czwartek, 9 czerwca 2011

Słodycz do potęgi n-tej

Cóż, nie da się ukryć. To nie jest zapach dla słabeuszy, zmęczonych byle czekoladką. ;) Ani tym bardziej dla dzieci, znanych z braku umiaru w spożywaniu słodyczy.
Nie, ten aromat, obrzydliwie ulepowaty i ciągliwy, idealnie nadaje się dla desperatów. Jaki?


Blue Sugar od Aquoliny. :) Obłędna, bezkompromisowa słodycz; taka, która dawno zatraciła wszelką miarę i teraz zapada się sama w siebie, motywowana własną ciężkością. Oto czarna dziura wśród nut jadalnych.

Gdyby rzeczywiście ów cukier był przeznaczony do jedzenia, niechybnie musiałby smakować jak bliskowschodnie łakocie, których kęs zaspokaja dzienne zapotrzebowanie organizmu na cukier, a cała porcja zwala z nóg z konsekwencją prawie-złotego strzału. Pisałam, że nie nadaje się dla słabych. ;) Zamiast bawić się w uprzejmości od razu leje po mordzie. I to tak, że aż zęby bolą. :)
Słodki killer.

A jednak - a może właśnie dlatego - od samego początku przypadł mi do gustu. W pierwszej chwili poczułam euforyczną radość, że oto znalazłam słodziaka idealnego; uzależniłam się od tego zapachu, już nawet nie na własnej skórze, ale po prostu, "z natury". Chciałam czuć go dosłownie wszędzie, czułam się nieszczęśliwa bez próbkowej fiolki ukrytej w zanadrzu [n-no, prawie.. ]. Słowem: klasyczny przypadek coup de foudre. ;) Równie gwałtownego, co szybko mijającego.
Dziś potrafię spojrzeć nań z dystansu, co wcale nie znaczy, że okiem chłodnym oraz beznamiętnym. Nadal bardzo Blue Sugar lubię, choć już nie ubóstwiam. Jest nawet jedna rzecz, za którą opisywany zapach cenię.


Klasyczny A*Men mnie przytłacza, za skarby świata nie potrafię go nosić (choć na mężczyznach lubię), dwie podobne do niego niszowe wariacje, czyli Woodcoffe CdG i Cozé marki Parfumerie Generale [poważnie, wyczuwam w nim spore do A*Mena podobieństwo!] wprawiają mnie w wyjątkowo nieprzyjemny dla otoczenia nastrój. Natomiast Blue Sugar okazał się być kolejną wariacją na temat sztandarowego męskiego pachnidła od Muglera, znacznie milszą, mniej inwazyjną, potulniejszą. Oraz słodszą, dużo bardziej plastyczną. :) Niczym ciepłe toffi, kawa po irlandzku i czekoladowa eklerka. Jak go tu nie polubić w długie, zimne, wietrzne wieczory oraz zbyt krótkie, okrutnie dołujące poranki? ;) Tak dla przykładu.

Słodki obłęd przywodzi na myśl jeszcze jedną perfumową kompozycję: to bardziej dosadna wersja Bondowego New Haarlem, na które ostatnimi czasy również spojrzałam łaskawszym okiem (jednak co Roucel, to Roucel! :) ). Myślę, że "winić" za to należy grę lekko słonej bergamotki, lawendy, paczuli i lukrecji, tak jak w gastronomii znakomicie dublującej prawdziwą kawę. Mam niejasne wrażenie, że ktoś tu kogoś zmałpował... ;) Należy donieść, iż Harlem powstał trzy lata wcześniej.
Choć niespecjalnie lubię takie odcinanie kuponów od cudzej sławy, rozumiem chęci szefów Aquoliny do wzorowania się na niszowym słodkim majstersztyku. Bywały już gorsze plagiaty [patrz: damskie Light Blue, chamsko skopiowane przez niemal równorzędne rynkowo Moschino w I Love Love]. A porównanie z lawendową kawą Bonda nie zawsze jest aż tak oczywiste. Poza tym istnieje jeszcze jeden ważny czynnik: przepaść cenowa między obiema markami.

Ale ja nie o tym miałam.. :)
Bez rozróżniania, spokojniejszy A*Men czy podkręcony New Haarlem, Niebieski Cukier cudnie układa się na skórze: od początkowego akordu spalonego cukru, lekko złamanego nutami przypraw oraz akcentem bergamotowej soli, przez upojną słodycz serca, wypełnioną pudrowymi woniami paczuli i lukrecji, złamanych anyżową goryczą a dopełnionych lawendą, po bazę - słodką, świdrującą przegrody nosowe i w pewnym sensie chemiczną. Kompozycja żyje, mieniąc się na skórze, chłonąc ciepło z ciała ludzkiego i oddając je otoczeniu wzmocnione dziesięciokrotnie.
Świeże, słodkie, spalone, lekkie, ciężkie, upojne, figlarne, a chwilami nawet brzydkie: to pachnidło nosi znamiona przeokropnego gaduły, któremu nie przeszkadza nawet kompletny brak słuchaczy. I nie, nie peroruje do pustych ścian z racji szaleństwa czy megalomanii. Po prostu nigdy nie traci dwóch cech charakteru: rezonu oraz pogody ducha, co pozwala mu cieszyć się życiem nie zważając na fakt, jak bardzo jest niedoskonałe.

Jeśli chodzi o mnie, jeszcze nie wiem, czy przeszkadza mi oczywista chemiczność Blue Sugar, cicha nutka woni szkolnego gabinetu fizyczno-chemicznego. Bowiem chyba tylko ona potrafi równoważyć euforyczną dosadność pachnidła. A ja nie wiem, czy to źle, czy wprost przeciwnie..
Na razie nabrałam nieco dystansu i czekam by sprawdzić, co też stanie się z moim zakochaniem. :)

Rok produkcji i nos: 2006, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony dla mężczyzn, ale dla mnie to uniseks. "Naskórne" testy bezpieczniej zacząć chłodnego wieczoru; w przypadku sukcesu eksperymentować z dawkami i porami aplikacji. ;)

Trwałość: niezła; do dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-orientalna (i drzewna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, mandarynka, karmelizowany cukier (czyli wata cukrowa)
Nuta serca: lawenda, paczuli, lukrecja, anyż gwiaździsty, kolendra
Nuta bazy: drewno cedrowe, bób tonka, wanilia
___
Dziś noszę Theoremę marki Fendi.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.guardian.co.uk/travel/2007/jan/28/travelnews.escape
2. http://franksbees.wordpress.com/2011/03/17/kahvi-3/

7 komentarzy:

  1. A kysz. Musiałem go zmyć, żeby zasnąć. Moja druga połówka - jedna z tych osób co, choć staram się ją "szkolić", rozpatrują zapachy pod kątem "ładny-brzydki" (nie to co my, obłąkani :) - reaguje na niego alergicznie i domaga się "opuszczenia izby" po aplikacji tegoż pachnidła. Z drugiej strony nic dziwnego, skoro ledwie muśnięcie po nadgarstku plastikową pipetą powoduje, że cały dom pachnie jakbym wrzucił kilo karmelków do kominka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Daję głowę, że podczas wizyty w krematorium cały czas towarzyszył mi zapach A*Mena. Dlatego nie lubię...A New Haarlem u mnie bardzo na tak :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Opium - wierzę, że było ciężko. Rozumiem też Twoją Połówkę. :) Przy bliższym kontakcie z damskim Light Blue czy J'Adore żałuję, że nie mogę poprzestać na jednym wdechu. Z męskimi pachnidłami podobnych problemów jakoś nie mam. :)
    Blue Sugar jest mocny jak diabli, ale szczęśliwie pokornieje przy zetknięciu ze skorą [oczywiście, po pewnym czasie..]
    A węch należy edukować. Nawet wbrew woli edukowanych. Z czasem Połówka zrozumie, że robisz to dla jej dobra. ;) A póki co cieszmy się pobłażliwymi spojrzeniami! :)

    Darla - słynna trupia nuta również w A*Menie? Coś, jak Muglerowe Guerlinade? ;) Hmm, zaczynam być ciekawa tego akordu, bo chyba nigdy świadomie go nie doświadczyłam.
    Czasami okoliczności całkowicie zewnętrzne i - zdawałoby się - dla naszego gustu estetycznego względne mają wpływ na nasz odbiór zapachu i nic na to nie poradzimy. Taka karma. :/
    Ostatnio przeprosiłam się z próbką New Haarlem i w efekcie spędziłam bardzo miły, choć upalny, dzionek. :) Może to lawenda? Szkoda, że nie mają piętnastomililitrowych flaszek! :) Śliczny jest, prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A*Men pachnie jak spalone ciało + gnijące ciało...Oba zapachy miałam okazję poznać(co dziwne, bom gówniara jeszcze ;)) - śmierć pachnie słodko.
    Haarlem piękny...ale cena grubo przesadzona, jak wszystkich Bondów ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Coze podobne do A*Men ?:O Popatrz, a ja tego nie zauważyłam zupełnie, mnie Muglerowe meny nie podeszły jakoś, a Coze nawet mi się podoba.
    Aquolinowych zapachów nie znam zupełnie, choć gdzieś powinnam mieć próbki jakieś..

    OdpowiedzUsuń
  6. ależ zrobiło się słodko
    widzę że miłość kwitnie :)
    wiedzmo a znasz może klasyk Aquoliny Pink Sugar?

    OdpowiedzUsuń
  7. Darla - że śmierć pachnie słodko, wiem [tak "sama z siebie", ciało rozkładające się, jak i śmierć, która się zbliża (przez charakterystyczną woń umierającego ciała)] i wciąż można zaliczyć mnie do gówniarzy, jak komuś zależy. ;) Doświadczenie życiowe a wiek metrykalny to czasem dwie odrębne kwestie.
    Jedynie "zapach trupa" u Muglera zmuszona jestem przyjmować na wiarę. :) Chyba trochę żałuję, tak ledwie-ledwie, bo w końcu chciałabym się przekonać ki czort.
    Ceny Bondów są obłędne; o ie jestem w stanie zrozumieć wydawanie 800 +/- 200 zł na niektóre Amouage, ceny Bondów mam za niefajne. Choć rozumiem, że ktoś może myśleć coś odwrotnego. Tak czy siak: za drogie.

    Skarbku - ano właśnie. Mnie też to zaskoczyło, gdy tylko "Kozę" poznałam. ;) Jest od A Mena bardziej "tłusta" i znacznie pikantniejsza, ale mają wspólny koloryt. Pewnie niedługo to opiszę, nim próbka się skwasi. :)
    Poznałam jeszcze słynny Pink Sugar, ale nie mam próbki. Gdyby Kuba Rozpruwacz był różowiutką, fizycznie dojrzałą "girly girl" właśnie nim mógłby pachnieć. Chcesz, to wyszperaj i przetestuj. ;>

    Jarku - w końcu wiosnę mamy, co nie? ;) Ptaszki ćwierkają, koty wariują, to i ludziom odbija. :)
    Co do Pink Sugar, to już wcześniej skrobnęłam w odp dla Skarbka. Dodam jeszcze, że to niezbyt przyjemne sfermentowane owocki, oblane toną karmelu. Zbyt przytłaczające, nawet dla mnie. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )