poniedziałek, 6 września 2010

O nutach płynących w przestrzeń


Zaprosiła mnie Sabbath do zabawy w łańcuszek muzyczny. A muzykę, owszem, lubię bardzo - w odróżnieniu od łańcuszków (które są miłe, ale i uciążliwe). Choć przyznam, że ten akurat był kuszący: wymienić 10 ulubionych piosenek; i z tego właśnie powodu nie dla mnie. Żeby odpowiedzieć, dlaczego, muszę pozwolić sobie na dłuższą wypowiedź.

Nigdy nie lubiłam utartych ścieżek, bez różnicy, kto i dlaczego je wytyczał. Jestem bowiem zwolenniczką swobodnego błądzenia po gustach, ideach, stylach [może to trudne, ale nie niemożliwe]. Dzięki temu, choć nie zawsze mogę liczyć na akceptację "ogółu", potrafię wybierać jedne gatunki synkretyczne, odrzucać inne i tworzyć kolejne.
Taki model myślenia pociąga za sobą - przynajmniej w moim przypadku - pewne ograniczenia: bardziej niż szczegół nęci mnie cały blok lub konkretny, wyselekcjonowany element składowy. Wówczas staram się zgłębić interesujący mnie proces czy zjawisko, wkomponowując go w jakąś prywatną "ogólną teorię wszystkiego", zbierając wariacje i odniesienia. :)


Na tej zasadzie intrygują mnie miarowe, systematyczne bębnowe beaty o niskiej częstotliwości, stulecia temu charakterystyczne dla wprowadzających w trans dźwięków [rzecz ciekawa, że tempem i tonacją zbliżone do rytmu uderzeń ludzkiego serca], dziś obecnych np. w muzyce folkowej i techno. A jednak tego drugiego gatunku przesadną sympatią nie darzę, może z racji skojarzenia go z niezbyt rozgarniętymi osobnikami w dresach, zamieszkującymi miejskie blokowiska i "popegeerowskie" wsie. Wolę folk, choć raczej w wydaniu współczesnym: progresywnym i psychodelicznym (chociaż i tu nad, nieraz rozbrajająco infantylne, słowa przedkładam dźwięk).
Ogólnie, ostatnio zauważyłam, że nie zawsze jest mi po drodze ze śpiewanymi dźwiękami mowy ludzkiej, chyba, ze pochodzą z repertuaru muzyki klasycznej. Stąd, gdybym miała podać ulubione "piosenki", w tym konkretnym momencie wybór byłby niereprezentatywny, więc krzywdzący. Bo przecież utwory wokalne to tylko jeden ze sposobów ekspresji muzycznej - zupełnie nie pojmuję, czemu obecnie faworyzowany kosztem pozostałych.


Muzyka to dla mnie wrażenie, możliwość przetransportowania ducha do innego wymiaru, choć na moment; równie bogata i pełna ofert, jak mnogość stanów emocjonalnych człowieka. Dostępna w tysiącach odcieni. Niemożliwa do objęcia rozumem. O trudnych do odgadnięcia początkach.

Ostatnimi czasy z rozległego świata muzyki wybieram to, co najlepiej obrazuje moje stany emocjonalne, pozwalając skupić się na pozamuzycznym konkrecie. Rzadko sięgam po dzieła, które intensywne emocje dopiero generują. Żyję więc w świecie wspomnianego neofolku (Żywiołak dla przykładu) i klasyki, ze szczególnym uwzględnieniem utworów romantycznych i tzw. muzyki dawnej, od najwcześniejszych znanych dziś utworów średniowiecznych - kościelnych, dworskich i piosenek truwerskich po barok. Tu szczególnie ważni stają się Czajkowski (np. uwertura Rok 1812), Dvořák, Borodin, Grieg (Wesele w Troldhaugen, TU w wykonaniu kompozytora ;) ) oraz... Moniuszko. :)
Ważne są dla mnie kompozycje Krzysztofa Pendereckiego, którego Siedem Bram Jerozolimy kilka lat temu wstrząsnęło posadami mojej muzycznej wrażliwości.
Odprężają mnie łagodne odmiany metalu, Tool dla przykładu. :) A wspomniany przez prowokatorkę niniejszego wyznania Dead Can Dance w każdym stylu pozostaje klasą sam w sobie. Tuż obok Lisy Gerrard plasuje się pani, która na horyzoncie moich muzycznych fascynacji błysnęła w czasie najsilniejszych "szkockich fiksacji", Loreena McKennitt. Fiksacja minęła, sentyment do jej nastrojowych ballad pozostał.

Kolejnym dużym blokiem, bez którego moje uszy nie byłyby szczęśliwe, jest dość obszerny rejon chilloutu, lounge, nu jazzu i muzyki świata. To dział tak znaczny, że chyba daruję sobie wyszczególnianie ulubionych utworów. Dodam za to, iż ogromną przychylnością darzę taneczną muzykę latynoamerykańską; wszystkie te samby, rumby, salsy, tanga sprawiają, że biodra same zaczynają się kołysać. ;)
Co jeszcze lubię? O. Fado lubię. Bardzo. [choć do Portugalii jeszcze mnie nie zagnało. :) Ale zagna.]


I ostre odmiany rocka, klasyczny jazz, zydeco (TU przykład), reggae bez wątków homofobicznych. Lubię muzykę operową, to, w jaki sposób największe jej gwiazdy potrafią bawić się własnym głosem. I kompozycje filmowe, o których rzadko kiedy powiem, iż są "klasyką »for dummies«".
Uwielbiam dźwięk bębnów, gitary klasycznej, fortepianu, saksofonu, sitara...

Jedynym gatunkiem, którego nigdy chyba nie docenię, jest country and western (ale tu podłoże jest prywatne i psychologiczne :) ).

I nie mam zamiaru "brać się za pysk". ;) Nie w kontekście autoekspresji. To zły adres dla podobnych próśb. :)

Pewna jestem jednego: inaczej, niż w przypadku manii perfumowej, tu nie ma sensu pytać o kolejność nut głowy, serca i bazy. Jako, że każdy z wymienionych gatunków muzycznych mieści się w nich tak, jak ściśle one oddawałyby mój zmienny do muzyki stosunek.
___
Dziś noszę J'aime la Nuit marki La Perla. :)

P.S.
Ilustracje pochodzą z DeviantArta:
1. Music autorstwa reignbeau.
2. Hit that Perfect Beat autorstwa billsabub.
3. Music Sheet autorstwa Soukster.
4. Bohemian Rhapsody autorstwa justangel.


Edycja, godz. 22.17
Byłabym zapomniała o przeuroczej piosence Annie Villeneuve Un Homme. Smaczne! ;)

7 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy tak inaczej. W końcu w obu przypadkach chodzi o to, żeby poruszyło nas, porwało i urzekło to, co słyszymy, czujemy.
    Dla mnie to najistotniejsze, ale tak w muzyce, jak w perfumach ważne jest dla mnie to, jak obmyślone i technicznie wykonane jest dane dzieło. Dlatego nie będę nigdy fanem na przykład Nightwisha, bo choć to hopsaśna muzyczka, nieco ostra i z interesującym wokalem (piszę o starym Nightwishu) prostactwo kompozycji sprawia, że nudzę się słuchając.


    Zupełnie odmienne mamy podejście do ludzkiego glosu w muzyce. Dla mnie głos, wokal, typ artykulacji, tekst wreszcie - mają znaczenie i lubię je w każdej muzyce, z wyjątkiem klasycznej. Szkolony głos operowy jest moim uszom niemiły. Szczególnie damski i szczególnie sopran.

    Pomysł na pociągnięcie łańcuszka dobry. Mogłam tez tak zrobić, bo już wiem, czego nie uwzględniłam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Och...po przeczytaniu tego wpisu poczułam się wyjątkowo prosta w konstrukcji;)
    Chyba dlatego, że w życiu mam kołtun w muzyce wolę prostotę. Dla zdrowotności;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pod tym względem, trudno się z Tobą nie zgodzić, choć mnie chodziło raczej o rozwój zainteresowań muzycznych.
    Wczesnego Nightwisha lubiłam jakieś cztery-pięć lat temu; ale szybko przeszło. :) Problem z moim postrzeganiem muzyki jest taki, że w pierwszej chwili odbieram ją czysto emocjonalnie, a na tym etapie słowa nie są ważne. ;) Dopiero po pewnym czasie dokonuję selekcji, zaczynam się zastanawiać, "o co w tym może chodzić". U mnie muzyka po prostu naprawdę ilustruje. :)

    Co do głosu, to powody takiego doń podejścia są u mnie chyba dwa; pierwszym jest fakt, że gdy byłam małą dziewczynką muzyka klasyczna (ogółem) była w domu tą-jedynie-słuszną-i-naprawdę-wartościową, a ślady takiego wychowania zostają na długo. :) Poza tym, to ja zwyczajnie śpiewakom zazdroszczę. ;) Bo potrafię odtworzyć w głowie każdą frazę utworu, idealnie wpasować się muzykę i takt, ale nie daj Bóg rzeczywiście coś zaśpiewać! :) Niby wiem, że strunami głosowymi zawiadują mięśnie, które, jak to mięśnie, wystarczy wyćwiczyć, ale nigdy nie miałam do tego ani dużych chęci, ani cierpliwości.

    Nie wiem, czy pociągnęłam; na pewno dociągnęłam do siebie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. O, Skarbku, razem pisałyśmy. :)
    Może rzeczywiście masz za dużo realnych wrażeń i nie musisz stymulować się nie wiadomo jakimi dźwiękami? :) Bywa.
    Ja po prostu lubię różnorodność, nie bawi mnie słuchanie czy perfumowanie się "na jedno kopyto".

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja choć prezentuję raczej podejrzany stopień umuzykalnienia, gorąco polecam http://www.youtube.com/watch?v=vvk8bdv2U3o&feature=related albo twórczość tego włoskiego dj'a http://www.youtube.com/watch?v=XWNqRRiwF1I facet jest na żywo naprawdę niesamowity :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Linki zacne. Nicola Conte to czasy sielskich anielskich praktyk studenckich. ;) A McFerrin i Motion Trio (skądinąd kolejni świetni) przypomnieli mi, że naprawdę były kiedyś czasy, gdy TVP nadawała na żywo z tego typu festiwali; taka łyżka dziegciu.. :/

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )