czwartek, 30 września 2010

Jak rozcieńczyć perskiego boga

..ale zanim o tym, chciałabym złożyć najserdeczniejsze życzenia wszystkim chłopcom i mężczyznom, facetom, kolesiom, ziomalom, dżentelmenom i maczom. :)
Wszystkiego najlepszego, chłopaki! :*



I do rzeczy.


Perski bóg to niejaki Anais, na którego cześć miał powstać Anaïs Anaïs, przez lata flagowy zapach marki Cacharel [oraz – na przestrzeni kilku wiosen - mój prywatny signature scent :) ]. W minionym roku świat poznał jego młodszą siostrę, Scarlett, nazwaną na cześć bohaterki Przeminęło z wiatrem.
Podobnie, jak postać stworzona przez Margaret Mitchell, pachnidło okazuje się uroczym, nieco infantylnym, słodkim i kapryśnym, ujmującym stworzonkiem. Egzaltowanym i przewrażliwionym. Jaskrawo odcinającym się od szarej, stanowczo nie-słodkiej rzeczywistości; niby silnym i wolnym duchem, ale w istocie zagubionym i błądzącym po rubieżach realnego świata. Pozornie wysublimowanym i „nie dla każdego”, a faktycznie - delikatnym, eterycznym i pragnącym jedynie silnego ramienia, na którym mogłoby się wesprzeć (gdyby było kobietą, oczywiście ;) ). Cały sekret interpretacji Scarlett zależy od kontekstu, w jakim przyjdzie nam ją dostrzec.


Z tego też powodu nie przeczę, iż kontakt z nią sprawia mi przyjemność i nie wykluczam, że kiedyś mogłabym chcieć pachnieć nią częściej. Jednak jeszcze nie dziś.
Albowiem nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakoby perfumowe wcielenie dziedziczki Tary było rozwodnionym Anaïs Anaïs. Ni mniej, ni więcej. Jest może bardziej współczesne, bardziej dziewczęce i znacznie mniej perfidne, ale wyczuwam weń tego samego ducha: w końcu i w tym przypadku zmieszano ze sobą ekstrakty z lekkich owoców, zmysłowych, ekstatycznych białych kwiatów i roziskrzonego, mięciutkiego sandałowca. Tyle, że zrobiono to pod ścisłą kuratelą miejscowych strażników moralności; moje kurtyzany wpakowano w gorsety i pasy cnoty. Oczywiście daleko im do niewolnic-reproduktorek z Opowieści Podręcznej autorstwa innej Margaret (tym razem Atwood), ale w rzeczy samej stoją o krok od porządnej dziewiętnastowiecznej panienki. Przed którą długa droga do dorosłości, a jeszcze dłuższa – do świadomości samej siebie.

Początek to miękkie, świeżo ścięte kwiaty, rozsiewające swój aromat już od kilku godzin, choć nadal wystarczająco wyraźne. O tradycyjnym kształcie, więc bardzo odpowiednie do salonu w klasycystycznej wiejskiej rezydencji. Ich moc zręcznie przełamuje woń słodkiej, dojrzałej gruszki. Chwilę później pachnidło staje się bardziej wytrawne, ale i odświeżające, przede wszystkim za sprawą cytrusów, z pomarańczą, bergamotką i grejpfrutem na czele. Z czasem coraz silniej daje o sobie znać herbata, również biała. Oraz spokojny, nie próbujący nikogo zadusić, jaśmin. Szkoda tylko, ze całość jest jawnie syntetyczna; ale to nie powinno dziwić – w końcu po naturalność „chodzi się” do nieco innych perfumerii. :)
Finał upływa wśród cichej współpracy sandałowca, nadającego kompozycji głębszego wymiaru, nad wyraz grzecznego piżma, coraz mniej wyraźnych kwiatów oraz subtelnej słodyczy (czyżby bób tonka?). Jest ładnie i miło. Naprawdę.

...ale to nie „to”. Nadal wolę oryginał. :)


Rok produkcji i nos(y): 2009, Honorine Blanc, Olivier Cresp oraz Alberto Morillas

Przeznaczenie: spokojny, dość przewidywalny zapach sklasyfikowany jako damski. Ale proszę się nie zrażać! ;)

Trwałość: szczęśliwie perfumy przemijają wolniej, niż wiatr – trwają na skórze do siedmiu godzin.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna




Skład:

gruszka, kwiat pomarańczy, cytrusy, jaśmin, kapryfolium, herbata, białe piżmo, drewno sandałowe
___
Dziś nosiłam Infusion de Tubereuse Prady.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://img515.imageshack.us/i/dzienchlopakafn5.jpg/
2. http://krishnnaleela.wordpress.com/2009/03/10/gone-with-the-wind/
3. http://karabana.blogspot.com/2010/03/old-hollywood-new-idea.html

2 komentarze:

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )