czwartek, 12 kwietnia 2012

Po prostu drewno

Jedna z mych próbek dziś oficjalnie zakończyła żywot. Dlatego warto byłoby ostatnie krople wypsikać na zgięcie łokcia celem opisu na blogu. ;) Co też uczyniłam przed chwilą i czynię obecnie. ;)
Zanurzam się w świat drzewnych uniesień. Dla mnie jednak - niespodziewanie chłodny, nie budzący żywszych emocji.
Panie i Panowie: Bois Marocain z prywatnej serii Toma Forda.


Zapach drewna, zaschniętych żywic oraz, pokrytych cieniutką warstwą pyłu, tartacznych wiórów. Naprawdę, naprawdę przyjemny. Teoretycznie bogaty, w praktyce zaś - skupiony wokół jednego dominującego obrazka. Którym nie jest kadzidło, nie las, nawet nie tartak czy gotowy już wyrób (czymkolwiek miałby być). Bohaterem Bois Marocain interpretowanego przez moją skórę okazuje się być bliżej nieokreślone drewno. A właściwie "drewno". Jako byt sam w sobie, bez początku i końca, bez przodków ni potomków, bez specyfikacji gatunkowej. Po prostu "drewno": żywa tkanka i stare dechy, żywiczne grudki i świeżo zdarta kora. Drzewna uniwersalność.

W której najbardziej apetyczne zdaje sie otwarcie: gorzkie i wibrujące, osnute wokół ostrych nut cedru, wetywerii i cyprysowych igieł, lekko przyprószonych wytrawnym paczulowym pudrem [zresztą paczuli pełni w omawianym przypadku rolę zręcznej ramy; ważnej, a jednak nie stanowiącej o wymowie zawartego w niej obrazu]. Równie ciekawie, choć już mniej zaskakująco, brzmi ciąg dalszy pachnidła, kiedy budzą się do życia akordy kadzidła, powolutku wydobywającego się znad otwarcia Lasu Marokańskiego. Dodatkowo jego grę mąci dodatek czegoś w stylu delikatnego acz niepokornego sandałowca oraz kilku ziarenek pieprzu. Im zaś towarzyszą stare, zacne cedrowe belki.
Ostatnia faza, choć równie sympatyczna co poprzednie wolty aromatu, jest też najmniej zaskakującą. Jak zresztą nietrudno było przewidzieć. :) Kadzidło powoli stara się wybić na pierwszy plan i, chociaż już-już prawie mu się to udaje, tym razem drogę do sukcesu palonym żywicom zagradza wiotki różowy pieprz, lekko skórzana bergamotka oraz... rama, czyli paczulowy puder, delikatnie osładzający ostatnie tchnienia Bois Marocain.

Aromat, jakkolwiek bardzo sympatyczny, wiele obiecujący i niemal tyle dający, naprawdę zacnie poskładany, niestety nie zaskakuje. Niby nic wielkiego, bo czy perfumy zawsze muszą wyrywać nas z kapci, szpilek, glanów czy sandałów? ;) Lecz mimo wszystko: sympatyczność i dosłowną drzewność mogłabym mieć za dużo mniejsze pieniądze. Bez całej tej zbędnej aury luksusu, otaczającej prywatną kolekcję zapachów Forda. Zaś o perfumy po prostu "dobre" jeszcze łatwiej.
Dlatego podziękuję. Bois Marocain chętnie bym posiadła, ale... wyłączne jako darowiznę. :D
Niech te słowa będą podsumowaniem tekstu. ;)

Rok produkcji i nos: 2009, ??

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dosyć bliski skórze i łatwy w użytkowaniu. Dla każdego, na wszelkie okazje [dla mężczyzn z całą pewnością, kobietom chwilami mógłby jednak wadzić].

Trwałość: do pięciu czy sześciu godzin, czyli raczej nie zachwycająca; w ciągu długiego dnia pracy lub nauki powtórna aplikacja byłaby niezbędna.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna



Skład:

tuja, cyprys, cedr, paczuli, wetyweria, kadzidło, bergamotka, pieprz czarny i różowy
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://impressivemagazine.com/2011/12/09/brown-impressive-color-17-images/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )