sobota, 18 czerwca 2011

Szklana Góra i aldehydy

Czy kiedykolwiek zauważyliście różnicę w sposobie podawania i garnirowania potraw, np. w restauracjach lub na Uroczystych Przyjęciach, współczesnym i takim sprzed, powiedzmy dwudziestu pięciu lat? Gdzie podziały się zapełnione talerze, ozdobione wachlarzami z pora czy pomidorem wyciętym w ząbki? Gdzie układanie z warzyw kompozycji kolorystycznie jednolitych bądź "udających" jakiś rysunek, te wszystkie kwiatki z plasterków rzodkiewki i łodyżek szczypiorku?
Dzisiejsza estetyka dekoracji pożywienia zdaje się swobodnie powiązana z poprzednią. W restauracji stawiają przed Wami talerz, którego niezbyt imponującą zawartość przyozdobiono kleksami sosu, kopą kiełkowej zieleniny, zabawnym karmelowym rusztowaniem czy egzotycznymi przyprawami w niezmielonym stanie skupienia: gwiazdką anyżu, kawałkiem laski cynamonu albo wanilii. :)
Owszem, jeden sposób dekorowania może nam się podobać mniej, inny bardziej - jest to całkowicie naturalne i zrozumiałe. Lecz kiedy się dobrze zastanowić, okazuje się, iż każdy w swoim czasie był, jest i będzie uważany za efektowny, logiczny oraz ekonomicznie korzystny. Stwierdzenie, że gusta nam się zmieniają jest obrzydliwie wyświechtanym banałem. Do tego, jak to banał, w stu procentach prawdziwym.

Uważam, że w identyczny sposób należy patrzeć na sztukę perfumiarską.


I co z tego, że pachnidło A w naszym subiektywnym postrzeganiu nie nadaje się nawet od płoszenia myszy i zabijania much, zaś pachnidło B nie przypomina niczego, co nasi rówieśnicy byliby skłonni określić mianem "perfum"? Ważny jest kontekst.
To dzięki niemu możemy pojąć, dlaczego ostateczny efekt pracy perfumiarzy sprzed trzydziestu i więcej lat w najmniejszym stopniu nie przypominał zapachem ani jednego ze swych elementów składowych oraz czemu w owym czasie prace Jean-Claude'a Elleny nie zyskałyby nawet ułamka dzisiejszej popularności i poważania. :) Kontekst, moi mili. ;) To konteksty spajają naszą rzeczywistość kulturowo-społeczną w całkiem sprawnie działającą machinę.

Uświadomienie sobie tego jest ważne, ponieważ daje nam możliwość swobodnego podróżowania pomiędzy, nieraz bardzo oddalonymi, dziedzinami doświadczania, budowania spójnych konstrukcji teoretycznych, jak i empirycznych. [Przy okazji: nie, to NIE jest prawda, że "pisanie o zapachach jest jak tańczenie o architekturze" ;) Kto tak uważa, niech pomyśli o bezsensowności recenzowania płyt z muzyką czy prób "ogarnięcia" dzieła filmowego jako całości.] Świadomość ulotności wrażeń i zmienności ludzkich gustów paradoksalnie może być największą siłą osób, które owe zjawiska fascynują.
Dzięki nim, dla przykładu, możemy o retroperfumach powiedzieć nieco więcej, niż "straszny śmierdziel" lub "wyśmiałam babcię i kazałam jej wylać TO COŚ do kibla". Nawet, jeśli dokładnie takie jest nasze zdanie.

Cóż, tym razem pomyślałam coś wprost przeciwnego. :) Bo perfumowe vintage o nazwie Cialenga, swego czasu istniejące pod egidą marki Balenciaga naprawdę warto poznać.


Początkowo aromat mnie zauroczył, ujął swą kadzidlano-aldehydową świetlistością. Promiennym, złocistym i nieomal barokowym charakterem. Potężnym tchnieniem przerośniętego Zefira, takiego zwiewnego tytana, jeśli wiecie o co mi chodzi. :) Przemijające, jak wszystko na tym świecie, wrażenie twarzowego połączenia sprzeczności, które tak bardzo lubię w perfumach.
Jednak po chwili kadzidło i jakieś płochliwe, typowo leśne stworzenie znikają, pozostawiając olbrzymią bryłę z kryształu, aldehydowo-kwiatową Szklaną Górę. Równie majestatyczną i trudną do zdobycia, co baśniowy oryginał. Zbudowaną dzięki pomocy róży, ylang-ylang, jaśminu, lilii oraz słodko-korzennej woni goździkowego kwiecia.
Wszystko to z czasem jeszcze bardziej tężeje, nabiera dostojeństwa a także buduje dystans między osobą ubraną w Cialengę i jej otoczeniem. Wkrótce też wraca wspomnienie lasu, w postaci orientalnych drzew, sporej dawki wetywerii oraz wysuszającego wszystko mchu. Pojawia się także irys w mydlącym wcieleniu, dzięki czemu mój entuzjazm nieco przygasa. :) Lecz i tak - mimo ciekawej gry wysokiej jakości składników - cały czas dominuje szklisty, odbijający promienie słoneczne, niemal oślepiający akord aldehydowy. Wszechogarniający, sprężysty, żywy; świetnie zgrany z wetywerią, cedrem i mchem. Może nawet po opłotkach biegają samowolne nuty sandałowca, paczuli i któregoś z odzwierzęcych utrwalaczy..? ;) Tu naprawdę wszystko może się zdarzyć.

Jedyny warunek, jakiego musimy dopełnić, to starania o możliwie otwarty umysł. Tak, aby myśli i wrażenia mogły wirować swobodnie, przez nic i nikogo nie kierowane, napędzane, strofowane.. Aby, dotąd skryte pod powłoką norm i stereotypów, konteksty ośmieliły się przed nami odsłonić.


Rok produkcji i nos: 1973, Jacques Jantzen

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, choć współczesny odbiór jego mocy umożliwia testy także mężczyznom. O dużej sile rażenia i znacznym sillage, zatem bezpieczniejszy na chłodne wieczory; ale co kto lubi... :)

Trwałość: zmienna; od pięciu do blisko jedenastu godzin [to drugie, gdy za oknami chłodniej]

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-aldehydowa

Skład:

Nuta głowy: nuty zielone, czarna porzeczka, cytrusy
Nuta serca: ylang-ylang, rys, jaśmin, róża, goździki (przyprawa), lilia
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, wetyweria, paczuli, mech dębowy
[i pewnie jeszcze co najmniej dwa tuziny innych składników]
___
Dziś noszę Cèdre marki Serge Lutens.

P.S.
Dwie pierwsze ilustracje przedstawiają miejsca pracy różnych grup wytwórców perfum: dawnych w Grasse i dzisiejszych (choć historycznych także) Florentczyków z Santa Maria Novella.
1. http://www.vintagepostcards.org/grasse-france-fragonard-french-perfume-factory-parfumerie-rppc-p-4303.html
2. http://joellelifestyle.com/2010/07/02/officina-profumo-di-santa-maria-novella/

2 komentarze:

  1. Większość niestety odbiera zapachy "stereotypowo". Nawet moja mama mówi, że Chanel no.5 jest "babciny". A ja spojrzałam z innej perspektywy i dojrzałam arcydzieło :) Podobne opinie słyszałam też o starym, dobrym Bandicie...ehh.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację. Ech... "Babciny" albo jak ikoniczne już "ruskie perfumy". Cóż, należy pogratulować Rosjanom świetnego gustu! :) ;>
    Szczęśliwie moje perfumowe wybory na (chyba?) nikim nie robią już szczególnego wrażenia, więc mam szczęście.
    Piątka jest arcydziełem, kolejny punkt dla Ciebie. :) Ale w porównaniu z Bandit to miły pluszaczek, imo. Taki on "babciowy", jak widmo wojny atomowej. Jedyne, co je ze stereotypową babcią łączy, to podobny wiek. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )