środa, 15 czerwca 2011

Między marzeniem a mrzonką

Mam firmową próbkę czegoś, co nazywa się Night of Fancy a powstało dzięki błogosławieństwu Anny Sui, amerykańskiej projektantki fenomenalnie kiczowatych strojów. :) Szalonego, pstrokatego miszmaszu kilku do kilkunastu stylów, tradycji i mód. A do tego dumnego z siebie, całkowicie świadomego oraz wypracowanego. Jak tu projektów Anny Sui nie polubić? ;)

Perfumy sygnowane przez projektantkę są naturalnym uzupełnieniem ujmującej modowej tandety [dlaczego "tandeta" jest wyrazem niepochlebnym? Co złego jest w jarmarczności, szczególnie takiej, która istnieje świadomie i z premedytacją? To tak, jakby obrażać Almodóvara czy Tarantino tylko dlatego, że nie wzorują się na filmach von Triera!]. Jednocześnie wielobarwnej, słodkiej, świeżej, ale też zachowawczo dyskretnej i ukierunkowanej na przynoszenie zysków. W końcu o to chodzi w tym interesie.

Zarówno modę, jak i perfumy od Anny Sui charakteryzuje dziewczęca zwiewność i beztroska, jakkolwiek nie są pozbawione pewnej przysadzistości. Idealnie pasują do niepoprawnych optymistek przekonanych, iż cały świat leży u ich stóp i tylko czeka, by je ozłocić. Choć moje bohaterki nie są stuknięte i wiedzą, że ich marzenia nie zawsze będą się spełniać. Ale czy to znaczy, że mamy przestać marzyć?
Oby nigdy do tego nie doszło.

Tak więc cieszę się bajeczną, przerysowaną filozofią pani Sui, mając nadzieję na przyjemne letnie słodkości perfumowe. Takie, które umilałyby wakacyjne wieczory.
Z radością zaopatrzyłam się w próbkę.


Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie pewien szkopuł: Night of Fancy to dziełko proste oraz stanowczo zbyt świeże. Przy testach nadgarstkowych nosi się je nawet przyjemnie - dominuje syntetyczny jaśmin, słodkie owoce, cytrusowe nuty słone. Nic nie zaskakuje, pozytywnie ani negatywnie. Ot, takie sobie łatwe pachnidełko; obce gustowi wyżej podpisanej, ale mieszczące się w granicach tolerancji. W mojej rodzinie tego typu wrażenia bywają kwitowane zwyczajowym wydęciem warg i stwierdzeniem: "jak ktoś lubi..." ;)

Gorzej, kiedy decyduję się na testy całościowe. Wówczas Noc Kaprysu przeistacza się w słodsze, mniej dosłowne tudzież bardziej dziewczyńskie Light Blue Dolcego i Gabbany. Co oznacza, iż o bliższej przyjaźni z omawianym dziś zapachem mogę zapomnieć. Niestety.

Właściwie w dalszym ciągu wyczuwam słodki, papierowy jaśmin, przejrzałe owoce oraz kremowe, mleczne nuty drzew i nie tylko, ale po krótkiej chwili kompozycja zaczyna dryfować w stronę wspomnianej perfumowej traumy. Nie pytajcie, jak przy prezentowanych niżej nutach jest to możliwe; nie mam pojęcia. To prędzej wrażenie niż pewność.
Niestety, na tyle silne i ogłuszające, że wolę dać sobie spokój. Szczególnie, gdy z czasem coraz głośniejsze stają się akordy pikli owocowych. Słodki ocet z nutą bitej śmietany skutecznie odbierają mi chęć do dalszych Night of Fancy testów. Trochę szkoda.

Chciałam poznać kolejną kompozycję, uśmiechnąć się do woni słodkiej a nieskomplikowanej i - czasem - ponosić ją z przyjemnością. Nie udało się. Choć zapachu nie skreślam i wierzę, iż komuś innemu ukazać potrafi przychylniejsze oblicze. Szczęśliwie NoF nie drażni mojego powonienia tak mocno, jak Light Blue i spółka. Może by tak pomyśleć o popularyzacji zapachów Anny Sui między Odrą a Bugiem? ;>
Dodam jeszcze, że dzienna wersja, czyli Flight of Fancy, na wiedźmowej skórze prezentuje się jeszcze gorzej. Jak pech to pech! ;)


Rok produkcji i nos: 2008, ??

Przeznaczenie: zapach raczej dla kobiet, nieprzesadnie słodki i delikatny, bliski skórze. Na wszelkie okazje.

Trwałość: do pięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa (oraz gourmand)

Skład:

Nuta głowy: borówka, liście grejpfruta, poziomka
Nuta serca: absolut jaśminowy, stefanotis
Nuta bazy: kaszmeran, olibanum, koktajl mleczny [czyli milkshake po prostu :) ]
___
Dziś noszę À la Nuit marki Serge Lutens. Czyli uzupełnienie nocnych klimatów.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://spamuteclo.blogspot.com/2011/06/violet-wallpaper.html
2. http://virtualwomanofessence.blogspot.com/2010/07/friday-55-july-night.html

5 komentarzy:

  1. No i znów muszę napisać,że nie znam;) Nie znam zupełnie niczego Anny Sui,miałam kiedyś zamiar nabyć któryś z tych fikuśnych flakoników, ale ciągle odkładałam na bliżej nieokreślone potem. Magdulenka ma zdaje się sporo tych flaszeczek, trzeba by ją przycisnąć żeby rzekła o zapachach ze trzy słowa;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze zwracałem uwagę na flakoniki tej marki - sa tak infantylnie kiczowate, że aż piękne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tandeta jest określeniem negatywnym, bo w przeciwieństwie do kiczu, który może być zamierzony, nie jest celową stylizacją, lecz wynika z niestaranności, bylejakości, niespełniania norm i wypuszczania na świat po prostu bubli. Tak ja to rozumiem.
    Czy Sui to tandeta? Nie wiem, flakony to na pewno kicz, jakiś infantylny pop-art. Zapachów nie testowałam - te jej okropne łby mnie odrzuciły. I chyba nie czuję wielkiego żalu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Skarbku - chyba nigdy nie poznamy wszystkiego, co tylko może nas zainteresować. Niemniej nabywanie w ciemno całego flakonu to w tym przypadku zbyt duże ryzyko. ;) Chyba, że pustego. :)
    Magdulenka o dwóch już nawet pisała..


    Opiumdlamas - tak brzydkie, że aż ładne? ;) Kurczę, chyba masz rację! Przynajmniej w większości przypadków.


    Sabbath - właściwie użyłam tego słowa synonimicznie do "kicz", który przewinął się wcześniej. Jednak sprawdziłam w słowniku znaczenia obu wyrazów. Wyskoczyło mi coś takiego:

    "kicz
    1. «kompozycja plastyczna, utwór literacki, film itp. o małej wartości artystycznej»
    2. «przedmiot wykonany z przepychem, ale zupełnie pozbawiony gustu»"
    "tandeta
    1. pogard. «rzeczy tanie, niedbale wykonane lub bez wartości»
    2. daw. «miejsce handlu starymi rzeczami, sprzedawanymi okazyjnie»"

    Wynika stąd, że możesz mieć rację, ale jakoś nie potrafię się opędzić od świadomości istnienia wspólnego pola znaczeniowego obu słów. :) W końcu "kicz" może być elegantszym określeniem tandety, a "tandeta" stanowić swojską wersję kiczu. Czy jakoś tak.. Tak czy inaczej, mają wiele punktów wspólnych, a w rozumieniu potocznym [jak widać :) ] często są traktowane jak synonimy.

    Za to ze zdziecinniałym pop-artem zgadzam się całkowicie. Są takie słodko-okropne. ;) Z zawartością póki co miałam niewiele do czynienia, choć za testowanie zawartości główek chyba musiałabym dostać pieniądze. ;) Wcześniej za nic się nie zbliżę. [czyli jednak flakon ma znaczenie?]
    Żałować nie ma czego, naprawdę. Nie ma sensu porywać się z motyką na słońce i marzyć o poznaniu wszystkich perfum świata. ;) Nie chcesz, nie ciągnie Cię? Super. Bo niby dlaczego ma to robić?
    Znowu wyszedł elaborat...

    OdpowiedzUsuń
  5. Abo to rozróżnienie między kiczem a tandetą jest trochę intuicyjne. Dla mnie kicz może być drogi, dobrej jakości i przemyślany. I w tym znaczeniu taki glam rock mnie ujmuje. ;) A tandeta? Dla mnie synonimem są obrzydlistwa, które można kupić na odpustach: nic nie warte, nietrwałe, fatalnie wykonane i do tego udające coś, czym nie są zwykle. Kojarzysz? Bo teraz na odpustach zdarzają się i klocki Lego, ale za moich czasów... To były koszmarki sztuka w sztukę. Swoją drogą, na odpustach nawet kokosanki nie są z kokosu, tylko z płatków owsianych. ;) Ale i tak je lubię. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )