Parę tygodni temu, w dawno nieużywanej torbie, znalazłam zapomnianą tekturową saszetkę, a w niej - jeszcze bardziej zapomnianą - próbkę zapachu Cabaret marki Grès. Już sama nazwa powinna być dla mnie wystarczającym wabikiem, ale gdy dodać doń kwiatowo-szyprową mieszankę nawiązującą do dawnych wzorców, wówczas jasne stanie się, że czemuś takiemu to ja się nie oprę. ;)
Już po pierwszej aplikacji okazuje się, że tym razem piór, gorsetów, meloników, świateł rampy i kabaretek bynajmniej nie samonośnych nie będzie. [Szkoda... :) ]
Albowiem ten aromat to kompozycja zdecydowanie nowoczesna: delikatnie zarysowana, subtelna, dyskretna. Na mnie zaś - coś mało erotyczna. Lecz pretensje powinnam mieć przede wszystkim do siebie, gdyż spodziewałam się, że w niewielkiej fiolce zamknięto berlińską Lizę Minelli, albo chociaż slapstikową paryską Nicole Kidman. A tymczasem otrzymałam jakość całkiem inną.
Cabaret to dama; co nie znaczy, że nie może być diwą burleski, wszak jedno nie wyklucza drugiego. Z tym, że wspomniana gwiazda prezentuje nam swe prywatne oblicze. Siedzi w kawiarni w dość ponury, jesienny poranek; popija kawę, podczytuje ulubiony dziennik, obserwuje ludzi poruszających się po trotuarze przed kawiarnią (której witryna nie obeschła jeszcze po niedawnym rzęsistym deszczu), trochę bawi się ze swoim kocim pupilem, a wszystko to w oczekiwaniu na spóźniającą się przyjaciółkę.
Każdy z obecnych w kawiarni zdaje sobie sprawę z faktu, kim jest ta cicha piękność, ale nikt nie ma śmiałości podejść, by zakłócić jej samotność. W końcu "całe miasto" wie, że owa dama mężczyznom poświęca swój czas dopiero po południu. Zazwyczaj wszyscy potencjalni adoratorzy potrafią uszanować jej prywatność.
A opisywany przeze mnie dzień był jednym z tych najbardziej zwyczajnych.
Tak więc Cabaret na mojej skórze nieco "przestrzelił". Choć - w jego konkretnej klasie - nie sposób go nie docenić.
Z początku wyczuwam różę, piękną, nostalgiczną, jednocześnie pudrową i purpurową retroróżę. Taką, jaka dziś pojawia się coraz rzadziej: gęstą, sensualną, ale jednocześnie dystyngowaną. I ciepłą. W ślad za nią podążają zmysłowe napary z piwonii i konwalii [uwaga! - nie pić! ;) ] oraz z... irysa, który za wspomnianą wcześniej pudrowość odpowiada. Tak, tak, i mnie irys może przypaść do gustu. ;)
Po chwili, wokół słabnących woni konwalii i irysowego kwiecia zaczyna rozsnuwać się kadzidło. A raczej kadzidełko - bardzo lekkie i stanowczo niechrześcijańskie. I, niestety, marne (podobne sprzedają w India Shopach). Jednak kadzidlana iluzja nie męczy; podejrzewam, że jeśli ktoś jej nie wyczuje, nie powinien mieć do mieszanki większych zastrzeżeń.
Finał to przede wszystkim róża w wydaniu retro (która w sercu nieco przycichła mimo, że nadal trudno było ją zignorować), miękki sandałowiec i piżmo; czasem dołącza wyraźny akcent ambrowy. Mojej skórze obcy jest Kabaretowy dodatek paczuli, choć miałam okazję przekonać się, że na innych bywa wyraźny. Nie, żebym się skarżyła, ale troszkę żal. ;)
Z pewnością żałuję, iż nie dane mi było dostąpić rozwoju różanego pot pourri, które mogłoby nabrać więcej głębi oraz nieco mrocznej zmysłowości.
Tylko, że wtedy zmusiłabym moją diwę do pracy w czasie wolnym, a tego chyba nikt nie lubi... :)
Rok produkcji i nos: 2002, Michel Almairac
Przeznaczenie: zapach delikatny, subtelny, pudrowy, ale COŚ w nim siedzi; dla miłośników woni "starodawnych", nie stroniących od kwiatów.
Trwałość: uch! zbyt słaba; w ciepłe dni około trzech godzin, w chłodniejsze - jakieś pięć czy sześć
Grupa olfaktoryczna: szyprowo-kwiatowa
Skład:
Nuta głowy: róża, piwonia, konwalia
Nuta serca: fiołek, irys, kadzidło
Nuta bazy: ambra, piżmo, sandałowiec, paczuli, oleander
___
Dziś noszę White Linen od Estée Lauder.
P.S.
Ilustracje to obrazy amerykańskiego impresjonisty nazwiskiem Frederick Childe Hassam.
1. Przez błonia w zimowy wieczór
2. Aleja Kolumba w deszczowy dzień
Oba można obejrzeć TUTAJ.
Witaj Wiedźmo:)
OdpowiedzUsuńNie miałam przyjemności poznać tego zapachu ale przyznam się że zaczajałam się na zakup,przynajmniej używki w celach poznawczych.ostatnio mam pokuszenie wielkie na klasyczne bądź staro-babciowe(jak je niektórzy nazywają) zapachy. No i takimi też zajmę się w najbliższych dniach.
Jeśli zaś o Cabaret chodzi to skusiła mnie obecność kadzidła i fiołka;)
cześć. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak to będzie w fiołkiem na Tobie, bo na mnie wcale się nie pojawił; ale zamiast niego wyskoczył, nadzwyczaj piękny, irys. Ciekawe, jak będzie u Cię? :)
Perfumy staro-babciowe, achch! Wśród takich się wychowałam (dla przykładu: moja, nieżyjąca już niestety, babcia ze strony mamy najpewniej byłaby Kabaretem zachwycona ;) ), więc źle się nie kojarzą. I słusznie!