Jednak kiedy przyszło zastanowić się dłużej nad jego treścią, wpadłam w ambaras. Bo co to znaczy: "najważniejszych książek"?
Takich, które czytało się najmilej, które zostają w pamięci na długo, do których co jakiś czas wracamy? W takim razie mój spis nie mógłby nie objąć choćby Bohini Tadeusza Konwickiego, która przecież nie jest niczym więcej jak przyjemną opowieścią w stylistyce realizmu magicznego, nie niesie ze sobą żadnej szczególnej wartości.
A może chodzi o te teksty Ważne i Uznane, które swego czasu przeczytaliśmy, świadomi ich wartości lecz także nimi zauroczeni? Wówczas musiałabym wymienić Imię róży Eco bądź Mistrza i Małgorzatę Bułhakowa, bez których ominęłoby mnie mnóstwo czytelniczych przyjemności (w drugim przypadku także i śmiechu ;) ).
Lub o Klasykę Literatury, którą przeczytać należało, lecz tak prawdę mówiąc, przyniosło mi to więcej męki niż rozkoszy? Wówczas bez Stu lat samotności ani rusz. ;)
A może wszystko naraz?
Lecz w takim przypadku widać, że już skompletowałam cztery tytuły a to zaledwie drobny ułamek dzieł literackich, które musiałabym wspomnieć. I dywagacje, co zostawić na liście a czego się z niej pozbyć niechybnie przyprawiłyby mnie o bezsenność. :) Ponadto otwartą pozostaje kwestia naszego rozwoju, czyli: to, co hiper-ważne dziś, może kompletnie nie obchodzić nas jutro. Podobnie, jak dawne czytelnicze zachwyty dzisiaj wspominamy co najmniej z rezerwą.
Dlatego postanowiłam ankietę potraktować "po swojemu", tworząc swoisty przegląd tych pozycji, które były dla mnie ważne na pewnych etapach dotychczasowego życia. Może podkreślając stan, w jakim się znajdowałam a może wręcz uświadamiając mi go? Bywało różnie.
Chciałabym także podkreślić wpływ, jaki książki podsuwane przez osoby trzecie mają na nasze zainteresowania, nie tylko literackie.
Do dzieła więc!
Po pierwsze - mity i baśnie
Czyli klasyka. :) Kiedy dziś obserwuję zalew kolorowych, choć tandetnych opowiadanek dla dzieci, na dobrą sprawę o niczym, tym mocniej doceniam pomysł moich bliskich, by małą Wiedźmę od najmłodszych lat raczyć opowieściami, na których utrzymana jest cała nasza kultura. Parandowski, Kubiak, Andersen, bracia Grimm, ale też Edda Poetycka, Kalewala, wyjątki z Mahabharaty, Baśnie z 1001 nocy, zbiory legend nawet z najodleglejszych zakątków świata (do dziś pamiętam egzotyczny świat podań karaibskich i z Azji Południowo-Wschodniej :) ).
Choć w niemałej części działanie takie podyktowane było księgarnianymi brakami rzeczywistości schyłkowego PRL mam wrażenie, że zaczęło kształtować mój odbiór otaczającej nas rzeczywistości na długo przed tym, kiedy zaczęłam ją rozumieć. Natomiast gdy tylko zorientowałam się, że nie wszystkim dzieciom towarzyszą takie lektury, zaczęłam ich unikać. :) Przez kilka lat byłam przekonana, że "mity są dobre dla dzieci". Mój pogląd począł się zmieniać dopiero, gdy w szóstej klasie podstawówki - i to mimo kilku lat ścisłej mitologicznej "abstynencji" - wygrałam szkolny konkurs mitoznawczy. ;)
Więc wszytko zaczęło się od wysokiego C. ;)
Po drugie - kanon literacki
Może i byłam skrępowana mitami, ale od kreowanej przez nie rzeczywistości nie było łatwo uciec. :) Potrzeba Opowieści, kiedy już raz rozgości się w sercu, nie znika szybko. Widzę to z perspektywy kolejnej literackiej fascynacji.
Sienkiewiczowska Trylogia, Krzyżacy, Pan Tadeusz, Balladyna, Anhelli, Dziady, ale też Klub Pickwicka Dickensa czy Nędznicy Wiktora Hugo [Tato, nie wybaczę Ci tego! ;> ], Hobbit i Władca pierścieni. Wtedy też pierwszy raz przewinęły się dzieła takie, jak Medaliony Nałkowskiej. Czytałam powyższe utwory mniej więcej od siódmego do jedenastego czy dwunastego roku życia, co zresztą dziś uważam za wiek idealny (z intelektualnego punktu widzenia ;) ) do zapoznawania się z większością z nich. Szczególnie z bajarzem-Sienkiewiczem. Zaś z perspektywy wyzwań, jakie stawiają przed nami nasze czasy, jest to też jedyny okres, kiedy w młodym człowieku udaje się wytworzyć jakikolwiek sentyment do wyżej wspomnianych.
Kolejna pozycja to, dla odmiany, ściana hańby. ;)
Po trzecie - kurze fascynacje
Po mądrych Rodzicach, Dziadkach, Ciociach i Wujkach, lektury zaczęła dobierać mi szkolna bibliotekarka. I choć dziś wspominam ją ciepło, zaś kiedy tylko mam okazję spotkać (czyli bardzo rzadko) kłaniam się w pas, to jednak efekty jej działań mam za niechlubne. :)
Ponieważ to właśnie wtedy sięgnęłam po sagi Małgorzaty Musierowicz i Lucy Maud Montgomery. Niemałe znaczenie miało też pragnienie społecznej akceptacji; niemal wszystkie koleżanki miały już z nimi do czynienia, ja nie. Istny skandal! ;) Nawet, inteligentnie podsuwane przez "drugą stronę" powieści Astrid Lindgren czy później Druga płeć pióra Simone de Beauvoir, nie zdołały naprawić szkód. Stałam się drobiem; głupią gęsią, której myśli i przekonania kształtują myśli i przekonania tłumu wokół. Jeżycjada i kolejne Anie zrobiły mi krzywdę w mózg. Choć Ania z Zielonego Wzgórza przecież wcale nie jest zła. :)
Po czwarte - Piosenka o Bośni
Dla odmiany opiszę teraz jeden tylko utwór. ;) Do tego nietypowy, bo poetycki. Piosenka o Bośni Josifa Brodskiego w, wyśmienitym jak zwykle, przekładzie Stanisława Barańczaka (brata M. Musierowicz, jeśli ktoś jeszcze nie wie ;) ) spotkała mnie w szkole podstawowej, na zajęciach kółka polonistycznego. :)
Prowadząca zajęcia podzieliła tekst na pojedyncze "zadania", które przydzieliła małym grupom [np. pierwsza miała "strzepywać pyłek", druga "jeść posiłek" itd.]. Te zaś powinny zastanowić się, jak odegrać je aktorsko, jak się później okazało - w tym samym czasie. ;) Mnie natomiast przypadła rola osoby, która poinformuje resztę o tym, że "dziś w Bośni zginęła rodzina". Sęk w tym, że nie usłyszałam, iż wiadomość mam przeczytać jeden tylko raz. :) A przecież w jazgocie codzienności nikt nie zwrócił na mnie uwagi! Więc informację o śmierci bośniackiej rodziny przeczytałam ponownie. I po raz trzeci, i czwarty, i tak długo aż zorientowałam się, że wszyscy ucichli. Polonistka nie była zadowolona. ;)
Lecz ja miałam na ten temat inne zdanie. Piosenka o Bośni bowiem pomogła mi zrozumieć to, co wielcy filozofowie czy teolodzy nazywają "banalnością zła". Przemoc nam powszednieje, tragizm przestaje być tragiczny; szczególnie, jeśli rozgrywa się daleko od nas, "w miastach o dziwacznych nazwach". Tak po prostu jest i nie stoi za tym żaden spisek. Informacji o dramatyzmie sytuacji nie blokują wrogie rządy, masoneria czy Opus Dei, ale nasza własna ignorancja. Rutyna codzienności oraz instynkt samozachowawczy.
A jednak potrzebny jest ktoś, kto podejmie się opowiadania o zbrodniach i okropnościach, zdzierania zasłon milczenia. Spokojnego, uporczywego powtarzania informacji o tym, że "dziś w Bośni zginęła rodzina". Wiedziałam już, co chcę w życiu robić.
Po piąte - Maria Janion
Ostatnia z wielkich literackich przygód wiąże się z nazwiskiem Profesorki. :) W "swoich czasach" szczególnie ważne były dwie pozycje, Wobec zła oraz Niesamowita Słowiańszczyzna. Pierwsza w naturalny sposób wpisała się w ciąg lektur, które niczym pęknięta tama wpuściła do mojego świata Piosenka o Bośni. Dała odpowiedzi na kilka pytań, w tym nurtujące mnie 'dlaczego w polskiej literaturze zawsze jesteśmy przedstawiani jako ci dobrzy, dlaczego zło zawsze przybywa spoza uniwersum polskości?'. Figury wariata, opętanego polskością oraz patriotycznego demona - wampira rozsiewającego zarazę martyrologicznej nie-umarłości [ciekawa wariacja na temat "non omnis moriar" swoją drogą.. ;)] okazały się niejako "brakującymi elementami" w moim postrzeganiu rodzimej historii, kultury i mentalności.W identyczny sposób poczynała sobie Niesamowita Słowiańszczyzna, która w sposób bardziej kategoryczny rozprawiała się z mesjanizmem i kompleksami narodowymi. Których pochodzenie również mnie nurtowało. A tymczasem wystarczyło spojrzeć na dzieje polskiej (czy w ogóle środkowoeuropejskiej) kultury przez pryzmat krytyki postkolonialnej! Lecz aby to zauważyć, trzeba mieć tęgą głowę Marii Janion. :)
Po szóste - zagadka
A jak jest dzisiaj? Na pytanie, które teoretycznie nie powinno nastręczać żadnych trudności, odpowiedzieć najtrudniej. Doprawdy nie wiem. Wierzę za to, że przede mną jeszcze długa droga. Tyle dni do przeżycia, miejsc do zobaczenia, ludzi do poznania, książek do przeczytania!Nie wiem zatem, jakie lektury będą kształtować mnie w przyszłości ani też, jakie mają największy wpływ na moje obecne myśli. Świadomość tego przyjdzie z czasem, wraz z poszerzaniem się perspektywy oraz dystansem. Wszak żyjąc w danej epoce, wiemy o niej stosunkowo niewiele; to osiągną dopiero nasze dzieci i wnuki.
Dlatego też nie umiem z całą pewnością powiedzieć, czym żyję dzisiaj. Mogę być tylko pełna nadziei. :)
Więcej nie umiem powiedzieć. A może nie chcę? Lub zapomniałam?
Ankietę przekazuję Akiyo, Annie Marii oraz Sabbath (jednak pozwólcie, że tej ostatniej na razie nie będę zawracać głowy).
___
Dziś Lutensowe Vitriol d'œillet.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://grecja.last-minute24.pl/mity-greckie/
2. http://www.kurtiak-ley.pl/trylogia/
3. http://recenzje-paulamore.blogspot.com/2011/11/jezycjada.html
4. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/129125/wobec-zla i
http://www.forumakad.pl/archiwum/2007/12/ksiazki.html
5. http://istanbuls-stranger.blogspot.com/2012/04/perking-pansies-shamefully-belated.html
Arcyciekawe odpowiedzi Wiedźmo, czytałam zafascynowana.
OdpowiedzUsuńMoje sześć książek urosło u Ciebie niemal do potęgi wykładniczej a ja zastanawiam się jak to jest, że nie wymieniłaś chyba ani jednego autora czy tytułu który, kolokwialnie mówiąc, zwisa mi i powiewa, który jest mi obojętny i nie rusza mnie wcale.
I tak jak uwielbiam Marię Janion (Galernicy Wrażliwości byli dla mnie autentycznym odkryciem)tak nie znoszę, alergicznie nie znoszę Musierowicz i Sienkiewicza. Montgomery też nie umiem i nie mogę czytać bo mnie mdli.
No i mity, stare zaklęcia ludzkości, bo tak zdobędziesz dobro, którego nie zdobędziesz.
Wszystko znaleźć można w Mitach, ja także na nich się wychowywałam i wciąż, wciąż do nich wracam.
Czytałaś Gilgamesz(a)?
O, dziękuję za zaproszenie po raz kolejny ;) Czas się zebrać w sobie, bo ostatnio nie piszę nic, co powinnam ^^
OdpowiedzUsuńAle mity i baśnie niestety zapewne "odgapię", mogę to zdradzić już teraz ;P
A jeśli chodzi o Sienkiewicza, to jestem jedną z tych osób, które nigdy nie przeczytały Trylogii. Niby kiedyś zaczęłam, ale jakoś mnie nie "wciągnęło" i odłożyłam, budząc zgorszenie w rodzinie (mam nadzieję, że nie zostanie mi to poczytane za zbrodnie ;p)
W podstawówce również przerabiałam Musierowicz i Montgomery, a jakże ;P - ale o ile ta pierwsza odeszła w zapomnienie, to do Montgomery ciągle mam sentyment, nic na to nie poradzę ^^
Aleś zaskoczyła. Kalewalą. No i Bośnią moją ukochaną. Smutny sobie wybrałaś przykład, ale tak jakoś faktycznie nam, siedzącym przed tv z chipsami, się ten kawałek świat musi kojarzyć. Banalność zła w tym przypadku faktycznie poraża jak nic innego, tym bardziej na ziemi tak pięknej. Żeby nie było tak do końca pesymistycznie "Most na Drinie" polecam, choć i tam kończy się niewesoło. Niemniej jednak bardziej optymistycznie nastroi od "Konsulów ich cesarskich mości", po których lekturze miałem wrażenie, że to takie miejsce na ziemi gdzie nigdy nic nikomu się nie uda...
OdpowiedzUsuńCoś mi się blogger podwiesił. Usuń proszę gorszy wg Ciebie komentarz :) Drugi z pamięci pisałem :)
OdpowiedzUsuńRybko - jest mi bardzo miło. :)
OdpowiedzUsuńA czemu nie wymieniłam ani jednego obojętnego tytułu? Nie wiem; ot zagadka. ;)
Janion to rzeczywiście było objawienie, natomiast Musierowicz.. Myślę, że cała perfidia jej powieści polega na umieszczeniu akcji w środowiskach inteligenckich. Coś takiego usypia czujność. ;)
Mity obecnie stanowczo nie są doceniane.
Epos o Gilgameszu czytałam, ale już później, w liceum. :)
Akiyo - więc czekam, aż się zmobilizujesz. :))
Odgapiaj, byle nie za dużo. ;)
Co do Sienkiewicza, to wszystko zależy od tego, kiedy dokładnie zaczęłaś go męczyć. Za każdym razem, kiedy rozmawiam z kimś, kto czytał Trylogię (czy Krzyżaków, czy Quo Vadis..) po raz pierwszy mając więcej, niż te dajmy na to piętnaście lat, słyszę, że TEGO nie dało się czytać. :> I jest zaskakująco zgodny chór. Czyli: nigdy nie należy zawracać sobie głowy Sienkiewiczem wtedy, kiedy życzyłyby sobie tego programy edukacyjne. ;>
Pierwsza część cyklu o Ani jest spoko. Przyjemna, z pomysłem, prostodusznie śmieszna. Ale im dalej w sagę, tym gorzej. ;)
Dla Musierowicz jednak nie widzę żadnej nadziei. :> Odruch wymiotny bezwarunkowy.
Domurst - jest mi zatem bardzo miło, że udało się Ciebie zaskoczyć. :)
Przykład rzeczywiście mało optymistyczny, ale dla mnie szalenie ważny a o to właśnie w ankiecie chodziło. No i rzeczywiście zaważył na moim życiu.
Most na Drinie czytałam; troszkę przypomina mi klimat (klimat) filmów Kusturicy. "Konsulów" nie czytałam, dzięki za propozycję; teraz będę się rozglądać.
Usunęłam komentarz chronologicznie późniejszy.
Jeszcze Domurst - mając w pamięci tortury, jakie ponoć zadawałam Ci fotografiami i opisami słodyczy zastanawiam się właśnie, czy wspomnieć, że dziś rano otrzymałam świeżuteńką dostawę pysznych, tradycyjnych bałkańskich wędlin, serów i oliwy? Chyba wspomnę. ;> Jestem wredna. :))
OdpowiedzUsuńNie aż tak bardzo. Na pewno nie będę zaciskał szczęk tak mocno jak przy zdjęciach z tortem szwarcwaldzkim :) Szczęśliwie są u nas dostępne nie gorsze odpowiedniki powyższych - wędlinki wędzi mój tato, sery wolę francuskie i holenderskie, a w oliwach, na szczęście można w sklepach przebierać. Zresztą tu, przy temepraturze +8C za oknem jakoś inaczej to wszystko smakuje.
OdpowiedzUsuńZa to broń Cię Bóg, żebyś powklejała mi tu "lignje na żaru" i inne morzaste owoce bo utłukę :)
Pan łasuch cukierniczy, przypadek podręcznikowy? ;) Fakt, że wędliny można dostać równie pyszne, z serami jest trochę gorzej. Często są "oszukane" albo zalegają w sklepowych chłodniach, z cenami nieco zawyżonymi. "Nieco". ;)) Natomiast w kwestii oliwy jestem szczególnie wybredna. Nie może "walić stęchlizną", jak wiele przeznaczonych na polski rynek. Zresztą staram się posilać się w duchu slowfoodowskim (mniej więcej ;) ) i dlatego już dawno przestałam się buntować przeciwko niemodzie kuchni "krajów masła i piwa", jak głosi ładne porzekadło. :) Co nie znaczy jednak, że oliwy i wina unikam. ;)
OdpowiedzUsuńA co, jeżeli będą mi pasować do tekstu? Zawsze też mogę zarzucić fotografią nieświeżych (ale wtedy również raczej Ci się nie przysłużę :) ).
Na szczęście nie ma dużego prawdopodobieństwa, że opiszesz perfumy z uwypukloną rybną dominantą zapachową :) Spotkałaś już takie?
OdpowiedzUsuńRybną powiadasz? I myślisz, że jeszcze nikt tego nie wymyślił? ;>
OdpowiedzUsuńWolisz Sushi Imperiale od Bois 1920 czy może zepsutą rybę z Grev od Slumberhouse (ja jej nie czuję, ale podobno zdarza się wcale nierzadko)? ;)
Biblioteka Demeter też pewnie ma coś na ten temat (aczkolwiek nie spotkałam osobiście).