czwartek, 26 kwietnia 2012
Teatro alla Scala
Czyli po prostu La Scala, słynna mediolańska opera, jedna z najbardziej rozpoznawalnych instytucji tego typu na świecie. Monumentalna, pełna przepychu, pamiętająca wielkie dni chwały jak i spektakularne porażki. Każda tamtejsza premiera jest wydarzeniem na skalę międzynarodową, dyskutowanym w światku miłośników muzyki klasycznej (o, jakże niesłusznie zwanej "poważną"!). Jest to również miejsce idealne dla pozerów; tu "wypada bywać" niemal od początków istnienia gmachu Teatru.
Ostentacyjne wręcz bogactwo, splendor, rozliczne złocenia i purpurowe aksamity wewnątrz nie wzięły się z przypadku. La Scala miała olśniewać nie tylko pięknem przedstawień operowych czy baletowych ale również i cieszyć oko rozmiłowanego w Pięknie osiemnasto- i dziewiętnastowiecznego estety. :)
Oszołomienie miało stać się codziennością mediolańskiej świątyni Polihymnii.
Trudno więc oczekiwać, by inaczej sprawowały się perfumy oficjalnie poświęcone słynnej operze. :) Teatro alla Scala marki Krizia to nic innego, jak olfaktoryczny przepych lat 80. XX wieku dostrojony do oczywistej, nieco przytłaczającej - choć zjawiskowej - urody pierwowzoru. Jak również bodaj pierwszy przypadek w historii mojego blogu, kiedy tytuł recenzji idealnie pokrywa się z nazwą jej bohatera. ;)
Próbkę zapachu poświęconego Nowemu Królewsko-Książęcemu Teatrowi alla Scala (czyli, pomijając szczegóły historyczno-fundacyjnych zawiłości, rodziny della Scala) dostałam dzięki hojności Aileen, której niniejszym dziękuję. :*
Usłyszałam przy okazji kilka słów o tym, jak rzeczone dzieło jest niemożliwe, ciężkie, zbyt masywne i ogólnie nienoszalne. ;) Którym, swoim starym zwyczajem, chciałabym niniejszym zaprzeczyć. ;)
Teatro alla Scala niezdatne do codziennego użytku? A w życiu! :D
Co pragnę wyjaśnić bardziej szczegółowo.
Otóż omawiane pachnidło idealnie pasuje do miejsca, po którym otrzymało nazwę. Ot, i wszystko; cały sekret. La Scala po prostu nie może pachnieć Un Jardin sur le Nil! ;) Ni niczym innym w podobnym stylu.
La Scala musi błyszczeć, zwracać uwagę, zachwycać dosłownością. nawiązywać do zamroczenia, które towarzyszy nam po silnym ciosie w głowę.
Słowem-kluczem do zrozumienia mego dzisiejszego bohatera jest "blichtr" oraz wszelkie jego synonimy.
Dzieje się weń dużo, aczkolwiek dokładnie w ramach jasno określonej estetyki.
Teatro alla Scala jest jak muzyka Verdiego, jak Aida, Nabucco czy Traviata. Oczywista, monumentalna, wpadająca w ucho; efekciarska, ikoniczna a z naszej perspektywy - radośnie igrająca z konwencją "muzyki poważnej". Jeden z pierwszych nowożytnych flirtów sztuki wysokiej z szeroko pojmowaną kulturą popularną [nadużycie na nadużyciu, wiem ;) ].
Dlatego też w zapachu marki Krizia nie mogło zabraknąć staroświeckiego uroku, blasku akordów kwiatowo-orientalnych, skupionych wokół nietypowej światłości, lekko pudrowej mieszanki nut wetyweriowo-paczulowo-"odzwierzęcych", obramowanych lekkim wiewem skórzanych żywic.
Od najciemniejszych chwil z początku, po monumentalnej uwerturze, będącej raczej ogłuszającym mocą, chwytliwym "wabikiem", kiedy główne role grają gęste, cieniste aldehydy, ostre kolendrowe ziarna oraz wyważona, skórzana bergamotka, przez asfodelowe łąki róż, geranium i tuberozy, ylang-ylang oraz jaśminu po gładką, nieomal pozbawioną marszczeń i kantów, idealnie satynową bazę, jakby pożyczoną ze zmysłowej atmosfery sypialni Damy Kameliowej Teatro alla Scala snuje nam opowieść równie piękną, co angażującą. Wciągającą nas bez reszty, dynamiczną i miękką. W początkach żywą, przykuwającą uwagę, później nieco bardziej nośną oraz nostalgiczną po finał majestatyczny lecz konkretny, nieco bliższy ciału (zarówno dosłownie: kastoreum, cywet i piżmo, jak i symbolicznie :) ). Spójność rozwibrowanej opowieści wprost z mediolańskiej Via Filodrammatici nie ulega wątpliwości.
Tu nie może być mowy o sakralnej ciszy i stoickiej kontemplacji. Czyż godzi się oczekiwać ich w świątyni muzyki?
Rok produkcji i nos: 1986, ??
Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet (dziś świetnie sprawdziłby się i na męskiej skórze), o dosyć wyraźnym sillage aczkolwiek niemęczący. Ciepły, zmysłowy ale nie "brudny", więc nadaje się na wszelkie okazje.
Trwałość: około dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: szyprowo-orientalna (oraz aldehydowa)
Skład:
Nuta głowy: kolendra, bergamotka, aldehydy, akordy owocowe
Nuta serca: jaśmin, tuberoza, ylang-ylang, róża, kłącze irysa, geranium, goździk (kwiat)
Nuta bazy: paczuli, piżmo, wetyweria, cywet, mech dębowy, kadzidło, benzoes
___
Dziś Tabac Aurea od Sonoma Scent Studio.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.resetdoc.org/page/00000000054
2. http://operachic.typepad.com/opera_chic/2012/01/tough-year-ahead-for-teatro-alla-scala.html
3. http://www.austin360.com/blogs/content/shared-gen/blogs/austin/seeingthings/entries/2010/08/18/la_scalas_aida_screens_for_fre.html
Etykiety:
aldehydowe,
Krizia,
nisza,
orientalne,
perfumy,
szyprowe
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czytając Twój post Wiedźmo po raz kolejny uświadomiłam sobie dlaczego nie przepadam za operą. Spektakl operowy w zamierzeniu miał być połączeniem sztuk wszelakich. Dla człowieka XVIII czy XIX wieku, który nie znał jeszcze gier komputerowych ani telenowel opera miała być laickim odpowiednikiem katolickiego obrządku mszy- coś do posłuchania, coś do popatrzenia, trochę teatru, trochę ułudy, odpowiednia scenografia i poczucie uczestniczenia w sacrum.
OdpowiedzUsuńDlatego też opera znaczy mniej więcej tyle co przesada. Moje mało przepustowe kanały poznawcze blokują się od nadmiaru emocji i bodźców a ja mam wrażenie uczestniczenia w czymś w rodzaju jarmarku- z definicji kiczu ale kiczu pięknym.
Dlatego też nie podoba mi się Teatro alla Scalla. Wszystkiego tam za dużo, z muzyki robi się kakofonia a ciężki, wagnerowski sopran, z którym mnie się to pachnidło nieodmiennie kojarzy nie chce chce zabrać mnie, jak walkiria, której partię wyśpiewuje duszy wojownika, do Walhalli.
To zabawne ale samo opakowanie już wskazuje poniekąd na to, jaką jakość pachnidła w sobie kryje. Nie znam La scali ale może być prawdziwym hitem :D.
OdpowiedzUsuńPolu, chcesz próbkę? :)
OdpowiedzUsuń:)3Rybko kiedyś przy okazji bardzo chętnie.
OdpowiedzUsuńRybo - rzeczywiście lubisz klarowną sztukę. :) Choć czy, gdybyś trafiła gdzieś na operę o mniejszej liczbie muzycznych ozdobników i w minimalistycznej scenografii, to byłabyś w stanie się na nią wybrać?
OdpowiedzUsuńTak tylko pytam, chcąc zbadać rozmiar Twojej niechęci. ;)
Czy opera to tyle, co przesada? Dla mnie nie, ale ja mam wysoki stopień tolerancji na hiperbole wszelakie. Więc traktuję ją, bo ja wiem?, jak jakieś pra-filmidło, prapradziadka superprodukcji o liniowej, przewidywalnej akcji, scenach z setką statystów, postarzanych kostiumach, porywającej muzyce i tak dalej. Prosta uczta dla zmysłów, niekoniecznie dla mózgu. :)
Hmmm, czyli rzeczywiście opera to może być dla Ciebie zbyt wiele. :/
W każdym razie potwierdziłaś, że trop obrany przy TaS wyczułam słusznie: dużo, pięknie, bogato, dużo. ;))
Polu - mnie sam flakon przywodzi na myśl "podrasowane" Must. Chyba, że chodziło Ci o czerwień i złoto?
Hitem? Może. Jak opera. ;) No po prostu walą tłumy, drzwiami i oknami. We Wrocławiu na przykład. ;> [chyba, że to przedstawienia monumentalne]
Polu chomikuję zatem dla Ciebie posiadaną próbkę :)
OdpowiedzUsuńWiedźmo myślę sobie, że gdyby zabrać operze tą przesadność, histeryczne udramatyzowanie, muzyczne zawijasy, koloraturę i głosy wywindowane poza człowieczą skalę, gdyby zastąpić barokową scenografię czymś gustownym i skromnym--- to już nie byłaby opera.
Lubię sobie czasami, w zaciszu swojego domu posłuchać ulubionych arii w ulubionych wykonaniach. Ale na opery nie chadzam-- bo nie, bo to nie moja estetyka, nie moja wrażliwość.
Dlatego też nie używam Teatro alla Scalla choć z Twoją recenzją się jak najbardziej zgadzam i nie twierzę wcale że to "złe" (cokolwiek to znaczy) pachnidło.
Możliwe. Wszak nawet scenografia i kostiumy (trzymajmy się tego, co najprościej zmienić) choćby i unowocześnione czy futurystyczne, i tak zawsze będą widowiskowe. Konwencja zachowana musi być. ;) Dodałam, że pytanie moje było tylko pro forma. :) Czyli po prostu: opera jako całość - nie. :)
OdpowiedzUsuńNikt Ci niczego nie zarzucał w kwestii "nielubienia" TaS. Zrozumiałam intencje. :)
Miałam na myśli kolory...
OdpowiedzUsuńOpera mam wrażenie, że we Wrocławiu ma się dobrze- ciężko o bilety zwłaszcza na klasyczne dzieła. Ja osobiście lubię operę i to nawet bardzo, nie przeszkadza mi konwencja kiczu i miałkość fabuły- jakoś się w tym odnajduję :P i chętnie bym kiedyś usiadła w loży La Scali.
W takim razie trudno się nie zgodzić. :)
OdpowiedzUsuńTakże z operą. Bo mnie chodziło raczej o zestawienie kino vs. opera. Ale to zestawienie raczej mało realne. Prędzej: opera vs. tetr [a i tak wrocławskim teatralnym przebojem co najmniej półwiecza jest Mayday. ;D Stara, poczciwa farsa. ;) ]
No i liczy się też skala. Na przedstawieniach monumentalnych jest po prostu więcej miejsc, o czym nie pomyślałam.