Kościół, w którym kiedyś tętniło życie: stopy i kolana pobożnych wiernych przez wieki wycierały posadzki oraz klęczniki, głosy wypełniały każdy zakamarek budowli, zaś oczy obcowały z bodaj jedyną we wsi stałą ekspozycją w swoistej galerii sztuki. Tu przez lata oficjalnie wcielano do społeczności nowych członków oraz żegnano tych, którzy już nigdy nie mieli wrócić. Po kilkunastu (czy też kilkudziesięciu) dekadach nastał nowy proboszcz, któremu nie w smak były starocie, więc namówił swoje owieczki do budowy nowej, lepszej, ładniejszej i większej świątyni.
Kiedy msze, nabożeństwa i uroczystości przeniosły się do ceglanego klocka, stary kościółek zaczął popadać w ruinę. Byłby zupełnie poddał się upływowi czasu tudzież ludzkiemu zobojętnieniu, gdyby nie "miastowe", które gdzieś tak z dziesięć lat po drugiej wojnie postanowiły przejąć kawał pofolwarcznej ziemi, wyremontować to, co już tam stało i deska po desce przenieść stare, nikomu niepotrzebne kurne chaty, rozwalony młyn, od wojny bezpański oraz stary kościół. Głupie jakieś, czy co? ;)
I jeszcze se muzełum jakiesik z tego robio!
Kościół, w którym kiedyś tętniło życie: modlono się, śpiewano, palono świece i kadzidła, zawodzono po łacinie oraz przysypiano na kazaniach. Dziś zatracił swój pierwotny charakter, choć ludzie nadal tłumnie go odwiedzają. Tyle, że na chwilę, bez należnej świętemu miejscu czci. Zamiast kadzidła łatwiej wyczuć kurz osiadający na nieużywanych sprzętach liturgicznych.
Tym jest dla mnie Spiritus/Land marki Miller et Bertaux.
Zapach drzewny, którego duch jest nadal bardzo wyraźny, choć już nie dosłowny. Półprzejrzysty, utkany z mgły, migotliwy i oniryczny. Czarodziejski, choć pozbawiony życia. Zawsze piękny; mimo, iż niekoniecznie nadający się do codziennego użytkowania.
Początkowa róża, już zasuszona, obramowana akordami przypraw i świeżego imbiru stopniowo zaczyna nurzać się w oparach dymu unoszącego się znad drewnianej fajki [lub cygara, choć to bardziej od strony przeznaczonej dla potomków czcigodnego kolatora świątyni ;) ]. Pieprz, kardamon i kolendra to wraz z tytoniem, cedrem i sandałowcem bohaterowie drugiej odsłony, kiedy to kompozycja zaczyna nurzać się we wspomnianym złocistym, prześwietlonym pojedynczymi promieniami słońca, kurzu.
W finale S/L nadal jest suche, ujmująco szczere oraz ciche. Drewno i przyprawy w jakiś tajemniczy sposób wchodzą w w konszachty z ledwie zauważalną dawką mydlin. Może przed chwilą w kłódce szczęknęły klucze, potem ktoś zaczął manipulować przy całej kolekcji zasuw, zamków i skobli, by w końcu drzwi się otworzyły, a w snopie wpadającego przezeń światła stanęła sprzątaczka, dzierżąca czerwone plastikowe wiadro i mopa oraz z butlą detergentu wystającą z kieszeni kremplinowego fartucha?
Po duchach dawnych użytkowników świątyni nie pozostał już żaden ślad. Tylko cienka strużka kadzidła, nie wiedzieć czemu dolatująca z zakrystii, do której wejście odgrodzono barierkami, by zwiedzający mogli zajrzeć wyłącznie przez uchylone drzwi. No i ta stara, prosta fajka na ławce. Skąd się wzięła?
Pewnie znowu turyści rąbnęli z chałupy. Przynajmniej w kościele jednego z drugim sumienie ruszyło! ;)
Rok produkcji i nos: 2006, ??
Przeznaczenie: ciepły, stonowany, choć nieco dystansujący zapach typu uniseks. Dość bliskoskórny. Na wszelkie okazje, choć powinien doskonale sprawdzić się podczas tych bardziej formalnych.
Trwałość: od siedmiu do nawet jedenastu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
róża, imbir, kardamon, pieprz, inne przyprawy, drewno sandałowe, inne nuty drzewne (cedr? tek? sosna?), kadzidło frankońskie, tytoń
P.S.
Ilustracja nr 1 pochodzi z DeviantArta. To Wooden Church autorstwa użytkownika o pseudonimie Kellebass.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )