Po ataku wściekłej zieleni postanowiłam ukoić skołatane nerwy i zrelaksować się przy czymś znacznie bardziej przytulnym. :) Padło na Twill Rose od Parfums de Rosine.
Mam wrażenie, iż bardzo podobnie Oliban od Keiko Mecheri musiał pachnieć Escoricie. ;) Bo Twill to róża miękka, gęsta, mięsista, vintage'owa, zanurzająca się w półmroku; poetycka. Rysowana subtelnymi pociągnięciami pędzla; niezwykle subtelna, ale pełna przy tym zdecydowania: silna, stanowcza, przyciągająca uwagę. No, męska po prostu. ;) [Co nie znaczy wcale, że panie winny od flakonika z rzeczoną zawartością trzymać się jak najdalej - co to, to nie! :) ] Podbita akcentami żywicznymi, uparła się pieścić naszą skórę czułymi muśnięciami: nie spieszy się nigdzie, nie dławi reszty kompozycji, nie dymi kadzidlanym obłokiem. Działa powoli, delektując się teraźniejszością i upajając ciepłem. Jest miło; zwyczajnie, po ludzku, miło. :)
Naprawdę nie spodziewałam się takiej spokojnej, subtelnej, choć też erotycznej jedności. W końcu galbanum, tajemnicze drewna i paczuli sugerują raczej żywot krótki i gwałtowny; tymczasem wspomniane nuty okazują się być idealnym dopełnieniem nadmienionej wyżej mięsistej, nieco mrocznej róży oraz wiotkiego, eterycznego z definicji, fiołka. Owe aromaty składają się na fundament dystyngowanej, pięknej w swej dwoistości, cudownie wyważonej kompozycji, od której trudno mi oderwać nos. ;)
Początek jest trudnym do pokawałkowania splotem surowego, jeszcze nie potraktowanego ogniem, galbanum, pokaleczonej róży (o poharatanych nożem płatkach) z figlarnym nieco, podskakującym na skórze różowym pieprzem. Jest miło, miękko, urokliwie; tak w sam raz na kolację przy świecach, podaną o zmierzchu na tarasie apartamentu z najpiękniejszym widokiem na Wielkie Miasto. Dopiero po chwili zza umiarkowanie erotycznego parawanu zaczyna wyzierać dość jednolita, cytrusowa konstrukcja, na której go oparto. Jednak owe owoce nie są bardziej nachalne od świetnie wyszkolonego kelnera ze "starej szkoły", o którym wiadomo, że staje się widzialny jedynie wtedy, gdy klient wyraźnie sobie tego zażyczy. :)
W takim towarzystwie udaje nam się dotrwać do serca zapachu, gdy pieprz całkowicie stapia się z galbanum, a róża staje się bardziej dosłowna (choć nigdy otwarcie prowokująca!), jednocześnie oplatając się lekkim, fiołkowym szalem. Cytrusy znikają jeszcze bardziej dyskretnie, niż się pojawiły, a spośród ciepłych, welurowych oparów zaczyna wyglądać ambra.
Ta, łącząc się z suchymi, dość ciemnymi drewnami, w rodzaju mahoniu i palisandru, rozpoczyna swój zwykły, działający na wszystkie zmysły taniec. Jako kontrapunkt zjawia się suche, choć nadpleśniałe paczuli, które wnosi to mieszanki trochę niepokoju - ale zaraz znika, zastąpione przez ledwie wyczuwalne, łagodne nuty drzewne (sandałowiec). Ostatecznie, aż do wygaśnięcia aromatu mamy do czynienia z miksem róży z drewnami oraz ambrą.
I jak tu Twill Rose nie lubić? :)
Na zakończenie jeszcze jedna drobna uwaga: szukając informacji o TR zajrzałam na stronę polskiego dystrybutora i znalazłam ciekawy opis nut, w którym można trafić na takie oto perełki: "liście róży rozgniecione w dłoni" czy "drzewo wyrzucone na brzeg morza, przesiąknięte słonym zapachem". Zaciekawiona, czy nie jest to przypadkiem zbyt dosłowne tłumaczenie, postanowiłam zajrzeć do innego sklepu oraz na stronę producenta: tam "w nutach" niczego o gnieceniu i przesiąkaniu nie było. Cóż, co uchodzi w rozpoetyzowanych opisach "ogólnych" czy w grafomańskich recenzjach, nie zawsze wypada w spisie nut. Bo od tegoż oczekuje się jednak konkretu i rzetelności.
Tyle w ramach czepiania się. :)
Rok produkcji i nos: 2006, François Robert
Przeznaczenie: zapach stworzony jako męski, ale z powodzeniem może być stosowany przez przedstawicieli obu płci. Uniwersalny - wydaje się być odpowiednim zarówno do dżinsów, jak i do fraka lub sukni z trenem.
Trwałość: do siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: świeżo-drzewna (?)
Skład:
Nuta głowy: galbanum, tangerynka, nuty zielone, różowy pieprz
Nuta serca: róża, fiołek
Nuta bazy: ambra, nuty drzewne, paczuli
P.S.
Źródła ilustracji:
1. DeviantArt; Rose autorstwa Ruskatukka.
2. DeviantArt; Rose autorstwa breakdownxxx.
3. Strona Les Parfums de Rosine, zlinkowana powyżej.
Jak ja się cieszę, że jednak nie przepadam za różą, zatem nie polecę testować. Choć Twoje recenzje są zadziwiająco zachęcające do popełniania "szaloństw" i testowania nawet sobie wbrew :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, miało być szaleństw.
OdpowiedzUsuńRety. Poważnie? To szalenie mi miło! :) Dzięki. Bo uważam, że miło jest zaskakiwać samą/samego siebie. :)
OdpowiedzUsuńA o Tobie pomyślałam, gdy niedawno odnowiłam (i zacieśniłam :) ) znajomość z Twill: tak chciałam olibanu i róży, to mam. Z przeszczepu skóry się wycofuję. ;P Dodam za to, że noszę dziś ów zapach i w bazie lekka, nie próbująca się narzucać, bardzo przytulnie-świąteczna wanilia się zjawiła. I z drewnem oraz różą połączyła. ;) Mniam!
Ja uparcie wierzę ,że znajdzie się różany zapach który będzie mi się podobał-może to ten właśnie.Opisałaś tak zachęcająco,że mam pokuszenie;) Wiedźmo,a pisałaś gdzieś o Twoich najulubieńszych zapachach? Bo strasznie jestem tego ciekawa;)
OdpowiedzUsuńI jeszcze chciałam podziękować za miłe słowa u mnie:dziękuję:* Miło mi, bo w całym tym kółku "różańcowym" czuję się czasem jak czopek z tymi moimi prostymi wypocinami.Bez lotności bez poezji.Bo ja z poezji to tylko klimaty:
"Oddzielili Cie syneczku od snów co jak motyl drżą,haftowali Ci syneczku smutne oczy rudą krwią..."albo Bagnet na broń!,trzeba krwi! " ;)
Trochę żartuję oczywiście...no i widzisz wiersze poważne a ja ...niereformowalny twór:)
No nie. Rodzynami mnie nie uwiedziesz, kochana Wiedźmo.
OdpowiedzUsuńNiezła próba, ale znam ja dzieła tej firmy i nie zaufam im więcej. :)
Skarbku - róży doskonałej szukam i ja; ale w Parfums de Rosine jej nie stworzyli; przynajmniej na razie. Co nie znaczy, ze sprawę całkiem pokpili. :) Wiesz, chyba jeszcze nie pisałam o ulubionych woniach - dlatego, że jest ich dosyć dużo: kadzidlane, "zwyczajnie" drzewne, wściekle orientalne, stworzone z odurzających kwiatów, słodkie jadalniaki itd. Właściwie prościej byłoby napisać, czego nie trawię. ;)
OdpowiedzUsuńSłowa miłe? Zatem i mnie jest miło. ;) Przede wszystkim były szczere. :)Twoje teksty naprawdę odbieram tak, jak napisałam. Poezja w nich też jest, choć taka bardziej.. mrożkowska w duchu. O! Albo w stylu Stanisława Barańczaka [znasz tom "Pegaz zdębiał"? Ja wymiękłam przy jego wierszach fonetycznych, każdym w dwóch wersjach językowych. ;) Cudo! :) ]. Poezja to nie tylko Mickiewicz, Słowacki i Miłosz; zresztą, właśnie ich droga wydaje mi się tą najprostszą. :) A Baczyński to mój ukochany poeta ever. :)
Sabbath - chyba reisinami. ;P To ja Cię wodzę na pokuszenie? I to jako advocatus diaboli? ;) Rety, ale fajnie! :) Czy Cię tak Różyczki skrzywdziły, jeśli wolno spytać?
Wiedźmo, O/T, chciałam napisać mejla, ale nie ma takiej opcji w Twoim profilu...
OdpowiedzUsuńAno, nie ma. Wyślę więc ja do Ciebie. :)
OdpowiedzUsuńNie skrzywdziły mnie. Nic mi nie zrobiły.
OdpowiedzUsuńSą nijakie. Mogłyby niemal sztuka w sztukę stać na półce Sephory. I to tej z popularnymi nowościami.
na Diabolo Rose liczyłam i też nic...
No, z pewnością większość. Takie np. Roseberry, nieopatrznie użyte przeze ostatniej nocy: zapach, który na skórze traci tę resztówkę po potencjale róży, o którą go podejrzewałam. ;) Na plus mogę mu policzyć brak irytującego "zapaszku" ( ;) ) chemicznych odczynników, który niewątpliwie pohańbiłby kompozycję, gdyby ta stała na półeczce Sephory. A Ja liczyłam na Secrets de Rose - i też nie dostałam tego, czego pragnęłam. Diabolo Rose... miłe jest - i nic ponad to. :)
OdpowiedzUsuń