poniedziałek, 27 września 2010

Skarb


Zanim opowiem Wam o moim dzisiejszym zapachu pozwólcie, że głos zabierze najpierw kto inny:


"(...) Potem zrobił klika kroków naprzód, a ponieważ mniemał, że jaskinia jest pozbawiona światła, nie mógł się nadziwić, gdy ujrzał przed sobą jasną salę wykładaną marmurem z wysokimi kolumnami i wspaniałymi ozdobami na ścianach. W sali było nagromadzone tyle potraw i napoi, ile dusza zapragnie.

Stamtąd Ali Baba [ ;) ] przeszedł do drugiej sali, która była jeszcze większa i obszerniejsza od pierwszej. Były tam przedziwne sprzęty, wysadzane najrzadszymi kamieniami, których blask oślepiał i których nikt nie zdoła opisać. Leżało tam mnóstwo sztab szczerego złota oraz przeróżnych przedmiotów kowanych z czystego srebra. Denary i dirhemy leżały usypane w kupy niczym żwir czy piasek w nieprzeliczonej ilości.

Gdy Ali Baba po tej wspaniałej sali przez chwilę się rozejrzał, otwarły się przed nim jeszcze jedne drzwi. Przez nie wszedł do trzeciej sali, która była jeszcze wspanialsza i piękniejsza od poprzednich i cała wypełniona po brzegi najwykwintniejszymi tkaninami ze wszystkich krain świata. Były tam bele kosztownej delikatnej bawełny, cienkie jedwabie i wypukły złotogłów. Nie było chyba ani jednego gatunku tkanin, którego byś w tej sali nie znalazł. Pochodziły one z syryjskich równin i odległych afrykańskich krain, z Chin i doliny Indu [czyli Indusu - przyp. WzP], z Nubii i najdalszych prowincji Hindustanu.

Następnie Ali Baba przeszedł do jeszcze innej sali, pełnej drogich kamieni, która była największa i najcudowniejsza ze wszystkich. Znajdowały się tam lśniące matowym blaskiem perły i różne klejnoty, których nie można było ogarnąć wzrokiem ani przeliczyć, opalizujące hiacynty, ciemnozielone szmaragdy, blade turkusy i różnokolorowe topazy. Pereł leżały całe góry, a obok nich - przejrzyste agaty i różowe korale.

Wreszcie Ali Baba przeszedł do jeszcze jednej sali, pełnej zamorskich korzeni, kadzidła i przeróżnych wonności. I to była już ostatnia sala. Znajdowały się tam specjały najbardziej wyszukane i i najdelikatniejsze. Gorzka woń aloesu i mocny zapach piżma unosiły się w powietrzu, ambra i cynamon roztaczały najpiękniejszy aromat. Słodki zapach mirry, wody różanej i mieszanina różnych innych wonności napełniały całą salę. Jak drwa na opał leżało wszędzie drogocenne drzewo sandałowe, a zamorskie korzenie rozrzucone były niczym chrust, jakby nie miały wartości.

Ali Baba był widokiem tych wszystkich niezmierzonych skarbów oślepiony i niemal nie postradał zmysłów, a rozum jego był bezradny. Stał tak przez chwilę nieruchomo, jakby odurzony i urzeczony tym cudownym widokiem. Potem podszedł bliżej skarbów, aby im się dokładniej przyjrzeć. To brał do ręki najczarowniejszą z pereł, to wyszukiwał wśród klejnotów najdrogocenniejszy kamień, to odkładał na bok sztukę złotogłowiu, to znów ulegał pokusie i podchodził do błyszczącego złota. Zbliżał się do delikatnych i cienkich jedwabi i wchłaniał w siebie aromaty aloesu i kadzidła".

Ali Baba i czterdziestu rozbójników, cyt. za [to będzie pełny tytuł! ;) ]: Baśnie z 1001 nocy. Wg niemieckiego opracowania Enno Littmanna. Spolszczyli: Krzysztof Radziwiłł i Janina Zeltzer. Ilustracje reprodukowane ze staroindyjskich miniatur znajdujących się w państwowych zbiorach w Berlinie, Nasza Księgarnia, Warszawa 1989, s. 12-13.


Uff! Wybaczcie, proszę, ów długi cytat; nie byłam w stanie skrócić go tak, by nie uszczknąć opisowi ani krztyny czarownego klimatu. :) A teraz niech podniosą rękę do góry ci, którzy zauważyli, jak wysoko w przytoczonej wyliczance uplasowały się "perfumowe półprodukty". ;) A jak jeszcze ktoś mi ktoś powie, że Arabowie nie umieli cenić przyjemności życia, to zdzielę kindżałem przez łeb! ;)


Powyższe przytoczenie zamieściłam z kliku powodów, z których dwa najistotniejsze to niedawne pytanie Skarbka o to, jakie zapachy lubię najbardziej [wszystko, co mieści się w bezpośrednim sąsiedztwie klimatów ostatniej sali w grocie zbójców, Skarbie :) ] oraz zagajenie recenzji Sandalo od Etro.

Baśnie z 1001 nocy były jedną z najwspanialszych lektur mojego dzieciństwa: dość wcześnie, bo wkrótce po dacie wydania, sprezentowano mi zanotowane wcześniej dzieło. Jeszcze nie byłam w stanie przeczytać więcej, niż kliku słów naraz, przeto zadowalałam się pozycją słuchaczki (oglądającej obrazki :) ) oraz bawiłam się książką oddając jej honory w jedyny znany mi sposób, czyli nie rozstając się z nią nawet na krok (aż dziw, że małe dziecko targało ze sobą takie opasłe tomiszcze); uwierzcie, nie chcecie wiedzieć, jak ono dziś wygląda. ;)
A wspominam o tym dlatego, że wizja jaskini Ali Baby musiała być niezwykle stymulująca dla wyobraźni cztero- czy pięcioletniego dziecka, skoro pamięć o niej jest dla mnie żywa i dziś. Do tego stopnia, iż rozpoczynając przygodę z perfumami - zwłaszcza z tymi niszowymi - poszukiwałam idealnego zapachu sandałowca. Takiego, który odpowiadałby dziecięcym wyobrażeniom o baśniowej wyjątkowości, zaprawionej nutą ryzyka (w końcu zbójcy mogli wrócić w każdej chwili, przyłapując poczciwego perskiego biedaka na gorącym uczynku!). Nic więc dziwnego, że każdy kolejny aromat ze znacznym dodatkiem sandałowca rozczarowywał: Santal Blanc był przewrotny, ale dość miękki i płaski, podobnie, jak mleczne Tam Dao, nie wspominając już o puchatych nutach pokroju Sensuous. To wiecznie nie było "to".

Aż tu nagle, pewnego zimnego dnia (to tak, jak dzisiaj!) zjawiło się Etrowe Sandalo i sprawiło, że nareszcie uśmiechnęłam się z satysfakcją. Ali Baba wrócił. :)


Właściwie nie jest to mieszanina wybitna, choć nie sposób odmówić jej mocy: oto nareszcie odarto drewno sandałowe ze wszystkich zbędnych puchatych krągłości, płowych zmiękczaczy oraz bezpiecznych pluszów. Stworzono mieszankę ostrą, zadziorną, nieobrobioną i pozbawioną wszelkich zbędnych ułatwień; po prostu czystą.
Sandalo to kompozycja sucha ale i przestrzenna, sugerująca możliwość objęcia wzrokiem całych połaci pustyni, aż po horyzont i zachłyśnięcia się możliwością przemierzenia tej krainy, choć bez - charakterystycznego dla wszystkich istot obdarzonych ciałem - lęku przed zabłądzeniem, przegrzaniem, brakiem wody i pomocy. Mam wrażenie, że mój dzisiejszy aromat to czysta emanacja ducha bliskowschodnich opowieści, dżinn, który czeka wewnątrz butelki na śmiałka bądź głupca, który nieopatrznie wypuści go na wolność.

Podobnie, jak uwolniony z więzienia demon, tak Sandalo zaraz po aplikacji musi rozprostować kości, uwolnić nadmiar energii, zaszaleć. Od samego początku wyczuwam niepojętą, niemożliwą do podziału mieszaninę drogocennych drzew, ambry, czegoś gorzkiego (paczuli), czegoś słodkiego (mirra), czegoś pieprzowego (lawenda, róża) z cytrusową zbitką, równie niejasną, co reszta kompozycji. Nad wszystkim zaś czuwa suche, nieheblowane, rzucone byle jak i byle gdzie naręcze surowego sandałowca.
Wraz z upływem czasu kompozycja traci na mocy, choć nigdy nie przetasowuje się na skórze, a jedynie stopniowo, systematycznie zanika. [Wyjątkiem jest krótki, ledwie wyczuwalny piżmowy meteor w sercu]. Dzięki temu zabiegowi nie bardzo potrafię pochwalić się rozpoznaniem kolejnych nut, zaimponować (?) znajomością zamorskich korzeni oraz ich sekretów, wzbudzić zazdrość opisem dynamicznego rozwoju mieszanki na skórze. Nie tym razem. Dziś po prostu stoję zbaraniała pośrodku sali niczym Ali Baba i w oszołomieniu doświadczam świadomego poplątania zmysłów w najbardziej dosłownym ze znaczeń. ;) I całkiem mi z tym dobrze. :)
Dodam też, że Sandalo duchem przypomina mojego drogiego Ambrowego Fetysza od pań Goutal i Doyen; jest podobnie zachwycający i erotyczny (ach, ta ambra!).

W każdym razie, zapach rozpoczyna się donośnym, spazmatycznym wdechem, trwa poprzez narkotyczne oszołomienie, by zakończyć życie wśród cichego mruczenia i czułych szeptów. Czy trzeba dodawać, że go uwielbiam? :)
W końcu Sandalo to Przygoda na wyciągnięcie ręki. Spełnione marzenie małej dziewczynki. :)


Rok produkcji i nos: 1989, ??

Przeznaczenie: aromat typu uniseks; niech każdy oceni, na jakie okazje będzie odpowiedni. W każdym razie, dość bezpiecznie można zrobić to w czasie nadchodzących chłodów - migreny nie powinny dawać się we znaki. ;)

Trwałość: od pięciu do ośmiu godzin (jako  edt edc, oczywiście, edc)

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna




Skład:

Nuta głowy: róża, pomarańcza, cytryna
Nuta serca: sandałowiec, paczuli, lawenda, drewno cedrowe
Nuta bazy: piżmo, ambra, mirra
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Ilustracja do Ali Baby i czterdziestu rozbójników autorstwa Edmunda Dulaca; Serwis Flickr, konto użytkownika ayacata7. KLIK
2. Ali Baba autorstwa Maxfielda Parrisha; z zasobów Wikimedia Commons. KLIK

8 komentarzy:

  1. Czyli Sandalo Etro jest najulubieńszym? Ja nie miałam póki co przyjemności poznać;]
    No ale wybrnęlaś bosko,ja o konkrety a Ty mi bach-bajkę o Alibabie, a ja cóż...wiem,że jest taka bajka ale o czym ona jest nie mam bladego pojęcia. Zanim się spsułam na amen wolałam czytać Baśnie Andersena;p

    PS.A jak tu szłam to byłam pewna że będzie o Skarbie Humieckiego i Graefa ;P Moje ograniczenie zaczyna mnie zawstydzać;(

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja dziś właśnie odwiedziłam sobie butik Etro, obniuchałam flaszencje wszelakie, zabrałam kilka próbek do domu... między innymi Sandalo, bo piękne bez wątpienia :) (odwiedziłam też inne pachnące przybytki, a co!, i odnóża górne pachną mi dosłownie wszędzie ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Skarbku - naj, najulubieńszym, to nie; chyba takiego nie mam (a może jest nim Anaïs Anaïs od Cacharel albo Shalimar albo Messe de Minuit, a może Wazamba - pojęcia nie mam). Ej, Ty ciągle o tym zepsuciu: kto powiedział, że dorośli nie mogą zjeżdżać na sankach albo czytać baśni? :) Poza tym, też kiedyś myślałam, że jestem zepsuta, ale okazało się, że to wszyscy inni są przesadnie i niepotrzebnie ponaprawiani. ;P
    I jeśli ktoś tu jest ograniczony, to ja - bo, póki co, żadnego z dzieł H&G nie poznałam. ;)

    Escorito - Sandalo piękne, ale niezapomniane robi się dopiero przy zetknięciu ze skórą, przynajmniej moją. Zastanawiam się właśnie, czy spytać Cię, gdzieś jeszcze zabłądziła, ale chyba tego nie zrobię, bo to trochę tak, jakby Tadeusz Soplica zechciał pogawędzić z Casanową "o kobietach" [jednak inna skala - bo to u Ciebie krzyżują się drogi]. ;) Zatem mam po prostu nadzieję, że wkrótce skrobniesz coś u siebie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobnie jak Skarbek podejrzewałam inny Skarb.
    Ale nie to miałam napisać, tylko to, że kiedy czytam Twoje recki mam czasem wrażenie, że mogłabym je napisać ja. Podobnie "malujesz" (że tak sobie pochlebię ;)))).

    OdpowiedzUsuń
  5. A chleb sobie. ;))
    Czyli: nabieram Was? Orety! :)
    Też tak czasem mam i Ciebie [ale Sandalo jeszcze nie opisałaś? bo po napisaniu recenzji lubię pozaglądać na inne blogi i porównać wrażenia - u Ciebie tym razem nic. :) ]

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie opisałam. Sporo nie opisałam, kurczę, nie dam rady wszystkiego. Z resztą Sandalo nie mam nawet próbki, więc na razie mi nie grozi.
    Przetestuję w przyszły czwartek może... Jeśli nie zapomnę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pieknie go opisalas :) Mnie tez ten sandal bierze :) A jeszcze bardziej Mahogany, ale tak to juz ze mna jest, ze jesli czegos miec nie moge, to tym bardziej tesknie.
    Lubie te dwa drewienka, bo sa stosunkowo proste jak na Etro, malo w nich ziela (apteczki babuni)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ta właśnie odsłona sandałowca sprawia wrażenie potwornie sugestywnej, trudnej do przeoczenia - i albo trafia nam do przekonania albo nie, ale nie sposób ją zignorować. A czemu nie możesz mieć - źle leży na Tobie?
    Mahogany.. jakoś nie mogę przemóc się do testów, nawet próbki nie mam (choć droga do Douglasa stoi otworem.. :) ). Nie wiem czemu, bo to faktycznie ciekawe pachnidło. W obu natomiast faktycznie mało "apteczki babuni", c w przypadku Sandalo jest mi bardzo na rękę. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )