niedziela, 15 kwietnia 2012

Reinterpretacje

Reinterpretacja (re- + łac. interpretatio objaśnianie’) powtórny komentarz do czegoś, nowe odczytanie; ponowna interpretacja czegoś.
Cytat za WIEM, darmową encyklopedią



Zainspirowała mnie krótka rozmowa z Trzema Rybami, jaką odbyłyśmy pod Jej ostatnią recenzją. :) Zgodziłyśmy się w niej, że nasz los dwóch reinterpretatorek-feministek, namiętnie drążących znane wątki i zgrane motywy, podważających "uznane prawdy" i analizujących popularne konteksty, z góry skazany jest na porażkę. A kara za zadawanie niewygodnych pytań czeka nas dotkliwa; co najmniej tak, jak to miało miejsce w przypadku Sokratesa [a właśnie.. Ksantypa to kolejny przykład kobiety stłamszonej tysiącami lat obiegowego czarnego PR]. ;)
I co z tego? Wiem, że racja jest po naszej stronie. ;) Bo rozwój kultury zależy nie od bezdyskusyjnego przyswajania sobie kolejnych schematów, lecz od ciągłego poddawania ich w wątpliwość [czasem znajdującą logiczne potwierdzenie, czasem nie; ważne, by w ogóle pytać], poszukiwania nowych połączeń bądź sensów. I choć zwykli odbiorcy kultury najczęściej tego nie widzą, z perspektywy łatwo okazuje się, iż - mimo, że mentalność zmienia się w żółwim tempie - kultura jako taka jest tworem dynamicznym, w którym uaktualnienia dokonują się bez ustanku.

Dlatego "opowiadanie na nowo" historii powszechnie znanych siłę ma nie byle jaką. Z tej właśnie przyczyny jest piękne, twórcze i motywujące. Zmusza nas do pracy intelektualnej, nieustannie ożywiając to, co większości z nas wydaje się "naturalnym" i "odwiecznym" porządkiem.
Jest to również powodem, dla którego z niekłamaną fascynacją obserwuję trwający właśnie renesans herstorii, oddawanie postaciom kobiecym należnego im w dziejach świata i kultury miejsca, połączone z lamentami odnośnie "kryzysu męskości".


W ramach dygresji dodam, że ów stosunek społeczeństwa euroatlanckiego do zmiany kontekstów społecznego wizerunku "kobiety" i "mężczyzny" warto przyrównać do poczucia utraty, czyli po prostu żałoby. Daje się wówczas zauważyć zbieżności między obecnym pełnym pasji rumorem (najczęściej męskiej) części społeczeństwa a dwoma lub trzema pierwszymi stadiami cierpienia po stracie bliskiej osoby. Lecz to tylko dygresja. ;)

Dokonywanie powtórnych interpretacji odbywa się od tysiącleci [wystarczy spojrzeć, jak np. dzieje Eleonory Akwitańskiej opisywali i objaśniali dziewiętnastowieczni historycy]. Czasami trzeba wspomóc się analizą materiałów z epoki przedhistorycznej, z czasów poprzedzających rewolucję neolityczną a nawet jeszcze starszych. Aby to wyjaśnić, potrzebuję pomocy naukowej. ;)
Pozwólcie więc, że posłużę się cytatem z Rytuałów krwi Barbary Ehrenreich:

"Nie wiemy czy - i ewentualnie co - te dzikie boginie [jak Kybele, Sechmet, Artemida, Inanna, Asztarte, Kali... - przyp. WzP] mogą nam powiedzieć na temat pozycji kobiet w kulturach, które je czciły. Nam jednak chodzi o postawy ludzkie wobec przemocy - jest zadziwiające, że wyobrażenia związane z rozlewem krwi i drapieżnictwem były 'przyporządkowane płci' w odwrotny sposób niż obecnie, to znaczy istniał czas, w wielu różnorodnych kulturach, kiedy wyobraźnia nadawała bestii postać kobiety. (...) Dane są skąpe, a literatura albo opiera się frustrujących domysłach, albo jest przepojona romantycznymi koncepcjami kobiecości z czasów historycznych [:> WzP]. Wydaje się prawdopodobne, że po uzyskaniu przez 'ludzkość' statusu drapieżnika nastąpiła, w czasach bliskich historycznym, przemiana kobiety przebiegająca w odwrotnym kierunku - z kogoś obdarzonego śmiercionośną siłą przemieniła się ona w istotę przypominającą ofiarę".
Barbara Ehrenreich, Rytuały krwi, przeł. Piotr Kołyszko, wyd. Jacek Santorski & Co, s. 101

I to jest właśnie, moi Drodzy, świetny przykład wstępu do reinterpretacji. :) Zastanowienie nad materiałami, podjęcie wyzwania rzuconego nam nieświadomie przez millenia dominacji jednej płci nad drugą. Opis "starego" i "oczywistego" w sposób, który jawi się jako bez mała rewolucyjny. Nieustanne poszukiwanie kontekstów, tak nowych jak i dawnych lecz skrytych.
Reinterpretować można także sztukę. W tym - perfumiarstwo. ;) Ukazując strukturalną swobodę schematów powszechnych i popularnych, nawet na przykładzie pachnidlanych nowości. :D

Ów wywód przyszedł mi na myśl podczas testów (ciekawe, czy zgadniecie? ;) ) Qessence, jedynej jak na razie firmowej kompozycji perfumerii Pp. Missala.
Dziwne, prawda? ;)


Otóż nie do końca.
Albowiem zapach, przez wielu uważany za "przedobrzony", niepoukładany, zbyt mocny, zbyt "na siłę", ogólnie zbyt, na mojej skórze układa się niezwykle klarownie, wyraziście oraz konsekwentnie. Gdzie wiele osób czuje kakofonię nut lub hegemoniczna różę, mnie pozwolono zauważyć wyzwanie rzuconej konwencji. Schematom którym, z bliżej niesprecyzowanych powodów, winniśmy cześć i wdzięczność. ;) A jednak ni czci, ni wdzięczności bezzasadnej nie okazujemy. W zamian grając popularnym kontekstom na nosie.
Czy to właśnie jest powód, dla którego Qessence w mojej interpretacji brzmi spójnie, może lekko wyniośle lecz przede wszystkim: świeżo? Ożywczo oraz ujmująco pogodnie?

Czy zapach Quality Missala oddaje ducha nowej-starej kobiecości, nawet traktowanej z przymrużeniem oka? Tego nie wiem [pewno nie]. Jednak zdecydowałam się połączyć oba wątki dzięki czarującej zabawie konwencją, jakiej dopuściła się rodzina przy fachowej pomocy Jean-Claude'a Astier. Ponieważ tak w modzie, jak i w perfumiarstwie przyzwyczailiśmy się do wyszukanej elegancji w stylu Coco Chanel; zmieniają się nasze doń podejścia, ale nie sam jej sens. Czyli: zasadą nr jeden jest całkowite unikanie ostentacji oraz dosłownego przepychu. Szykując się na Wielkie Wyjście należy przed wielkim lustrem nałożyć na siebie całą zaplanowaną biżuterię czy inne dodatki, następnie wykonać obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, ponownie spojrzeć na swoje lustrzane odbicie i - bez cienia żalu zdjąć tę błyskotkę, która jako pierwsza rzuci nam się w oczy. :) Wówczas już wszystko jest w porządku, już jesteśmy eleganckie. ;) Ale co, jeżeli tego nie zrobimy? Jeśli postawimy się estetycznym smakom ogółu?
Myślę, że podobnie działa współczesny nam odbiór sztuki olfaktorycznej: ma być lekko, gładko, z klasą. Bez charakteru.
Wszak reinterpretacje w chwili publikacji niemal zawsze spotykają się z masowym oburzeniem, zaś poważnie zaczyna się je traktować dopiero, kiedy nabiorą "mocy ustawowej". :)

Reinterpretowana koncepcja perfum nie może liczyć na żadne względy. ;) Dopiero czas pokaże, czy rezygnacja z minimalizmu była krokiem właściwym. Jeśli chodzi o mnie - twórcy lepiej postąpić nie mogli. ;) Ułożenie kompozycji wieloskładnikowej i arcybogatej wymagało odwagi (albo lekkomyślności; w ogniu bitwy czasem trudno je rozróżnić). A co otrzymaliśmy w nagrodę?


