Shalimar waniliowy ze swoim genialnym rodzicem dzieli sporo genów, lecz z różowym, irysowym bliźniakiem już znacznie mniej. Pragnienie poznania Shalimar Ode à la Vanille zrodził we mnie sam fakt istnienia pachnidła. Lecz wiedziałam, że w tym przypadku pośpiech nie będzie moim sprzymierzeńcem. Dlatego nań czekałam, bez ponaglania, bez niecierpliwości, choć nie beznamiętnie. Wiedziałam po prostu, że mam czas.
Że mamy czas.
Czasu bowiem nam nie brakuje.
Nie w tym przypadku.
W opowieści snutej przez Ode à la Vanille czas płynie niespiesznie, dyskretnie przesączając się przez kolejne warstwy rzeczywistości, rozsnuwając wokół mgłę ciszy, wspomnień, dawnej miłosnej gorączki oraz szczerości. Opleciona ciepłym woalem pachnidła niczym miękkim kaszmirowym szalem, mam chęć napisać opowieść, której akcja rozgrywałaby się na przełomie wieków dziewiętnastego i dwudziestego wieku gdzieś na północy Indii, w porze pomonsunowej, na społecznym obszarze "ziemi niczyjej", w świecie zapomnianym przez bogów i ludzi (jak chcieliby kolonizatorzy) bądź zdominowanym przez siły, dla których człowiek jest tylko pionkiem na szachowej planszy, na każdym kroku naznaczonym boskim porządkiem (zgodnie z przekonaniami ludności miejscowej). Bez wielkich emocji, które w tej specyficznej sennej rzeczywistości można tylko wspominać lub o nich marzyć ale również bez pragnienia, by namiętności budzić.
Świat w moim nieistniejącym opowiadaniu zdominowałyby spokój oraz oniryczność, poczucie zawieszenia między tym, co realne i tak prawdziwe, jak numer Times of India sprzed czterech miesięcy, przywieziony kiedyś przez starego lekarza z najbliższego większego miasta a tym, co nierzeczywiste, sprawiające wrażenie zapożyczonego ze świata pradawnych mitów; niczym tygrys-ludojad przed pięcioma laty grasujący po okolicznych osadach, powrotu którego wyczekują i obawiają się zarazem tak Indusi, jak i wpasowani w senny klimat nieliczni Brytyjczycy. W tę rzeczywistość nie zawita nigdy Wielki Świat z jego kolorami, hałasem, nieznośnym wszędobylskim jazgotem. Nawet Wielka Historia, której tryby już uruchomiono i która niedługo, za niecałe pół wieku wypędzi europejskich marzycieli z powrotem do ich świata Rozumu, Światła i Logiki, Platona, Kanta i Goethego pojawi się później, niż finał mojego nieistniejącego opowiadania. Najwyżej zamajaczy tylko na horyzoncie, pokotłuje się trochę tuż za ramą mego obrazu, by zniknąć po chwili, rozpłynąć się w tej samej ciężkiej mgle, z której przybyła.
Shalimar Ode à la Vanille symbolizuje rzeczywistość, której już nie ma, która nie wróci a może nawet - której nigdy nie było. Prostą codzienność wsi przytulonej do ściany Himalajów lub Karakorum, w której czas, jego sens i upływ, są pojęciami względnymi.
W świecie ciszy i zadumy, gdzie popołudniowa filiżanka herbaty znaczenie ma równie wielkie i równie małe jak poranne błogosławieństwo, gdzie opozycje binarne jednocześnie nie istnieją oraz motywują każde ludzkie działanie starość i młodość, miłość i nienawiść, swojskość i obcość, życie i śmierć przenikają się wzajemnie staranie siebie unikając, trwają ponad czasem i przestrzenią jednocześnie trwaniu swemu zadając kłam. Tu okazuje się, że radość i smutek, bieda i zamożność, słodycz i gorycz w końcu - to jedno i to samo. Niedająca ująć się w słowa Pełnia.
W moim nieistniejącym opowiadaniu świat okazałby się zaświatami a zaświaty realną rzeczywistością. A może wcale nie...? Wszak to nie człowiek tworzy sztukę czy literaturę, tylko "coś", jakaś tajemna siła wewnątrz istoty ludzkiej kreuje nowe światy niejako poprzez nią. Podobny sposób istnienia charakteryzowałby również bohaterów niepowstałego opowiadania: żyliby oni poprzez "coś"; poprzez herbatę serwowaną w porcelanowym serwisie w łączkę oraz modły wznoszone do Kumari Dewi; przez niebosiężną ścianę gór oraz poprzez mgłę, spowijającą wszystko co było, co jest i co będzie tą samą odwieczną, miękką, kaszmirową zasłoną.
Shalimar Ode à la Vanille odpowiada za rzeczywistość, w której sen i jawa trwają w ramach kontinuum. Jest poetycki znacznie bardziej, niż mój poprzedni bohater, japońska jesień Aki. Dzięki temu przemawia do mnie głównie za pomocą obrazów i emocji, niekoniecznie zaś dzięki nutom, poszczególnym składnikom czy chłodnemu rozumowaniu chemika w białym kitlu. ;)
Waniliowy Shalimar to poezja w czystej postaci. ;) Choć może odrobinę zbyt refleksyjna, za mało energiczna.
Trudno napisać coś konkretniejszego, bardziej "namacalnego" o zapachu wywołującym tak silne obrazy a do tego tak podobnym do jednego z moich faworytów. Ponieważ klasyczny Shalimar, czy to pod postacią wody toaletowej, perfumowanej czy też ekstraktu od lat budzi mój niesłabnący zachwyt. A jego waniliowe dziecko (czy może młodsze rodzeństwo?) przejawia wiele doń podobieństw. No i czy wypada poprawiać coś, co już jest doskonałe?
Na szczęście okazało się, iż w miejsce poprawy otrzymałam uzupełnienie; niejako erratę do klasyka. Piękniejszą i daleko bardziej wartościową, niż w przypadku Shalimar Parfum Initial. Całe szczęście. :)
Różnice między wersjami podstawową i waniliową widać przede wszystkim na początku kompozycji. Kiedy "pierwszy" Shalimar ściele się na skórze miękko, cytrusowo-balsamicznym woalem, Oda do Wanilii zaznacza swój silny charakter; nieco bardziej nowoczesny, lekko metaliczny, irysowo chłodny a dystansujący [w miejscu, w którym po sobie spodziewałam się zachwytu, spotkało mnie zaskoczenie; coś jak nieoczekiwany bunt]. To już drugi taki przypadek, drugie podejście Thierry'ego Wassera do Shalimarowego irysa, podkreślonego skórzaną bergamotką, mętną, dymną wanilią oraz sandałowcowym ciepłem różanych i jaśminowych płatków, roztartych w dłoni. Nie jest jednak ani lepiej ani gorzej; ot, po prostu inaczej. Nieco przekorniej, odrobinę żywiej. Zresztą wkrótce zniknie i to, ustępując miejsca wszystkiemu, co znam z wersji podstawowej.
Do której omawiane pachnidło w miarę upływu czasu upodabnia się coraz bardziej. Jest tylko nieco bardziej wycofane, skupione na wnętrzu, poetycko zamyślone. Dymne, drzewne, kwiatowe, opatulone lekką, zielonkawo-zwęgloną słodyczą (w stylu znanym choćby z Eau Duelle od Diptyque), oprószone przyprawami, złożone między wonnymi żywicami, drzazgami ostrego sandałowca, uschniętymi płatkami szkarłatnej róży oraz kilkoma ziarenkami podwietrzałego już eugenolowego kardamonu. Lekko przypudrowane jakąś nieznaną substancją (czy popiół może pachnieć dojrzałą słodyczą?) i zapalone.
W chwili, gdy znad domowego ołtarzyka zaczyna unosić się pachnący dym pojmujemy, że na nas już czas. Kiedy kadzidło budzi się do życia my odchodzimy, powoli rozpływamy się w nieustępującej, odwiecznej mgle, gęstej i przyjemnej.
Czas płynie ponad nami i poza nami. Nas zresztą też już dawno nie ma. Rozpłynęliśmy się. We mgle oraz we własnych snach.
Rok produkcji i nos: 2010, Thierry Wasser
Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet [aczkolwiek, niczym klasyk, winien spodobać się także i wielu Panom :) ], niezbyt bliski skórze. Bardzo ciepły i przyjazny; nie powoduje efektów ubocznych, więc świetnie nadaje się na wszelkie okazje, jakie tylko zdołamy wymyślić. :) Na wieczór i na dzień, na mroźną zimę oraz skwarne lato. Jak to Shalimar... ;)
Trwałość: w granicach dziewięciu-dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-waniliowa
Skład:
Nuta głowy: cytryna, bergamotka
Nuta serca: wanilia majotyjska, jaśmin, róża
Nuta bazy: wanilia madagaskarska, kadzidło frankońskie, bób tonka, irys, opoponaks
___
W tej chwili pachnę Praline de Santal od Parfumerie Generale a wcześniej tym, o czym powyżej.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://121clicks.com/inspirations/the-beauty-of-india-incredible-photos
2. http://jssgallery.org/Paintings/Cashmere.htm
3. http://shahidul.wordpress.com/2008/07/11/paradise-found/
Marzę dosłownie, że kiedyś Shalimar się na mnie wypiękni, tymczasem w moim przypadku to tak jakbym włożyła piękną suknię w której jest mi bardzo, bardzo nie do twarzy. Shalimar błyskawicznie zamienia się na mnie we wredny, mokry talk. Żal ściska jak czytam, jak to może na kimś pachnieć. Ciekawa jestem waniliowego ale na cuda nie liczę. Różowy "szalik" był akceptowalny ale znowu jakoś bez charakteru się rozwijał.
OdpowiedzUsuńRozpłynąlem się w tej opowieści
OdpowiedzUsuńChyba nie było jeszcze piękniejszej recenzji waniliowego Shalimara.Czysta magia!
Pierwsze zdjęcie od razu skojarzyło mi się z pewnym filmem koreańskiego reżysera Kim Ki-Duka,którego bardzo cenię:)
Jeżeli chodzi o twórcę zapachu-Thierry Wassera jest on dla mnie zagadką.
Czasami z pod jego skrzydeł wychodzi coś tak magicznego jak wyżej wymieniona perła,a czasami potrafi zepsuć cały dzień:
(Idylle,Guerlain-homme)
pozdr,
Ja też zazdroszczę- wszystkie odmiany Shalimar pachną na mnie ciężko i bez wdzięku. Ale ja nie o tym- chciałam Cię zaprosić Wiedźmo do kolejnej literackiej zabawy, tym razem bez pytań o to jak a co czytamy.
OdpowiedzUsuńPolu - rzeczywiście brzmi to raczej mało ciekawe.
OdpowiedzUsuńMoże za jakiś czas...?
A na kapkę Waniliowego możesz liczyć, kiedy tylko zaopatrzę się się w mililitrowe fiolki. :) Tak z ciekawości.
Jarku - cóż mogę powiedzieć? Jest mi szalenie miło, że powyższa wizja okazała się tak przyjemna dla Ciebie. No i tradycyjnie się zarumieniłam. :)
Faktycznie, T.W. styl ma dość nierówny. Albo tworzy "na życzenie": czasem dla miłośników "starego dobrego Guerlain" a czasami dla klienteli, którą dopiero trzeba przekonać do marki, rozmiłowanej we współczesnej nudzie i nieinwazyjności perfum. Nie wiem, ale to możliwe; prawda? :)
Pozdrawiam i Ciebie
Rybko - wynika stąd, że Shalimar to kolejny zapach trudny? Czegoś takiego raczej bym nie przypuszczała..
Za zaproszenie ślicznie dziękuję. :) Postaram sie odpowiedzieć, kiedy tylko najdzie mnie chęć (i nie tylko, ale o tym kiedy indziej ;) ). W każdym razie cieszę się przeogromnie.
Szczęśliwego Dnia Książki! :)
Wiedźmo:))
OdpowiedzUsuńRecenzja lepsza od zapachu, daję głowę!
Dla mnie niestety to kolejna zaprzepaszczona szansa nowego odczytania legendy. Strasznie liczyłam na to, że ktoś (czytaj TW) odczyni czary, i śmierdzącego paloną gumą potwora wyłoni się Shalimar pierwotny, cudownie miękki, waniliowo-benzoinowy właśnie...
Tu cytuję moją reakcję na SOalV po pierwszej aplikacji: ... . Nie ma w nim już niczego naturalnego, co akurat jest złem najmniejszym, ale dlaczego, na miłość ludzką, pousuwano z tego zapachu wszystkie półtony, przejścia, niewidzialne szwy? Dlaczego irys w Shalimarze współczesnym śmierdzi jak stara szmata do podłogi prana w szarym mydle, styraks nie jest podparty i wysłodzony benzoiną, i gdzie jest już nie ambra, ale porządna ambretta, a nie wwiercający się w mózg ambroxan czy Iso E Super? Wszystko jest ostre, nieprzyjazne nosicielowi zapachu, kanciasto-klockowate coś, udające stary Shalimar? Dlaczego wanilia w tym limitowanym Shalimarze jest taka chłodna i plastikowa, nieprzystająca, nie zlewająca się z zapachem, nie otulająca, nie rozgrzewająca go? :(
Shalimar nie jest trudny - on jest miękki, puchaty, pudrowy, delikatnie skórzany (irys i piżma), łaszący się jak kotek. To co teraz nazywa się Shalimarem, - dotyczy to również niestety OalVon - jest do niemożliwości spieprzone. To jest smród palonej opony w przemysłowej dzielnicy:(
To jak mógłby pachnieć Shalimar, najlepiej widać na przykładzie Habanity, trochę starszej od niego rówieśniczki - mimo wielu reformulacji zdołano zachować w niej zmysłowość, tajemniczą grację i koci grzbiet;)
To, co robi Thierry Wasser z domem Guerlain i konkretnie z Shalimarem, to zbrodnia. Pocieszam się jedynie tym, że ebay - póki co - pełen jest starych Shalimarów i można na zapas
nakupić w ludzkiej cenie wersji vintage.
OdpowiedzUsuńA żeby nie było, że tylko narzekam i psioczę - uważam, że najbardziej udana wersja Shalimar to Eau Legere Light z 2003 roku, tyle że to zupełnie inny zapach;)
roseisarose moim zdaniem waniliowy Shalimar jest udaną wariacją na temat starego klasyka,
OdpowiedzUsuńLecz osobiście gorącym zwolennikiem nie jestem.
Zgodzę się że daleko mu do orginałów z lat 60,70,a nawet tych z początków lat 90-tych.
Aż dziw,że wody kolońskie Shalimar vintage z lat 70-80 pachną o wiele lepiej niż dzisiejsze EDP
Niestety nastały takie czasy, gdzie liczy się tylko i wyłącznie zysk kosztem gorszych jakościowo składników: Ambra-
obecnie niedostępna, wytwarzane są jej syntetyczne lub roślinne substytuty takie jak: ambretta, ambroxan. Dodatkowo wzmacniane tanimi chemicznymi syntetykami udającymi oryginalne aromaty, które to wprawiony nos zawsze rozpozna.
No i tak jak ciebie cieszy mnie fakt, że czasami można dostać vintage flakon, tylko ceny przerażają;)
Pozdrawiam
J
Mario - ojej. Dziękuję Ci za miłe słowo. :) Także boleję nad tym, że z dawnego Shalimara została już tylko nazwa i ogólne wrażenie. Lecz z grubsza rzecz biorąc zgadzam się z Jarkiem: Oda Waniliowa powstała w odniesieniu do współczesnej wersji klasyka.I trudno od niej oczekiwać, by nad poziomy wylatywała. ;> W końcu ma się sprzedawać, czyż nie? ;)
OdpowiedzUsuńTym niemniej mam ją za całkiem niezłą. Co zresztą widać po tekście. :)
Mnie ta wanilia chłodna przydała do gustu, kojarząc się z mgłą. Ale cóż, mamy kryzys i budżetu ot, tak sobie przekraczać nie wolno. Czyli jedziemy na syntetykach lub na ich miksie z naturalnymi składnikami w stosunku 4:1. ;)
Tego lżejszego Shalimara niestety nie znam. Ale wierzę Ci na słowo. :)
Jarku - przypomniałeś mi o jednym artykule na blogu Marii (zresztą podlinkowałam go niedawno). Cięcie kosztów i zwalanie winy na IFRA. Co zaczyna dotykać nawet najbardziej szacowne domy perfumeryjne.
Smutne ale prawdziwe. I chyba już nieodwracalne (chyba, że w seriach typu Parfums Mythiques i innych w ten deseń ;> ) a to z racji wypierania dobrej monety przez złą.
Posługując się przykładem: zwykłe produkty codziennego użytku (typu jedzenie czy środki czystości) do roku 2009 porcjowano w dawki o "okrągłej" gramaturze. Np. 250 ml szamponu do włosów czy 0,5 kg cukru pudru. Dziś jest to odpowiednio raczej 215ml i 350g. Z chwilą zakończenia kryzysu raczej nie ma co marzyć o powrocie do pojemności sprzed niego. Bo linie produkcyjne, bo zysk i oszczędność, bo przyzwyczajenie... ;)