wtorek, 7 grudnia 2010

Ognicho zmyśl(o)nego arystokraty

Honoré des Prés, znany wojażer i bon vivant miał zawitać do lasów Amazonii, gdzie dane mu było doświadczyć "wspomnienia początków świata" oraz nauczyć się odróżniać od otoczenia "czysty oddech wilgotnej ziemi naszych przodków, ich lasów i korzeni". Produktem nawiązującym do opisanego powyżej wymyślonego przeżycia nieistniejącego nigdy człowieka miała być kompozycja zatytułowana Chaman's Party.


Piękna to nazwa: chwytliwa, wpadająca w ucho, ale też bardzo adekwatna. Choć kłóciłabym się, czy rzeczony szaman faktycznie pochodzi z Amazonii; bowiem dla mnie nadal pozostaje Amerykaninem tyle, że północnym.  :) A nawet bardzo północnym: takim, którego życie przebiega w klimacie z czterema wyraźnymi porami roku. Bo w Chaman's Party wyczuwam znany (i lubiany!) krajobraz oraz ewidentny przełom jesieni i zimy.

W pierwszych chwilach po aplikacji wychwytuję aromat, którego nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym: to woń zwęglonych bierwion wyciągniętych z ogniska, sugestywna, ostra, bezkompromisowa i bardzo dynamiczna. Polana wciąż jeszcze się tlą, więc prędko skrapia się je wodą. Na tym etapie nie widzę istotnych różnic między omawianą kompozycją a finałem męskiego Encre Noire od Lalique.
Dopiero później, kiedy swąd znika z porannym wiatrem, a po ognisku zostały jedynie spalone szczapy [co następuje zdecydowanie za szybko ;) ], CP ewoluuje w stronę wilgotnej, ciemnej i chłodnej paczulowej ziemistości; do cna organicznej. Istotnie pełne jest szamańskiej jedności z duchami Ziemi i przodków, którzy stopili się z przyrodą w jedną, nierozerwalną całość. Finał to delikatna, ledwie wyczuwalna świeżość (bazylia) oraz lekki korzenny, goździkowy woal, miękko układający się na sylwetce osoby noszącej perfumy, wchłaniający ją w siebie, zacierający wszelkie granice niczym poranna mgła w pochmurny, późnojesienny dzień. Każdy, kto miał okazję obserwować ciepło ubranego człowieka brnącego się przez mleczną mgłę i oddalającego się od naszego punktu obserwacyjnego wie, o co mi chodzi. :)
I podobnie, jak znikający w półprzejrzystym obłoku przechodzień staje się coraz bledszy, coraz mniejszy, aż zniknie całkiem, rozpływając się w Przyrodzie [porwany przez duchy do krainy zmarłych ;) ], tak Chaman's Party oddala się, cichnie i słabnie. Zanim się obejrzymy, jego już nie ma. Dosłownie; co jest moim największym wobec dzisiejszej mieszaniny zarzutem.


Rok produkcji i nos: 2008, Olivia Giacobetti

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; idealny dla mistyków i ekologów. ;) Oraz dla wszystkich, którzy cenią sobie trudne, organiczne kompozycje. Dopasowanie CP do okazji wydaje się być sprawą ściśle indywidualną.

Trwałość: jak wszystkie kompozycje Olivii Giacobetti, które mogłabym nosić, tak i ta raczej nie jest zbyt żywotna - utrzymuje się na skórze w porywach do czterech godzin.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczna

Skład:

wetyweria, drewno gwajakowe, goździki, bazylia
___
Dziś noszę Cioccolato Mon Amour w wydaniu Bianco Classico.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.ingles.babylon-idiomas.com/esp/blog/

2 komentarze:

  1. Nie znam. Niestety. A tak kusząco brzmi opis, tak kuszące wydają się nuty. Znowu dawno niczego nowego nie wachałam. Znowu czas na nowe zapachowe polowanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę! A to jeden z serii zapachów "nowojorskich" jest przecież. Czy opis kuszący nie wiem (choć się starałam.. ;) ), ale nuty są frapujące - to właśnie Szaman poszedł "na pierwszy ogień"; ze wszystkich kompozycji HDP jego sobie zażyczyłam.
    Wszystko zależy od tego, co rozumiesz przez "dawno": tydzień, miesiąc, rok? ;) Ja ostatnio poznaję dużo i ciągle pachnę czymś nowym, ale, jak na złość, nie mam kiedy opisać! Odbiję sobie w przerwie między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem. :) A Ty? Miałaś wrócić do pisania w grudniu, przed BN i co?? ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )