środa, 29 września 2010

Miło mi


Są zapachy, które może na kolana nas nie powalają, może nie przyprawiają o palpitacje serca i gorączkę, ale myślimy o nich z niekłamaną przyjemnością i od czasu do czasu doń wracamy. Zapachy sympatyczne oraz ujmujące, przywodzące na myśl jak najprzyjemniejsze wspomnienia (tudzież skojarzenia). :) Jednym z nich jest dla mnie Terre d'Hermès, aromat optymistyczny, lekko zadziorny, inteligentny.
Nie, nie jest to dzieło niezapomniane, nie sądzę też, by pozwoliło panom hurtowo uwodzić wszystkie/wszystkich/wszystkich [ ;) ] wokół; ale nie mam wątpliwości, że potrafi ułatwić nosicielowi wydobycie na wierzch najprzyjemniejszych cech własnej osobowości, a nawet spróbować uczynić go znacznie sympatyczniejszym, niż jest w istocie. Bo Terre d'Hermès to taki miły, użyteczny akcent. :)

Mamy do czynienia z typowym, może nawet sztampowym, nie próbującym narzucać własnego stylu męskim pachnidłem; jest jak trzeba cytrusowo, jak trzeba przyprawowo, sztandarowo drzewno-kadzidlanie i przestrzennie, jak należy. Tysiąc procent poprawności.
A jednak coś sprawia, że - nie tracąc niczego z pierwotnej układności, prawdziwie dżentelmeńskiego zachowania - w T d'H zdołano przemycić kapkę indywidualizmu, wolności uosabiającej się w swobodnym galopie po równinnej przestrzeni oraz świadomości, że "niczego nie muszę". Co za taki stan rzeczy odpowiada?

A bo ja wiem? Może charakter użytkownika...? ;)
Poważnie zaś, to zastanawiam się akurat, czy jest sens silić się na dłuższy opis rozwoju nut na skórze ponad: cytrusowo-przyprawowy początek, drzewny środek i "ciepłoorientalne", nieco syntetyczne zakończenie. Wszak jest Ziemia kompozycją poprawną i do bólu przewidywalną; bezpieczną aż do dna flakonu. Ani za dużo w tym kadzidła, ani kolońsko świeżych cytrusów, a z przypraw mamy pieprz - więc nad czym tu się roztkliwiać?

Jestem Wam jednakże winna wyjaśnienie, czemuż to spokojna, pozbawiona innowacyjności kompozycja ma być tak kapitalnym pomocnikiem, jak wspomniałam nieco wyżej.
Kojarzycie film Hitch, z Willem Smithem w roli głównej? Dokładnie w tym przedziale mieści się Terre d'Hermès: sympatyczny, dyskretny sprzymierzeniec i trener tych wszystkich, którym naprawdę zależy, ale nie bardzo wiedzą, z której strony "ugryźć temat". :)
Oto i cała tajemnica. :)


Rok produkcji i nos: 2009, Jean-Claude Ellena

Przeznaczenie: zapach stworzony jako męski, ale przypuszczam, że znakomicie sprawdza się na skórze sporej grupy kobiet. Spokojny, wyważony, nienachalny i ciepły wydaje się być idealnym dodatkiem zarówno do garnituru, jak i do swetra z golfem (oraz kapci :) ).

Trwałość: może być; w granicach siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna



Skład:

Nuta głowy: geranium, grejpfrut, krzemień (i pomarańcza?)
Nuta serca: paczuli, czarny pieprz
Nuta bazy: drewno cedrowe, wetyweria, benzoes
___
Dziś noszę Angel Thierry'ego Muglera.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z DeviantArta; Gentleman Caller autorstwa użytkownika o pseudonimie BurlapZack. KLIK


I jeszcze coś. :) W nawiązaniu do krótkiej dłuższej wymiany długaśnych opinii z Sabbath pod jej recenzją zapachu inspirowanego markizem de Sade, czyli 1740 Histoires de Parfums: szukając ilustracji do dzisiejszej notki, wpisałam w Google hasło "fine gentleman" i kliknęłam w zakładkę "grafika". W pierwszym rzędzie pierwszej strony dopadło mnie TO. No i masz babo placka! ;)

7 komentarzy:

  1. To taki zapach-czarodziej. Bardzo przydatny gadżet. Sam nabyłem ostatnio setkę ze względów głównie praktycznych. Spotkałem się z opinią, że robi zwykle większe wrażenie na otoczeniu niż na nosicielu. I chyba coś w tym jest.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też go dziś wąchałam. Zapach z kategorii bezpiecznych. Czasem przecież dobrze mieć taki "bezpieczny" zapach... eee... Mówi to ktoś, kto takiego nie ma :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo prawdopodobne. Właściwie, nosząc T d'H czułam się znacznie bardziej stateczna (więc i godna zaufania? ;) ), niż w rzeczywistości. A na pewno bardziej układna. ;P

    I ja pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Esco, razem pisałyśmy. :) Kilka "pewników" mam. I polecam ich znalezienie, choć może niekoniecznie aż tak przewidywalnych. W każdym razie, na zakup setki, jak Łukasz, raczej bym się nie zdobyła.

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie jak się tak zastanowię, to jednak mam kilka "bezpiecznych" zapachów... Tam Dao, Gaiac, Wenge...
    A jakie są Twoje, jakie?

    OdpowiedzUsuń
  6. No widzisz. Jak się chce, to się znajdzie. ;)
    "Bezpieczne" perfumy? Wiesz, moja skóra ma taką właściwość, że większość zapachów ogrzewa, zmiękcza, i czyni bardziej przytulnymi, więc takim stać się może nawet jakiś ostry kadzidlak. :) Kiedy jednak potrzebuję czegoś nieinwazyjnego, ręka najczęściej zawisa nad Poison, Messe de Minuit, Black Cashmere, Sequoią, Soir de Lune, Shalimarem, Lalique le Parfum czy Lapsang Souchong od Tokyo Milk (ale to raczej wiosną i latem). Teraz też Twill Rose. Naprawdę mam szerokie spektrum. ;) Właśnie zdałam sobie sprawę. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A! Jeszcze Perles, też od Lalique. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )