowym spisie nut (bo też pomyślałam o jałowcu), więc wywnioskowałam, że musi być jednym z tych aromatów czysto chemicznych, oddających jakąś specyficzną woń, jak ambroksan czy calone. A że i tak wyczuwałam coś wędzarniczego... :) Wykombinowałam sobie, że to może być to:
    http://en.wikipedia.org/wiki/Cadinene
    Czy słusznie, tego już nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cade to kwiat gałki muszkatałowej.
    Dla przykładu: suszony owoc muszkatu mamy w Cacharel pour l'homme.
    Cade - w Marescialli.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś pewien?
    Mam w domu kwiat muszkatu, przechowywany w celach kulinarnych i mogę zaręczyć, że nic w Jeke nie pachnie tak, jak on. Jest bardziej, jakby to opisać?, anyżkowy, łagodnie maślany. Na zimno i po ogrzaniu. :) Jeke i on to dwie całkowicie różne opowieści.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pomerdałem cade z mace.
    Mace - kwiat muszkatałowca.
    Cade - jałowiec.

    OdpowiedzUsuń
  6. No i wszystko jasne. :)
    W każdym razie dziękuję Ci za pomoc!

    OdpowiedzUsuń
  7. Może troche po nie w czasie to piszę, ale cade to chyba smoła (dziegieć) jałowcowa zwana np. Oleum Cadinum

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )