czwartek, 2 września 2010
Róża o kolcach żelaznych
Już kolce same w sobie skazują ten kwiat na cudną dwoistość, a gdyby jeszcze oblec je żelazem? Wtedy dopiero byłaby przygoda! :)
Rose Poivrée od The Different Company to róża znowuż inna od tej, jakiej oczekiwałam. I także w swojej klasie niedościgniona.
Prawdziwa róża au naturel. Dlaczego?
Bo to krzew różany zamknięty w szklanej fiolce.
Od pierwszej chwili cudnie ogrodowy, jasnozielony, naturalny, wilgotny. To krzak zwieńczony kwiatami o różowych płatkach, na których w porannym słońcu skrzą się krople rosy. Banał? Nie w perfumiarstwie. ;)
Gdyż na mojej skórze to naprawdę jest coś więcej, niźli sztampowy wyciąg z płatków: oprócz wspomnianych wyżej wilgoci i zieleni mój nos wychwytuje także ziemię oraz frapującą żelazistość; wszystko to otoczone jest subtelnym, migotliwym i przestrzennym nimbem wonnych kwiatów. W tej chwili zdecydowanie więcej jest róży, niż pieprzu. Choć i na niego przyjdzie pora... :)
...w sercu. Przez krótką chwilę mam wrażenie, jakoby mój krzew ktoś obficie posypał delikatnym pieprzem - choć mieszanka nie przewierca przegród nosowych na wylot, to jednak zdaje się matowieć pod płaszczem różowo-srebrzystego pyłu, który z czasem staje się coraz bardziej mroczny i niepokorny. A wszystko to z lekkim przymrużeniem oka.
Choć nie jestem pewna, czy to pieprz nadal, czy już opiłki żelaza. ;) Gdzieś w tle pobrzmiewa charakterystyczna przyprawowa nuta (po sprawdzeniu składu Rose Poivrée wiem już, że to kolendra).
I zieleń; dużo, dużo świeżej, zroszonej zieleni. Oraz tytułowe kwiaty.
Baza to ciekawa mieszanka wetywerii z różą i cywetem (który znacznie bardziej wyczuwalny jest na ubraniu, niż mojej skórze).Jednocześnie słodko-świeża i animalistyczna, z akcentem przepoconego męskiego podkoszulka. Dodajmy, że drobniutkim. ;)
Lecz nie są to jedyne niespodzianki, jakie Pieprzowa Róża mi szykuje. Po pewnym czasie bowiem zapach słabnie tak, iż podejrzewam go o definitywne wybrzmienie i "koniec, finito, the end", a tymczasem - po dalszych dwóch czy trzech godzinach - wychodzi na powrót, jako mieszanka dosyć gęstej, sensualnej róży z wetywerią i czarnym, lekko zwietrzałym pieprzem. No, kto by pomyślał!
Róża piękna, róża kapryśna, róża figlarna, róża mroczna. Lubię ją! :)
(choć trzyma się blisko ciała).
Rok produkcji i nos: 2000, Jean-Claude Ellena
Przeznaczenie: zapach dla miłośników różanych zagadek i zieleni, nie bojących się cywetu. :) Dla mnie raczej dzienny, ale miło byłoby go poczuć także po zmierzchu.
Trwałość: do "zniknięcia" nie dłużej, niż cztery godziny, a po powrocie dalsze trzy do pięciu; w sumie nieźle.
Grupa olfaktoryczna: kwiatowa
Skład:
Nuta głowy: kolendra, różowy pieprz
Nuta serca: róża
Nuta bazy: cywet, wetyweria
___
Dziś noszę Rose Poivrée właśnie. :)
P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji - DeviantAt:
1. The Scent of a Rose od Isquiesque. KLIK
2. Thorns autorstwa LiZn. TUTAJ TEŻ KLIK
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hm... Może błędem było odpalenie tego zapachu po pobieżnym teście w perfumerii?
OdpowiedzUsuńMój ci on nie będzie nijak, ale jako ciekawostka chyba by się nadał?
Jeśli tylko zapachnie na Tobie tak, jak na mnie, to z pewnością. Taki miły przerywnik w mililitrowej fiolce. :)
OdpowiedzUsuńacha,nastrój ciut lepszy to i pisze się inaczej;)
OdpowiedzUsuńAno wyobraziłam sobie te mohery,to byłby niecodzienny widok;D
Wiedźmo Droga a ta róża o której tu tak pięknie piszesz to taka dzika jak na zdjęciu,czy różowa pełna,pnąca? Ja marzę o zapachu tej pełnej różowej,pachnie cudownie:)
Raczej dzika.
OdpowiedzUsuńChoć mnie to akurat odpowiada.
Pełna różowa to była któraś z arsenału Rosine (ale muszę je sobie przypomnieć).
wiele bym dała za taki widok niecodzienny (wszystko jedno gdzie): jadą sobie tyralierą na bicyklach. Ach! ;)