Dziwna ta ambra. Z jednej strony przypomina, i to bardzo, Ambre Sultan, ale z drugiej - wydaje się być bardziej miękka, stonowana, wysmakowana.
Efektowna do szpiku kości (?), więc pozbawiona krztyny szaleństwa, która tak zachwyca w dziele Lutensa i Sheldrake'a. Grzeczna i wyrafinowana, nawet pod płaszczykiem przebogatego Orientu. Nic dziwnego, w końcu stoi za nią Jean-Claude Ellena. :)
Ambre Extrême prosto od l'Artisan Parfumeur.
Skłamałabym twierdząc, że czegoś jej brakuje. Nie powiem nawet, że nie przypadła mi du gustu (bo naprawdę ma w sobie "coś"). Jest spokojna, niezbyt słodka, skrojona i pozszywana przez iście mistrzowską rękę. Nosi się ją naprawdę łatwo oraz z dużą dozą sympatii.
Przyprawy oraz waniliowa słodycz rozpoczynają grę składników Ambre Extrême. Wkrótce ta druga traci na znaczeniu, zaś do pięknie ujętych, okrojonych ze wszystkich zbędnych ząbków, zaszewek, luźnych nitek czy nadmiaru falbanek przypraw dołącza tandem głównych bohaterów całej kompozycji - paczuli i ambra. Kiedy pieprz wietrzeje, a kardamon z muszkatołowcem stapiają się w jeden akord na skórze stopniowo gościć zaczyna ciepła, brunatna, słodko-pikantna ambra oraz suche, wyraziste (choć nie dosadne) paczuli. One będą umilać nam czas już do końca pobytu AE na naszej skórze.
Towarzyszy im sucha, esencjonalna i zmysłowa róża, drewno sandałowe: ni to żywe, ostre ni kremowo pastelowe, urocze w swym niezdecydowaniu oraz całkiem przytulny benzoes. :) Czasem głośniejsze stają się nuty słodkie a także nienachalnie pudrowe, lecz nie zawsze tego doświadczam. Nie jest to zły układ, ponieważ zasłodzona Ambra psuje efekt wątłej, półmrocznej równowagi między pikantnością a puchatą spolegliwością, między źródłem czystej energii a jej akumulatorem.
Tak, jak jest, jest pięknie.
Napisałam wcześniej, iż z omawianego dzieła usunięto wszystkie zbędne elementy; miałam dodać, że to źle, bo ja przecież te pozorne "zaśmiecacze" cenię najbardziej. Miałam, ale.. tego nie zrobię. :) Ponieważ podczas pisania niniejszego tekstu uświadomiłam sobie swoją pomyłkę.
Otóż początkowo miałam Ambre Extrême za pachnidło proste, mało charakterystyczne, liniowe, sztuczne i niepotrzebnie ugrzecznione. Kiedy jego moc polega właśnie na tym, że porusza się po linii, nie śmiąc z niej zbaczać. Tyle, że nie jest to linia prosta, lecz fala - wijąca się, aczkolwiek harmonijna. I naturalna; najnaturalniejsza ze wszystkich linii stworzonych przez przyrodę.
Piękna.
Rok produkcji i nos: 2001, Jean-Claude Ellena
Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, ale myślę, że to znakomity, dość łagodny uniseks. :) Bliski skórze i znakomicie nadający się na poprawę humoru w chłodne dni. Na wszelkie okazje, chociaż jakby nieco stosowniejszy do stroju nieformalnego.
Trwałość: od pięciu do ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa
Skład:
Nuta głowy: cynamon, kardamon, gałka muszkatołowa, kwiat muszkatu, pieprz
Nuta serca: drewno sandałowe, paczuli, róża
Nuta bazy: akordy piżmowe, wanilia, ambra, bób tonka, benzoes
___
Dziś noszę le Temps des Reines od Isabel Derroisné. :))
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z DeviantArta. To Chinese Dragon colour version autorstwa użytkownika o pseudonimie Brokenpuppet86.
Ja odnoszę wrażenie że zapachy L'Artisan takie właśnie jak piszesz liniowe są, bardzo często ,na pewno nie wszystkie ale wiele tak:) I mnie się to w nich podoba:)
OdpowiedzUsuńMoże faktycznie..? Ale o ile okrojony oud nawet lubię a Piment uwielbiam [flaszka się kończy..], to w wielu przypadkach nie potrafię tej prostoty zrozumieć. Passage d'Enfer, Przeprawa przez Bosfor, Szafran a moje gusta to dwie zupełnie różne narracje. ;)
OdpowiedzUsuńAle z pewnością ma to swój urok. :)