Początkową lekkość, jasność, krystaliczną, nieco Molvizarowską pogodę. Przyjemny, letni słoneczny świt na zielonej polanie. Lecz uwaga! Nie za wiele w nim słodyczy. Prędzej znajdziemy intrygującą, gorzko-korzenną mszystość, bogatą grę szafranu (a raczej kardamonu) z kolendrą, rumiankiem, nutami żywicznymi i czymś, co może być tatarakiem. Dopiero po chwili uaktywnia się akord skórzany, cytrusowo-sprężysty, z lekka osłodzony jaśminem i różą.
W tej chwili Qessence zaczyna dryfować w stronę barokowego, nieco mrocznego Orientu. Lecz jest to tylko pozór, w istocie przekornemu uniwersalizmowi pachnidła nic nie zagraża. Zaś balsamiczna mięsistość płatków róży, "przybrudzonych" lekkim tchnieniem skóry (niczym w Lyric Man od Amouage), oudu i odrobiny ostrego irysowego masła, powoli wyrasta na główną bohaterkę dzieła. Pozornie.
A to dlatego, iż wieloznaczność omawianego dziś aromatu szybko przekierowuje moją uwagę na kolejne dziwo. Czyli słodkie, przypudrowane... kadzidło! :) Przenika ono przez różano-balsamiczną pastę stopniowo, jakby z namaszczeniem. Rozświetla napotkane po drodze szyprowe gęstwiny i sandałowcowe zapory, rozdziela papirusowe zarośla oraz wetyweriowe łąki (wyobraźcie sobie ostrzejszy, podrasowany różą i kadzidłem Vetiver od Guerlain). Z czasem osiada spokojnie na skórze, pyszniąc się w towarzystwie wanilii, upojnych kwiatów, palących się mieszanek kadzidlanych, mości się na mnie niczym na tronie; w tym przypadku z różanego drewna. :) Trwa wśród paczuli i piżma, wśród mchu dębowego oraz zaskakująco słodkiego, łagodnego, czystego labdanum. Zadziwia. Opowiada nam niesamowitości. Baje.

Rzucając tym samym wyzwanie społecznemu przymusowi "powagi" osób dojrzałych, nakazującemu okazywać rezerwę czy wręcz niechęć wobec nieposkromionego fantazjowania, snucia dziwacznych opowieści, jawnej wędrówki przez nieistniejące światy. Tymczasem przecież...

"Surowy dorosły to ktoś, komu udało się niemal całkowicie zdławić w sobie szansę na fantazjowanie, zabić lub utracić towarzyszące mu dziecko. Istnieje taki niemal wyniosły sposób uważania się za dorosłego i pana władczych rozgraniczeń między wyobraźnią a rzeczywistością, które pomagają utrzymać na dystans dziecięce pomieszania. Naturalna choroba, choroba banalności, która wydaje się uodparniać, ale czyni również bardziej wrażliwym na pęknięcia. Przeciwnie, prawdziwe bogactwo życia zależy od tych dokonujących się w nas od dzieciństwa otwarć, które pozwalają najróżniejszym fikcjom i opowieściom swobodnie napływać, wnikać w nas. W ten sposób pozostajemy otwarci na marzenia, na te rozsnuwane i snujące się mrzonki, na pewne 'łagodne szaleństwo', które stanowi jeden z wymiarów baśni i warunek życia".
Pierre Péju, Dziewczynka w baśniowym lesie. O poetykę baśni: w odpowiedzi na interpretacje psychoanalityczne i formalistyczne, przeł. Magdalena Pluta, wyd. Sic! Warszawa 2008, s.99

W tym ujęciu widać, że Qessence to baśń zaklęta w płynnym zapachu; zabawa, wyzwanie i reinterpretacja w jednym. Zagadka. [Także w teorii; np. tej głoszącej, jakoby Q. miało być odzwierciedleniem woni perfumerii jako sklepu. ;) Co również wydaje się mieć uzasadnienie. I tak jest fajnie! :) ]
A kryzys męskości? Także i w tym punkcie muszę zgodzić się z Łukaszem Kielbanem. :) Kultura, choć to człowiek ją tworzy, świadomej woli ludzkiej nie podlega. Świetnie radzi sobie sama; bo jest od nas mądrzejsza, czego dowodzi na przykład jej względność. :) Pozwólmy zatem by działała w przyrodzonym rytmie. Obserwując, co wyniknie z tego wszystkiego.

Rok produkcji i nos(y): 2011, Jean-Claude Astier we współpracy z rodziną Missala

Przeznaczenie: zapach raczej uniseksualny, trudny do rozgryzienia. I, jak się okazuje, nie dla wszystkich. ;) O dość dużym sillage. Wyrazisty i mocny.

Trwałość: kilkunastogodzinna (choć do doby raczej nie dociąga)

Grupa olfaktoryczna: orientalno-szyprowa

Skład:

Nuta głowy: szafran, kolendra, rumianek, cynamon, aksamitka, cedrat, pomarańcza
Nuta serca: irys, jaśmin, ylang-ylang, absolut róży damasceńskiej, tatarak, elemi
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, oud, kaszmeran, olibanum, paczuli, mech dębowy, piżmo, wetyweria, wanilia, benzoes, labdanum, cypriol
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.digitalspy.co.uk/movies/news/a365711/kristen-stewarts-snow-white-and-the-huntsman-in-pictures.html
2. http://1.fwcdn.pl/ph/00/46/46/240921.1.jpg?l=1307595551000
3. http://www.whatmyworldslike.com/blog/2010/03/monday-motivation-have-you-lost-your-muchness/
4. http://www.kultura.banzaj.pl/galeria/snow-white-and-the-huntsman-6-galdok-39500-417312-png.html

7 komentarzy:

  1. Zazdroszczę Ci Wiedźmo , że Q. tak się na Tobie pięknie układa - na mnie to jest niestety :
    1.potworny odrzucający kwas
    2.najgorszego rodzaju kostka cytrusowa do WC
    3.rozgnieciona pluskwa
    4.zwiędła podśmierdywująca róża
    i tyle . Nawet trwałości solidnej nie ma - po dwóch-trzech godzinach jest po wszystkim .
    Nie lubię perfum nijakich , słodkich , uładzonych i bez wyrazu , kocham zapachy nietuzinkowe , oryginalne , przez wielu uznawane za śmierdzące i nie do wytrzymania , ale w moim odbiorze piękne . Natomiast tutaj jest to mieszanina woni straszliwa i okropna , i nic na to nie poradzę . Nie mam nic przeciw bogactwu zapachu , ale mieszanka pluskwy z kostką do WC jest dla mnie całkowicie niestrawna :( Najwyraźniej Q. nie jest stworzone dla mojej skóry (i nosa).
    Doceniam wysiłek włożony w utworzenie tych perfum , ale niestety to zupełnie nie mój typ :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Z racją jest jeden problem Wiedźmo: każdy ma swoją, dokładnie jak to miejsce, w którym "plecy nazwę swą szlachetną tracą".
    Co do reinterpretacji zaś -na ogół były dokonywane przez patriarchalny pryzmat, już w mitach greckich trzeba sporo się nagrzebać i odrzucić pozytywistyczne wyjaśnienia by odnaleźć zacierane przez wieki ślady matriarchatu i kultu Wielkiej Bogini.
    Nasze zdanie jest więc po części archeologiczne- możemy bowiem tworzyć język kobiecości w kulturze ale próbowała tego już choćby Irigaray i rezultaty nie były zbyt ciekawe. Możemy też poszukać na wpół zatartych- często z premedytacją- wątków powstrzymując się od pokusy definiowania się przez negację.
    Bo negacja- wbrew radykalnemu amerykańskiemu feminizmowi- nie jest językiem kobiet.

    Ale co w takim razie nim jest? Doprowadzające mnie do piany zapewnienia "gwiazd", kobiet sukcesu, artystek że nie są feministkami?
    Albo zapewnienia że, tak, jestem feministką ale chodzę czasem w szpilkach. I dziecko mam. I nie jestem wcale brzydka!
    Skóra cierpnie.
    Reinterpretacje są potrzebne.

    A co do Quessence to mój odbiór tego zapachu jest dość podobny. Choć niewiele jest okazji, podczas których kwiatowe, głośne serce tego zapachu mnie nie męczy.
    Chyba za duzo tego przepychu jak na moje wątłe barki :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Parabelko - już miałam napisać, że nie ma czego zazdrościć, ale w perspektywie Twojej małej listy chyba jednak tego nie zrobię. ;)) Choć, wyłącznie na poziomie czytelniczym, kostka do WC do spółki z pluskwą brzmią przekomicznie. :) Ale zdaję sobie sprawę, że Tobie podczas testów szczególnie do śmiechu nie było. Dlatego wybacz, proszę, chichot. ;)
    Może następny zapach (o ile taki stworzą) będzie bardziej, hm.. konwencjonalnie spójny (nie bardzo wiem, jak to ująć w słowa)? Miejmy nadzieję, bo warto byłoby jakoś starania marki nagrodzić. :)


    Rybko - stąd i przymrużony uśmieszek po zdaniu z "racją". ;) Mimo to uważam, że świat tyle czasu słuchał wyłącznie racji jednej ze "stron", że nauczył się uznawać tylko je. Dlatego przyda mu się mała odmiana. ;)

    Wiem o tych reinterpretacjach patriarchalnych świetnie. Dlaczego np. Afrodytę, jedno z najstarszych bóstw (o ile nie naj-starsze) greckiego panteonu znamy wyłącznie jako nieco neurotyczną boginię miłości? Czyli "takiej sobie pomniejszej dziedziny"? :> Oczywiście, że zadanie jest archeologiczne; innym być nie może! :)
    To, że zaprzeczenie nigdy nie będzie wiarygodnym językiem idei (na przykład) czy reinterpretacją kultury dziecinnie łatwą do obalenia, ustaliłyśmy już przy okazji Nietzschego. [BTW: przepraszam za ucięcie wątku! :( Odpiszę jeszcze, na sto procent; jeno ostatnio magnezu mi brakuje i jakoś "chęć życia" spadła.. ;) ]

    Może nie wiemy, co jest językiem kobiet, ale wiemy też, co nim nie jest (a przynajmniej wiedzę na ten temat doskonalimy). Co już jest dużym krokiem naprzód. :) To praca na całe dekady [albo i stulecia (?)], niczym żałoba po maczystowskiej męskości.
    Więc nie jest aż tak źle. :)

    W Q. wszystkiego jest dużo, to prawda; lecz jak wspomniałam: dla mnie to nie wada. :D Ciężar w każdym razie, choć nieczęsty, nie jest nie do uniesienia. W mojej opinii, jasna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Łatwo pomylić rację z prawdą, zgoda.
    A prawdy, jak wiadomo są trzy. Te góralskie, według Tischnera: święta prawda, tyż prawda i g... prawda.

    Naj, naj-strasze bóstwo greckie, według Gravesa było żeńskie- ale nie była to Afrodyta. To Annanke, bogini ślepego losu, przeznaczenia, bóstwo, do którego nie modlono się i nie stawiono mu świątyń ale przed którym drżeli śmiertelnicy i inni bogowie.
    A potem była Metis, pierwsza żona Zeusa i matka Ateny (tak szlag trafia mit o męskim dzieworództwie), którą Zeus oszukawszy połknął aby przywłaszczyć sobie jej moc.
    Uczenie mówiąc- interioryzował kobiecy aspekt. I stłamsił go, przykrył, wymazał- ale to już inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  5. No ale. Za parawanem "trzech prawd" (fakt, prawdziwych) kryje się często niechęć do przemyślenia cudzych opinii. Jakiś przesadny relatywizm (śliska z nim kwestia, z czego świetnie zdaję sobie sprawę).

    A czy Afrodyta nie była innym jej aspektem? jakoś tak mi się kołacze po głowie.
    No i właśnie. Jeszcze jeden przykład działań "ministerstwa prawdy", czyli kulturowych reinterpretacji. ;) Do tego jaki skuteczny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedźmo , śmiej się ile chcesz , wszak śmiech to zdrowie , a moje wnioski olfaktoryczne bawią mnie samą do łez - perfumy o zapachu pluskwy to jest COŚ :)))
    I nie jestem pewna , czy chcę , żeby tworzyli dalej , chociaż oczywiście nie należy osądzać dnia przed zachodem słońca ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Skoro tak, to dziękuję. :) Skojarzenia węchowe są fascynujące właśnie dlatego, że potrafią być tak niespodziewane i, delikatnie mówiąc, ekscentryczne. ;)
    Wszystko zależy od tego, co by wyszło. ^^ Choć jeżeli o mnie chodzi, mogliby zmajstrować całą kolekcję zapachów! ;>

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )