...bo pierwszą już popełniłam, choć tyczyła się całkiem innego zapachu. :)
Od razu chciałabym poprosić o wybaczenie poniższych słów wszystkich fanów omawianej dziś kompozycji. Próbowałam. Naprawdę się starałam i miałam nadzieję. W gotowości bojowej stali już Dante z Rodinem pospołu, chętni do pomocy w osadzeniu mej wizji w szerszym kontekście kulturowym. I co?
Jajco.
Passage d'Enfer od L'Artisan Parfumeur odmawia pokazania mi swego piękna w całej okazałości. Jeśli kiedykolwiek miał coś wspólnego z piekłem, to najwyżej takim, jak jego poniższy przedstawiciel:
No właśnie. :) Bramy Piekielne nie są aromatem brzydkim czy przykrym; niestety, równie daleko im do deklarowanej głębi czy zmysłowości oraz oczekiwanego kontrolowanego mroku. To po prostu miłe, urocze, perfumowe dziwadełko. Nic ponadto. [pisałam już, że przepraszam ;) ]
Otwarcie to przedziwna mieszanina lekkiej zielonej świeżości z czymś potwornie animalnym, wręcz cywetopodobnym. Nie mam pojęcia, jakie konkretnie składniki dają na mojej skórze ów efekt - lilia z imbirem, a może lilia, cedr i róża? Albo kora aloesowa z czymś-tam...? Czort (ten zielony ;) ) wie. W każdym razie uwertura P d'E była dla mnie całkiem zaskakująca. I napawała nadzieją zmieszaną z ciekawością.
Niestety, w miarę upływu minut od aplikacji pachnidła, coraz mniej było ludzkiego potu, a coraz więcej jego zdeklarowanego przeciwnika. ;) Rozwinięcie kompozycji niebezpiecznie przypomina mi... perfumowane mydełko! Takie najwyższej jakości i bardzo eleganckie; ale jednak mydło. Ech, co też to piżmo ze mną wyrabia.
Wiem, iż to wyłącznie cecha mojej skóry; mam świadomość, że na sporej części ludzkości "wychodzi" urocze, miękkie i puchate kadzidło, mnie jednakże go poskąpiono. Co jest okrutne i niesprawiedliwe. Choć, co trzeba uczciwie przyznać, czasami aromat ogrzewa się wystarczająco silnie, by mydło było skłonne usunąć się na dalszy plan, ustępując pola leciutkiej, ledwie dostrzegalnej smużce różanego kadzidła zmieszanego z mlecznym sandałowcem. Lecz to dość rzadkie zjawisko.
Stanowczo: za rzadkie.
Szczęśliwie finał jest dość grzeczny i spokojny, bliskoskórny oraz przewidywalny (chociaż ostatnie to, po bliskim spotkaniu z fikuśnym mydełkiem, akurat zaleta). Delikatna żywica benzoesowa, a może labdanum, nieujęte w spisach nut, miesza się z drewnem sandałowym, tworząc na ciele półprzejrzystą skorupę ledwie skrystalizowanej mazi o tajemniczej proweniencji. Czyżby owa legendarna maść czarownic, z ziół i tłuszczu niemowląt? Jeśli tak, to chyba mocno chrzczona, bo na mnie coś nie działa. Ja chcę więcej!
Na zakończenie ciekawostka: Passage d'Enfer to także nazwa uliczki w Paryżu; całkiem niewinnej. Może właśnie tam narodził się pomysł na omawiane dziś perfumy...? Przejście Piekielne jest ślepym zaułkiem, co mogłoby rzucić całkiem nowe światło na mój odbiór zapachu. ;P
Rok produkcji i nos: 1999, Olivia Giacobetti
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla miłośników (bardzo) nienachalnego kadzidła; dość bezpieczny dla otoczenia :)
Trwałość: do sześciu godzin
Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna
Skład:
Nuta głowy: róża, imbir
Nuta serca: biała lilia, drewno cedrowe, kora aloesowa, kadzidło
Nuta bazy: benzoes, sandałowiec, piżmo
___
Dziś noszę: Bois d'Ombrie marki Eau d'Italie.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.dreamstime.com/stock-photography-green-likable-devil-image1971692
2. http://www.flickr.com/photos/24069019@N00/409494194/
Bramy Piekielne na mnie też wolą pokazać mydlane oblicze niż iście piekielne. Mam delikatny żal o to, że taka nośna nazwa została, niestety, zmarnowana na mydlane bańki.
OdpowiedzUsuńRównież zaliczam sie do grona rozczarowanych, u mnie mydliny wyłażą od samego początku. O ile w otwarciu wyczuwam jeszcze jakieś kadzidło doprawione czymś, to im dalej w las tym gorzej - mydło, mydło i jeszcze raz mydło, takie mocno perfumowane o nieokreślonym zapachu, po prostu mydło o zapachu mydła
OdpowiedzUsuńEscritoro - rzeczywiście szkoda. Ale nawet, jeśli bańki objawiają się w mocno ograniczonej ilości (wąchałam, choć nie na sobie), to i tak P d'E z wejściem do piekła ma niewiele wspólnego. Choć podobno "największym sukcesem szatana jest przekonanie ludzi, że nie istnieje" - może o to właśnie Olivii i jej zleceniodawcom z Artisan P. chodziło..?
OdpowiedzUsuńPierniczku - wiem, o co chodzi: u mnie było coś z cywetu; inni testujący, których bezlitośnie smyrałam plastikowym patyczkiem z próbki, potrafili mi udowodnić, że istnieje jeszcze miękkie kadzidło poza Black Cashmere. ;) A w ogóle, co oni sobie umyślili z tym mydłem? Mydło mydlane, w rzeczy samej. ;)