W ikonologii egipskiej czerwień znaczyła wściekłość. "Mieć czerwone serce" - to czuć gniew, "uczynić kogoś czerwonym" - to zabić. Na grobie Ozyrysa, boga podziemi i zmartwychwstania, składano ofiary z ludzi o czerwonej karnacji skóry [pomijam przypisy - WzP]. Spartanie, Ateńczycy, Indowie chowali zmarłych w czerwonych sukniach. W Nowej Zelandii maluje się na czerwono trumnę. W ukraińskich obrzędach pogrzebowych odnaleźć można "czerwoną żałobę" (czerwień traktowana jest jako wariant złotego i jest atrybutem przeciwnika boga Gromowładcy). Ukraińcy zakładali tez czerwony pas pogrzebowy, a Serbowie mieli zwyczaj nakładania zmarłemu czerwonej czapki. W XIX w. Bawarczycy posługiwali się na pogrzebach woskowymi czerwonymi świecami.
(...)
Złowrogie, bo związane ze śmiercią znaczenie czerwieni znajduje potwierdzenie w niechęci i lęku, jakie wzbudzają ludzie rudowłosi. Do dziś zachowała się opinia, że "rude to wredne". Takie włosy mogą mieć obcy, którzy reprezentują Inny Świat i Inny Porządek.
Zatem powoli robi się niebezpiecznie. :)
Róże czerwone jak śmierć powinny być tym bardziej groźne.
Szczególnie, ze przecież otacza je jeszcze gęstsza aura mitycznej boskości, niżby mogło się wydawać...
W wielu mitologiach (...) kolec (albo gwóźdź) wyznaczał oś Wszechświata, a więc szczególnego rodzaju przypadek centrum, tym samym zaś służył do przywoływania sacrum z jego charakterystyką. Tam, gdzie przebiegała axis mundi, dokonywał się bowiem centralne otwarcie, możliwe było objawienie świętości. Konkretny kolec mógł więc reprezentować cechy Kolca Kosmicznego [jakkolwiek śmiesznie to brzmi :) chodzi o to samo, co Kosmiczne Drzewo (Yggdrasill) bądź Kosmiczna Góra (Olimp, Wawel) - przyp. WzP], wyznaczającego ład Wszechświata, co oznacza, że musiał on być zawsze powiązany z nieczystością, śmiercią i zaświatami.
Na skojarzenia ze śmiercią wskazują także motywy bajkowe: ukłucie cierniem bohatera bajkowego przynosiło mu śmierć (albo sen, który zwany bywa "małą śmiercią"). Rolę kolca mogła wówczas pełnić roślina, ale również sopel lodu, wrzeciono, igła, szpilka i inne kolczaste przedmioty (...). Tę samą ideę już w średniowieczu, a potem w baroku odnaleźć można w popularnym motywie ikonograficznym - wizję wiecznego potępienia alegorycznie przedstawiał obraz ludzkiej czaszki, wokół której owinięta jest gałąź cierniowa.
Zatem czerwień to śmierć, zło, skalanie, to grzech oraz nieczystość. I owszem. Dlaczego nie? Mnie to nawet pasuje [i utwierdza sympatię do najbardziej kobiecego ze wszystkich kolorów ;) ]. Kocham czerwień!
Tak, jak kocham róże. O gęstym, niemal zawiesistym aromacie, ciężkie od olejków eterycznych, pachnące grzechem pożądliwości, ciała jak i wiedzy. Naznaczone piętnem cielesności, dalekie od egoistycznej niewinności ukochanej Małego Księcia. Jedną z nich znalazłam w Rose Musc marki Sonoma Scent Studio.
Trudno mi opisać ją słowami. Jest tak czerwona, że aż czarna, cielesna i doskonale upojna. Utopiona w złocistym, lejącym się labdanum (w stylu tego znanego z butikowej serii Donny Karan), unurzana w pełgających po skórze, łaskoczących płomieniach ambry i kastoreum, może także cywetu z lekką nutą pudrowego piżma; ale tego szczęśliwie jest jak na lekarstwo i nie zawsze ma chęć się ujawnić. :) Doskonała jest ta róża!
Z początku wyczuwam tylko ją, by w miarę upływu czasu poznawać kolejne odsłony kompozycji: od róży z czystkiem po taką, której towarzyszą wszystkie wspomniane wcześniej animalne składniki, ciepłe oraz pełne życia. Doskonałe w sile rażenia, wtapiające się w ludzką skórę i delikatnie - naprawdę ledwie wyczuwalnie - słodkie, dosłowne; bosko idealne. Do tego rozsnuwające chmurę wokół uperfumowanej osoby. :)
Rose Musc to typowy produkt SSS: nie dla miłośników kompozycji ulotnych, delikatnych, dziewczęcych czy, tfu, tfu! a kysz! świeżych. ;) Nie oszczędza nikogo w pobliżu kilometra od źródła promieniowania, bez pardonu wdziera się w każdy kawałek wolnej przestrzeni oraz w myśli wszystkich w sąsiedztwie. Po prostu trzeba mieć do niego serce. Piżmowa Róża odbiera wolną wolę; i dzięki temu nie sposób o niej zapomnieć.
Jeśli chodzi o mnie, jestem szczęśliwa, iż mogłam ją poznać. Skarbku, masz buziaka! :)
Silna, ciepła i czuła - rzeczywiście musi szczycić się iście boską genealogią. :) Do tego, przynajmniej w moim odbiorze, zdolna jest stworzyć kokon bezpieczeństwa, niczym matka chroniąca swoje młode lub bogini łaskawa dla swych wyznawców [podobne właściwości przejawia na mnie choćby sławne i osławione Incense od Normy Kamali]. Lecz to nic dziwnego, wszak kolce nie tylko zabijają, ale również chronią:
Ostre kolce i gałęzie tworzą gęstwinę, która - jak wierzono - mogła powstrzymać działanie demonów, czarownic, uroków i wszelkich wrogów. (...) Najważniejsze są więc apotropeiczne [zabezpieczające, ochronne - przyp. WzP] znaczenia przypisywane roślinom ciernistym oraz wszelkim przedmiotom kłującym: w tradycji europejskiej są to m.in. głóg, tarnina, dzika róża, oset. (...)
Więc skoro jednym z najbardziej typowych elementów tradycji ludowej jest wzajemna sprzeczność różnorakich aspektów wierzeń, wówczas jasne okazują się także pozytywne konotacje czerwieni:
(...) to kolor krwi i ognia. Krew jest płynem życia, oznacza biologiczność istnienia, a więc wszystko, co z biologią związane - przemijalność i destrukcję. Krew towarzyszy narodzinom i śmierci. Przelewanie krwi, wszelki z nią kontakt, musi więc kalać - naznacza człowieka stycznością ze sferą śmierci, dzikości i chaosu. Ogień z kolei ze względu na swą destrukcyjną siłę przywołuje obraz chaosu i zniszczenia wszelkich form, amorficzność zaś stanowi jeden z podstawowych elementów w wyobrażeniach zaświatów.
Czerwień jest kolorem ognia i słońca, mocy oczyszczających i dających życie. Jest więc atrybutem bogów słonecznych i wojowniczych, którzy odpowiadali za przelewanie krwi: Aresa, Marsa, Peruna, Thora. W ten sposób czerwień (także jej odmiany, np. purpura) i w nią najczęściej przystrajali się królowie.
W symbolice miłosnej czerwień oznacza przede wszystkim namiętność i zmysłowość, jest symbolem seksu, płodzenia, prokreacji; wiąże się bowiem z zaświatowym chaosem, wymaga zanurzenia się w mrok śmierci. Wszystkie przedmioty czerwone mają zatem symbolizować moce rozrodcze i mogą pobudzać płodność ziemi, zwierząt i ludzi.
Nie wolno więc obrażać się na kolor czerwony. Nie ma sensu odwracać się od siły.
Moc ukryta w co bardziej wyrazistych, chtonicznych woniach jest tym trudniejsza do przeoczenia, im głębsze obszary kultury zdaje się penetrować.
Mówiąc zaś po ludzku, jeżeli coś przemawia do nas silniej, tylko idiota psioczy na ów głos. ;) Im perfumy intensywniejsze, tym więcej mają do opowiedzenia. Oto, w czym może tkwić potęga pachnideł sygnowanych przez Sonoma Scent Studio.
Rok produkcji i nos: 2007, Laurie Erickson
Przeznaczenie: zapach teoretycznie kobiecy, o niebywałej sile rażenia. Tylko dla tych, których nie przytłoczy. :) O znacznej emanacji, więc bezpieczniejszy wydaje się wieczorową porą [mimo, że noszę go i w ciągu dnia, zbierając zań komplementy].
Trwałość: ponad dwunastogodzinna
Grupa olfaktoryczna: drzewno-kwiatowa
Skład:
płatki róży, absolut labdanum, cielesne piżma, szara ambra
P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji - DeviantArt:
1. How tastes name of the Rose? autorstwa daroo1992.
2. Wild Rose autorstwa angryRiffRaff.
Wszystkie cytaty pochodzą ze, wzmiankowanego już wcześniej, leksykonu Piotra Kowalskiego pt. Kultura magiczna. Omen, przesąd, znaczenie, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. (odpowiednio)229-230, 65, 65-66, 228-229.
Ha! Ha! Ale radość!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, zgadzam się, że nieczysta i okrutna interpretacja czerwieni kusi, a nie zniechęca. Po drugie wielką mi frajdę sprawiłaś recką Sonomy - wiesz, że kocham dzieła Laurie miłością gwałtowną, po trzecie wreszcie... Często jest tak, że recenzję "robi" pomysł. Tu jest genialny.
A leksykonu nie znam. Moja magiczne wykształcenie chyba wymaga uzupełnienia, :)
Ha! Opis taki że sama mam ochotę przyznać, iż kocham różę i kocham czerwień;D O ile z tym pierwszym sprawa nie jest taka oczywista, o tyle czerwień mi nie służy, choć przyznaję że piękny to kolor jest.
OdpowiedzUsuńNie miałam szczęscia poznać wszystkie zapachy Sonomy, ale za serce chwyciły te które poznałam,dzieła Laurie mają duszę!
Labdanum w takim zestawie brzmi obiecująco...
OdpowiedzUsuńSabbath - skoro czytanie powyższej opinii sprawiło Ci przyjemność, to i ja jestem zadowolona. :) Bardzo mi miło.
OdpowiedzUsuńCzerwień czerwieni nierówna, może odpychać albo fascynować; właśnie ta kusi. A Laurie wielką Twórczynią jest! ;)
Cały numer polega na tym, by każdy aspekt kultury rozpatrywać w możliwie szerokim kontekście. Co do książki, to Cię zawiodę: jej tytuł jest głównie chwytem marketingowym; poprzednie wydanie nosiło tytuł "Leksykon. Znaki świata". ;) Zaś autor jest znany bodaj wszystkim obecnym i przyszłym filologom, kulturoznawcom, antropologom, folklorystom, historykom i socjologom kultury... Z różnych publikacji. :)
Skarbku - dziękuję! W końcu RM poznałam dzięki Tobie. :) Też nie lubię wszystkich róż "z definicji". Natomiast, jak napisałam Sabb piętro wyżej, czerwień czerwieni nierówna. Jest tyle jej odcieni, że niemal każdy może znaleźć coś dla siebie. W takiej np. klasycznej biskupiej, zwłaszcza jako jedynej opcji kolorystycznej w okolicach twarzy, wyglądam jak Lepper przed solarą. ;)
Perfumy SSS dusze mają wielgachną i pojemną. :)
Temptmenow - wiedziałam, że Ci się spodoba. :) Naprawdę bardzo jest podobne do tego DK, zwłaszcza w sercu kompozycji.
Z tego, co wiem, próbkę Rose Musc można wygrać w rozdaniu na SoS; jesteś chętna? A prawda, już nawet skrobnęłaś stosowną notkę. ;)
Raczej wątpię w swoje szczęście w losowaniach, ale skoro niedługo zapach odwiedzi także Polskę to na pewno się skuszę na mały test próbki z Quality ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na orgietkę różaną:
OdpowiedzUsuńhttp://www.swietorozy.pl/
:)