niedziela, 29 kwietnia 2012

Raport z działań twórczych


Album, a raczej reportaż słowno-fotograficzny, jaki dla National Geographic blisko piętnaście lat temu stworzyli Cathy Newman (słowa) oraz Robb Kendrick (obrazy), Perfumy. Podróż w świat zapachów, to pozycja niezwykle interesująca. W sposób jasny i klarowny, bez specjalistycznego naukowego  żargonu, bez ambicji bycia Poważną Lekturą, czyli w ramach popularnonaukowej literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej przybliża nam światek osób, które - oględnie mówiąc - stoją między nami, użytkownikami a naszymi ulubionymi perfumami. Od nauczycieli w szkole perfumiarstwa i dostawców pachnidlanych komponentów, przez samych perfumiarzy po twórców promocyjnych 'eventów' oraz sprzedawców w sklepach perfumeryjnych. Od Coco Chanel po Ann Gottlieb. :)

Czy więc będziecie zdziwieni, gdy kolejny raz (po TYM, TYM, TYM oraz TYM) sięgnę po obszerny cytat z Podróży w świat zapachów? :) Zwłaszcza, że podjęty temat pomoże nam wyjaśnić kilka szczegółów odnośnie zakulisowej rzeczywistości tworzenia perfum.
Razem z dziennikarką Cathy Newman wybierzemy się bowiem do szkoły dla nosów, słynnej podparyskiej Givaudan. Gdzie zostaniemy... studentami. ;)


"Pewnego majowego poranka zajmuję miejsce w sali konferencyjnej, razem z kilkoma innymi osobami. To klienci Givaudan Roure, pracujący dla szwajcarskiej sieci sklepów pod nazwą Migros. nasz przyspieszony kurs został zaplanowany specjalnie dla klientów, by uświadomić im, na czym polega praca perfumiarza.
(...)

Jest dzień pierwszy. Zaczynamy ćwiczenia perfumiarskie: uczymy się zapachów różnych surowców. Dostajemy fiolki z różnymi olejkami i paczkę bibułek. Zaczynamy od najłatwiejszych zapachów. W pierwszym podejściu musimy się nauczyć dwudziestu siedmiu. By je zapamiętać, musimy je sobie z czymś skojarzyć i zapisać w małym notatniku.

Tuberoza: pasta do zębów - piszę.

Mech dębowy: wodorosty od tygodni zamknięte w szafie.

Zapach czarnej porzeczki sprawia, że odwracam się ze wstrętem. Czuć go starym moczem, ale Caroline, studentka drugiego roku szkoły mówi mi, że niewielka ilość kojarzy jej się z kirem - mieszanką cassis z białym winem.
(...)

Gdy dochodzę wreszcie do wetiweru (torebka fistaszków, cyrk), zapachy zaczynają mi się mylić. Ale czy Jean Carles, założyciel szkoły, nie powiedział, że taka męka 'jest absolutnie konieczna. Czy muzyk byłby w stanie napisać symfonię, gdyby nigdy nie ćwiczył gam?'.

Późnym popołudniem, gdy szwajcarscy klienci wychodzą, zostaję w laboratorium, by ćwiczyć z prawdziwymi studentami. Dziwna jest myśl, że w tak surowo wyglądającym miejscu można stworzyć tyle uczuć i piękna. Z trzech stron pokoju stoją puste stoły; czwartą zajmuje szklana szafka, zastawiona buteleczkami, dwiema wagami i pudełkami pełnymi maleńkich fiolek. Każde perfumy zaczynają się właśnie od tego: od pomysłu, kartki papieru, gromady buteleczek i wagi.
(...)


Drugiego dnia uczymy się akordów - harmonijnej kompozycji kilku nut, połączonych tak, że tworzą jedno wrażenia zapachowe. Różnica między nutą a akordem jest taka, jak w muzyce między G a gis.

Otrzymujemy cztery buteleczki wypełnione różnymi substancjami chemicznymi, wagę, zakraplacz i kilka pustych fiolek. Substancje - alkohol fenyloetylowy, Lyral, geraniol i Galaxolid - zmieszane w odpowiednich proporcjach dadzą zapach znany pod nazwą Rose de Noël 1267/B, syntetyczny akord różany.

Françoise [Marin, ówczesna dyrektorka szkoły - przyp. WzP] wyjaśnia, że głównym składnikiem akordu jest alkohol fenyloetylowy. To sama 'różaność' róży. Lyral daje świeżość, geraniol uzupełnia przyjemną, zaokrąglającą nutą, a dzięki Galaxolidowi, nucie piżmowej, akord będzie gładki i długotrwały.

Zostajemy podzieleni na dwa zespoły. Sami mamy dojść do właściwych proporcji i wyprodukować akord.
(...)

Trzeciego dnia Marin daje nam opis. W tym ćwiczeniu mamy grać rolę dostawców, starających się o zlecenie na nowe perfumy. Nasze zadanie - wyjaśnia Marin - polega na interpretacji opisu, skomponowaniu zapachu, znalezieniu dla niego nazwy, zaprojektowaniu opakowania i kampanii marketingowej. W poza tym, dodaje, wymyślcie nazwę dla swojej firmy.
Dzielimy się na dwa zespoły: mężczyźni i kobiety. W ciszy czytamy opis.

'Dla mężczyzny, który mieszka wszędzie i nigdzie - podają wytyczne - ma od 25 do 40 lat. Można go spotkać na Wall Street. Reżyserującego film. Prowadzącego farmę. Grającego w golfa w Portoryko tydzień po wspinaczce na Jungfrau. Lubi tańczyć macarenę [hmmm... ;) - przyp. WzP] ze sławną modelką Celią, ale równie chętnie spędza czas na lekturze w małym domku w górach Montany ze starym psem u boku. Dzień promocji - 14 lutego, Walentynki'.

W prawdziwym konkursie mielibyśmy kilka tygodni lub nawet miesięcy, by opracować propozycje. Marin daje nam 30 minut, ale przy pewnym ułatwieniu. By zaoszczędzić czas, a także z powodu naszego statusu debiutantów, otrzymujemy sześć fiolek z przygotowanymi bazami. (...) Nie będziemy się męczyć z tysiącami ingrediencji, bo mamy tylko sześć. Ale męczyć się i tak będziemy. Musimy zdecydować, których z sześciu komponentów użyć i w jakich proporcjach. Najpierw jednak musimy rozważyć opis.

 - Ten facet jest jakiś dziwny - ktoś mówi.
 - I opis jest pełen sprzeczności - dodaje ktoś inny.
 - Tak zwykle jest z opisami - wzrusza ramionami Marin.

Siadamy i przede wszystkim postanawiamy nazwać naszą firmę Avant Garde Fragrances. To łatwe. Potem staramy się zrozumieć opis, co jest już trudniejsze. To ranczo w Montanie, wspinaczka górska w Szwajcarii, weekendy spędzane na grze w golfa i wystrzałowa przyjaciółka. Nasz hipotetyczny klient-bohater jest najwyraźniej kawalerem, typem sportowym, obrzydliwie bogatym i chyba o nieco kiczowatych gustach.


Po gorącej dyskusji postanawiamy, że zapach powinien mieć świeżość lawendy, by oddać wrażenie przestrzeni, odrobinę hesperydów mówiących o swobodzie oraz odrobinę ciepła, zapewnionego przez piżmo, przemawiającego do playboyowatej natury naszego klienta.

Svati Balik, koleżanka z zespołu, odmierza krople z każdej fiolki, usiłując wyprodukować znośny zapach, natomiast ja, jako anglojęzyczny członek grupy, notuję proponowane nazwy.
 - Man About Town? - próbuję. Moje koleżanki odrzucają propozycję.
 - Wall Street? - w powszechnej opinii zbyt nudne.
 - Escape? - niestety, Calvin Klein już zaklepał nazwę.

W końcu proponuję Getaway ('zapach dla mężczyzny, który lubi szybkie samochody, szybkie życie, szybkie kobiety i szybkie wyjścia z sytuacji' - mówię). Akceptacja przychodzi w ostatnim momencie. Czas na prezentację.
Zostajemy wezwane do biura przylegającego do sali konferencyjnej, gdzie Françoise Marin, grająca dla odmiany rolę klienta, mówi: 'Co dla mnie macie?'. Przedstawiamy bibułkę z próbką naszego nowego, ekscytującego zapachu. (...)
 - Zbyt słodkie - wygłasza opinię Marin. Daje nam 20 minut na opracowanie modyfikacji oraz sensownej koncepcji opakowania.

Wracamy do sali konferencyjnej, tymczasowej siedziby Avant Garde Fragrances. Najpierw pracujemy nad zmianą formuły. Postanawiamy dodać nieco lawendy, co nada zapachowi więcej świeżości a ujmie słodyczy oraz ograniczyć nutę piżmową. A co z opakowaniem? Czy butelka powinna być z matowego czy z przezroczystego szkła? A może plastikowa flaszeczka z pleksiglasu? Zgadzamy się jednak, że to zbyt pospolite. Skórzany futerał? Za drogi, przekroczyłybyśmy budżet. W końcu uznajemy, że czyste szkło jest bardziej szykowne. Decydujemy się na przezroczystą butelkę, ale z zielonymi akcentami - może biegnące paski lub zygzaki? Ten sam motyw powtarzałby się na kartonowym opakowaniu. Ostatecznie nasz hipotetyczny klient lubi życie na świeżym powietrzu. Sama woda też będzie przezroczysta. Nie będziemy jej barwić. I zaoferujemy flakonik wielkości odpowiedniej na podróż, na te gorące, przesycone zapachem dni na polu golfowym w Portoryko.

Właśnie kończę szkicować butelkę, gdy Marin wzywa nas na drugą prezentację. Wysłuchuje nas z kamienną twarzą, a na koniec pyta: - A jaka cena?
(...)
 - Nasz zapach należy do ekskluzywnych (...). Osiemdziesiąt dolarów za funt. (...)


Kilka słów na temat ustalania cen. Dostawcy sprzedają klientom kompozycje zapachowe na funty. To cena za czystą kompozycję - klient może ją następnie odpowiednio rozcieńczyć (...). Zapachy do sprzedaży masowej kosztują około 30 dolarów za funt. Wytworne, prestiżowe kompozycje sprzedaje się w cenie 60-80 dolarów za funt. Kilka jest jeszcze droższych. Poza tymi nielicznymi wyjątkami, gdy funt kompozycji zostaje rozcieńczony do właściwego stężenia i zamknięty w butelce, faktyczna cena wynosi najwyżej kilka dolarów.

 - Weźmy na przykład samochód, którego cena sprzedaży wynosi 40 tysięcy dolarów - wyjaśnił kilka miesięcy wcześniej Geoffrey Webster z Givaudan Roure (...) - Stal, wykorzystana do produkcji tego samochodu, warta jest najwyżej 1300 dolarów, a przecież samochód to stal. Tylko, że jego cena nie dotyczy surowców, ale wszystkiego, co składa się na samochód. - sięgnął za biurko po opakowanie perfum Bijan. - Spójrzmy na przykład na to piękne opakowanie. Policzmy, ile to kosztuje: wyściółka, etykietka, zakrętka, wyściółka zakrętki, etykietka na butelce, samo szkło, podkładka, koszt produkcji butelki. W tej branży nie ma gigantycznych zysków.

Nasz czas minął. Dwa konkurujące ze sobą zespoły zbierają się w sali konferencyjnej, by wysłuchać werdyktu Françoise Marin. Dowiadujemy się, że nasi rywale, Chaotic Perfume Company, przedstawili zapach pod nazwą Rainbow Man. A zatem Getaway kontra Rainbow Man. Niech wygra najlepszy. - W tej branży mamy zwycięzców i przegranych, nie ma niczego pośrodku - wyjaśnił mi wcześniej wiceprezes Givaudan Roure. Teraz rozumiem, co miał na myśli. Ten konkurs jest udawany, ale i tak bez cienia litości mam nadzieję, że pokonamy rywali.

Françoise Marin zagląda w notatki i wydaje werdykt: wygrało Getaway, propozycja Avant Garde Fragrances. W rzeczywistym świecie w tym momencie zaczęłyby strzelać korki szampana. Ale jeszcze nie skończyliśmy. Marin zwołuje kolejną konferencję, uskarżając się na nasze ceny. Czy nie możemy trochę opuścić? A co z rabatem?
 - Nic z tego - odpowiadamy. - To zapach kosztowny w produkcji.

A potem, ku naszemu zdumieniu, żąda natychmiastowej dostawy 20 ton.

 - Musimy je mieć natychmiast. Natychmiast - mówi. - Kampania reklamowa już się rozpoczęła. Chcemy już wejść na rynek. Więc pospieszcie się. Pospieszcie się.
Czuję, że zaczyna boleć mnie głowa.

Dwadzieścia ton to wielkie zamówienie jak na tak krótki czas. Ale wygraliśmy kontakt. Pokryjemy zapotrzebowanie. Ostatecznie nasze zadanie polega na spełnianiu życzeń klienta.
 - Czy macie zapasy wszystkich surowców? - naciska Marin. - A co z certyfikatami, że składniki są zgodne z wymaganiami klienta i najnowszymi przepisami? Jeśli możecie nam dostarczyć kompozycję wcześniej...

Teraz mam, jak mawiają Francuzi, un grand mal de tête. Pomijając jednak moją głowę, odkrywam, że także mojemu żołądkowi brak w tej branży odporności. Świat biznesu - to nie dla mnie.
Jednak nie będę zmieniać zawodu".
Fragment pochodzi z książki uprzednio cytowanej, s. 59-64.


Co więc odróżnia pachnidło głównego nurtu od półamatorskiego dzieła stworzonego w kuchennym laboratorium perfumiarza, w niewielkiej liczbie egzemplarzy? Mniej więcej to samo, co gigantyczną korporację od maleńkiego rodzinnego sklepiku. ;)
___
Dziś była najpierw Buddha's Fig od Infusion Organique a teraz Pohadka marki Ys Uzac. 

P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://clipdenoticias.com/images/aceites-esenciales
2. http://www.stephanieknaturals.com/perfumemaking.html
3. http://www.golearnto.com/travelblog/index.php/2010/08/22/beauty-junkies-perfume-courses-in-france/
4. http://blog.travelpod.com/travel-photo/carofoley/1/1283722633/1_perfume-making.jpg/tpod.html
5. http://artisperfumeshop.blogspot.com/
6. http://ldprnews.blogspot.com/2011/09/just-back-fromthe-french-riviera.html

6 komentarzy:

  1. Fajnie się czytało,miałem dziwne wrażenie,że ty tam uczestniczysz:)
    Sam z wielką chęcią bym troche zamieszał,wszak tyle ciekawych składników
    ciekawe co by z tego wyszło:)
    Moje definicja sukcesu:
    Wrzucamy wszystko do jednego worka, i liczymy na cud:D
    pozdro
    J.

    OdpowiedzUsuń
  2. jak zdobyłaś tą książkę?

    OdpowiedzUsuń
  3. To musi być wciągająca lektura - chętnie bym przeczytała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jarku - to prawda, ale rzecz jest zasługą talentu pani Newman, nie mojego ;) [ale też ewidentnie nie tłumaczki ;) ].
    Też miałabym chęć coś namieszać. Wg twojej definicji na przykład. :D A nuż wyjdzie drugie Qessence? ;>

    Dominiko - wiesz, musiałam zlikwidować kilka osób... ;))
    A poważnie: przeczesywałam antykwariaty, w realu i online. Właśnie w jednym z moich ulubionych internetowych znalazłam tę książkę.
    Pożyczyć Ci ją via Poczta Polska? :)

    Magdo - w rzeczy samej, jest. :) I to w stylu: "Ty sobie czytasz a wiedza sama wskakuje do głowy". :D

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo chętnie skorzystam z propozycji, tylko że mam na tapecie kilka książek aktualnie (w tym ze dwie pożyczone) i niestety mocno Ci bym ją przetrzymała więc może za miesiąc?

    OdpowiedzUsuń
  6. Może być za miesiąc. :) Mnie wszystko jedno. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )