Stoję sobie dziś w jednym z wrocławskich Douglasów przed półką z zapachami Etro i myślę: "Dianthus czy Patchouly?" (bowiem koniecznie chciałam ubrać coś tej marki, spoza mojego arsenału). Dumam sobie i dumam, pan ochroniarz krąży coraz bliżej i bliżej, bo to przecież bezpośrednie sąsiedztwo najdroższych zapachów jest [a nuż coś wsadzę za pazuchę? ;) ]; a znana prawda głosi, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. I dobrze głosi jako, że po chwili wpadłam na pomysł dania kolejnej szansy New Tradition. A pachnidło zwyczajnie nie doceniło mojej dobrej woli i się było wypięło. O czym zaraz Wam opowiem. :)
Są aktorzy, których widoku nijak nie potrafię strawić. Niczym konkretnym sobie na moją awersję nie zasłużyli, mogę doceniać pracę każdego z nich bądź nie, ale spoglądanie na ich twarze dodatkowej rozrywki mi nie zapewnia. I o ile jestem w stanie przemóc jakoś swoją niechęć do Leonarda Di Caprio czy Nicholasa Cage'a, to pasuję, gdy na ekranie pojawia się Tom Cruise. Po prostu go nie lubię. I tyle.
W jego oczach wychwytuję coś śliskiego, kpiąco-cyniczno-zimnego (może to przez scjentologię? nie mam pojęcia). Do tego z wiekiem traci wiarygodność - i to nie tylko na ekranie; uroku nie dodaje mu także maniacka walka z upływającym czasem. A szkoda, bo gdy trafię gdzieś na którąś z jego wczesnych ról, to z żalem stwierdzam, że wówczas przynajmniej było na co popatrzeć.
Podobnie z Etrowym New Tradition: pierwsze chwile są wielce obiecujące, ostre, głębokie, przestrzenne, kwiatowo-przyprawowe z silnym akcentem wetywerii, natomiast później coraz trudniej mi wychwycić coś, co nie byłoby piżmem.
Początkowy miks lawendy, róży, wetywerii, goździków, kolendry oraz białego pieprzu (których brak w składzie, choć wyraźnie je wyczuwam) stopniowo ustępuje miejsca śliskiemu, spienionemu piżmu. Zmieszanemu w dość makabryczny - dla mnie, rzecz jasna - sposób z geranium, ylang-ylang i... irysem, dzięki czemu "wyłazi" z Nowej Tradycji ni mniej, ni więcej, jak tani płyn do płukania tkanin. Proszę ewentualnych obrażonych o wybaczenie; wiem, jak niemiłe to uczucie, gdy ktoś przyrówna jedne z, naszym zdaniem, wspanialszych perfum do czegoś w tak podłym stylu, ale naprawdę się starałam poszukać innego skojarzenia. ;) Stąd pojawił się Cruise; oraz paru innych.
Dla wyżej podpisanej New Tradition to zapach przykry, brzydki, zbyt obły, spieniony i sztuczny. Jak panowie z gatunku "im starszy, tym młodszy". ;) Rzeczony rodzaj obejmuje także sporą grupę pań, jednak na mnie dzisiejszy aromat to pan z odruchem kompulsywnego liftingu. Płeć bezdyskusyjnie męska (poza rozpoczęciem, które było cudnym, idealnie wyważonym uniseksem).
Jeśli wykazuję się dostatecznie dużą dawką cierpliwości (jak dziś, póki co), to po pewnym czasie z piżma ulatują kwiaty, a zastępuje je znacznie bardziej okazała dawka wetywerii, jednocześnie zielonej, wilgotnawej oraz wyschniętej na wiór. Paczuli, niestety, nie stwierdza się.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam nazwę New Tradition, przez moją głowę przepłynęły dwa skojarzenia: wyrażenie "nowa świecka tradycja" oraz Marek Siudym, nawołujący w filmie Miś swoją córeczkę: "Tradycja, chodź do tatusia!". ;) Ze wszystkich szołbiznesowych nazwisk, które się dzisiaj przewinęły, chyba wolałabym już to ostatnie. Przynajmniej poczciwe Misiowe chłopstwo - jako jedyni - nie tylko niczego i nikogo nie udawało, a nawet zadawało pytania o sens.
A skąd tytuł recenzji?
W końcu na stare kobiety, które pragną za wszelką cenę zatrzymać czas mówi się "pudernice", więc dlaczego "tabakiery" nie miałyby być ich męskim odpowiednikiem? ;)
(mimo, że zapach prawdziwej tabakiery bywa magnetycznie piękny).
Rok produkcji i nos: 2002, ??
Przeznaczenie: zapach typu uniseks. I na tym zakończę. ;)
Trwałość: niezła; od pięciu do blisko ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczna
Skład:
Nuta głowy: geranium, lawenda, róża
Nuta serca: ylang-ylang, goździki, wetyweria
Nuta bazy: piżmo, paczuli
___
Pachnę tym, o czym powyżej ale dłużej nie zdzierżę! :)
P.S.
Fot. nr 1 przedstawia plecy Toma Cruise'a (po prawej). Dowód TU.
Fot. nr 2 zaś - wiadomo kogo uwiecznia, a pochodzi STĄD.
hahaaha genialne...tabakiery,a fota Kammela i Ibisza mogłaby robić za całą recenzję.Nie ujmując nic oczywiście Twoim słowom.New Tradition nie znam,ale jakoś nie mam ochoty poznawać;)
OdpowiedzUsuńNo, cóż, dzięki. ;) [tu spuszczam oczęta i rumienię się skromnie]
OdpowiedzUsuńWiesz, jeden z moich znajomych jest wielbicielem Trad., choć wcale oszałamiająco na nim nie pachnie (ale całkiem źle też nie). Może zła aura...? :)
Hej, Wiedżmo, zajrzyj do mnie. Zostawiłam Ci łańcuszek muzyczny.
OdpowiedzUsuńhttp://sabbathofsenses.blogspot.com/2010/09/666-pieko-i-szatani-czyli-troche-inny.html
Wiedźmo jak chcesz to się śmiej, ale szczerze Cię nienawidzę :)
OdpowiedzUsuńŁukasz
Nie mam wielkich doświadczeń z bursztynem ale mmam wrażenie że jest go w Ambre naprawdę dużo,więcej bursztynowy niż ambrowy jest:)
OdpowiedzUsuńSabb, dzięki. :) Odpowiedź szczegółowa na Twoim blogu. Właściwie już zaczęłam sklecać tekst.
OdpowiedzUsuńOj, Łukaszu, nie śmiem nawet pytać, czym sobie na to zasłużyłam. ;) Zawsze możesz wyzwać mnie na pojedynek. ;P Znajdziemy sobie sekundantów, spotkamy się o świcie w jakimś parku wielkomiejskim i po sprawie. ;)
Skarbku, zaraz zacznę polowanie na Grèsową Ambrę. Jeśli tylko na mnie zapachnie, jak na tobie, to będę mieć ciężki orzech do zgryzienia (bo w tym miesiącu fundusz perfumowy już na wyczerpaniu :) ).
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPark brzmi świetnie, spotkania o świcie też, tylko Ci sekundanci i pojedynek psują wszystko. Historia nauczyła mnie już, że pojedynki z kobietami kończę mniej lub bardziej, ale zawsze martwy. Gdybym jakimś cudem (bo inaczej nazwać tego nie można) wyszedł z tego starcia żywy oznaczałoby to, że Ty musiałabyś być martwa, a martwi co do zasady nie piszą blogów. Ten czytam z dużą przyjemnością, dlatego zachowajmy się jak rozsądni ludzie i odłóżmy szpady do szafy :)
OdpowiedzUsuńDziś powinienem był pochłaniać strona po stronie finanse korporacyjne ewentualnie zainteresować się tymi teczkami, o których wiadomo mi jedynie, że już w piątek wszyscy w banku wiedzieli, że w czwartek były na wczoraj. O finansach korporacyjnych niczego nowego się nie dowiedziałem, a teczek wciąż nie rozdziewiczyłem. Leżą sobie gdzieś takie nietknięte. Logika podpowiada mi, że po niedzieli nastąpi poniedziałek i ktoś w przeciwieństwie do mojej osoby zainteresuje się wyżej wspomnianymi dokumentami.
Ja nie miałem czasu bo ogarnęła mnie dziwna fascynacja blogiem... o perfumach. To brzmi jak dobry powód by zainteresować się jak aktualnie wygląda sytuacja na rynku pracy. Chyba nie jesteś typem kobiety, która poczuje się winna i sumienie nie da jej spać z tego powodu :) Nawet mi to nie przeszkadza, bo wredne czarownice na swój sposób też są urocze.
Łukasz
Skoro bywałeś już martwy, a mimo to przejawiaś jakieś funkcje życiowe, znaczy to, że albo jesteś wampirem, albo zombie. Więc – w przypadku śmierci nagłej a niespodziewanej – i dla mnie istnieje jakaś szansa. Na pisanie bloga. Przede wszystkim, rzecz jasna. :)
OdpowiedzUsuń[a swoją drogą, dzięki]
Fajnie jest kogoś odrywać od Poważnej Pracy. Mój wewnętrzny szatan aż pokraśniał z dumy. ;) Ale, co wiem sama po sobie, móc kupować perfumy jest kapitalnie (ach, ten straszny konsumpcjonizm!), więc na przyszłość poproś Jakąś Zaufaną Osobę, żeby ci nałożyła blokadę rodzicielską na blogi ido roboty!
...a do siódmej czy ósmej jeszcze kupa czasu, zrób sobie kawę. Duużoo kawy. ;)
Kurczę, powyższy post błędami najeżony, „jak dobra kasza skwarkami” [kto wie, skąd to cytat?]. ;)
OdpowiedzUsuńAle nic to, sens zachowany.
Pani Fortuna nie spuszcza ze mnie wzroku co musi oznaczać, że jestem nieprzeciętnie przystojny. Bilanse w teczkach były proste jak psi seks, z prawej nic nie było w porządku z lewej nic już nie zostało, kredyt do windykacji, a ja mogę spokojnie wyprasować pięć koszul na cały tydzień. I czekać na kolejne wpisy :)
OdpowiedzUsuńŁukasz
Wiesz, są magnetyczne rodzaje brzydoty, które też wzrok przyciągają. ;) Gratuluję farta. Się trafiło. ;)
OdpowiedzUsuń