piątek, 17 grudnia 2010

Lady in Red


Pewnego razu dokonałam zakupu w ciemno. Całkowicie, bo wcześniej obok zamawianej flaszki chyba nawet nie przechodziłam. Zachciało mi się czegoś orientalnego i wyrazistego, z silnym akcentem sandałowca oraz róży. Takim oto sposobem w moje dłonie trafiło piętnaście mililitrów perfum Rouge Hermès.
Kompozycja swą nazwę zawdzięcza barwie, którą w latach 30. XX w. stworzono specjalnie dla Hermèsa: silnej, zdecydowanej i bezkompromisowej czerwieni. Nic więc dziwnego, że zawartość flakonu musiała być nie mniej charakterna od pierwowzoru. Zacznijmy jednak od początku...

Wyczytałam, iż rzeczona mieszanina pojawiła się na rynku w 2000 roku; kiedy jednak dotarła do mnie zamówiona paczka stwierdziłam, że coś tu się nie zgadza. Takiej mocy, takiego stężenia aldehydów, tak jednoznacznie „niedzisiejszej” interpretacji kwiatowych oraz orientalnych składników w życiu nie dopuszczono by do masowej dystrybucji w roku 2000! A już nigdy – jako perfumowej premiery, która dopiero musi wyrobić sobie markę. To po prostu nie było możliwe.
Z pomocą przyszła nieoceniona Fragrantica: to z niej dowiedziałam się, iż pierwotnie aromat nosił nazwę Parfum d’Hermès i powstał szesnaście lat wcześniej. Dopiero teraz układanka zaczęła nabierać logicznych kształtów. ;) Na przełomie milleniów zapach ponownie powołano do życia, pod zmienioną nazwą oraz wyretuszowanym składzie. Hmm... Wiadomo, że na hasło: „reformulacja” większości perfumoholików na usta odruchowo cisną się wyrazy powszechnie uważane za obelżywe, ale – perfumy powróciły na rynek po latach nieobecności, a to oznacza, że mogły skończyć dużo gorzej, na przykład jako bliskie psiapsióły limitowanych edycji Escady, tych rokrocznych kwiatowo-owocowych potworków, które przekonują, by nigdy, za żadne skarby świata nie używać wyrażenia: „gorzej być nie może”. ;) Ludziom od Hermèsa należy się uszanowanie za rezygnację z dyktatorskich zapędów i nawiązanie do ducha oryginalnej kompozycji, bez chodzenia na kompromisy z tym wszystkim, co „się sprzedaje”.


Tak więc moją radość, całkowicie polską, czy też słowiańską, w charakterze [„a mógł zabić!” ;) ] budzi woń, której otwarcie, pierwsze chwile pobytu na skórze, często niełatwo odróżnić od setek innych wód z lat „okołozimnowojenych”, tej epoki rozszalałych aldehydów, szklistych, srebrzystych, transparentnych do bólu. No i ocierających się o kicz. Szczęśliwie Rouge Hermès szybko przeistacza się w woń potężną i trudną do poskromienia, istnego wampa na eleganckim przyjęciu. Wyczuwam przede wszystkim duszne, przyciężkie kwiaty, wśród których dominuje róża w swym przytłaczającym, delikatnie pudrowym odcieniu; taki sproszkowany palisander. :) Niewiele później dołącza ostry, nieheblowany, pełen drzazg sandałowiec, czyli takie wcielenie rzeczonego drewna, które – dla odmiany – lubię najbardziej. I trwają: róża z drewnem sandałowym pospołu, a cała reszta jedynie służy im za tło.
Po jakimś czasie mój nos zaczyna wychwytywać przyprawy, trudne do jednoznacznej identyfikacji; na pewno jest w RH kolendra, cynamon, nieco kardamonu, odrobina pieprzu, wawrzyn, może jeszcze anyż. Oraz kilka innych ingrediencji, których nie udało się rozszyfrować. Gdzieś od dołu przebija ostry, świdrujący, lekko kadzidlany zapach mirry zmieszany ze świeżym cedrem, jednak ta para znika równie szybko, jak się pojawiła. Baza to lekka, przypudrowana (irys) słodycz wanilii oraz ciepła jedność drewna sandałowego i ambry, delikatnie zmysłowej, drażniącej powonienie, miękkiej tudzież bardzo, bardzo przytulnej. Pojawia się także wspomniana pudrowa róża rodem ze staroświeckiego potpourri, choć jej moc jest, naturalnym biegiem rzeczy, znacznie ograniczona.

Rouge Hermès to kompozycja urodziwa, starannie złożona, szykowna. Warta co najmniej testów. W każdym razie, ja tam zakupu w ciemno nie żałuję. :) Co nie znaczy, że taką formę zapachowej ruletki polecam.


Rok produkcji i nos: (1984) 2000, (Akiko Kamei) ??

Przeznaczenie: zapach idealny na wszelkie okazje formalne, choć nie jest to normą. Dla kobiet oraz mężczyzn, których Chanel No. 5 nie odstrasza. :)

Trwałość: latem do siedmiu godzin, zimą nawet dwanaście

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: ylang-ylang, róża, irys
Nuta serca: drewno cedrowe, drewno sandałowe, wanilia, ambra
Nuta bazy: mirra, labdanum, przyprawy
___
Dziś noszę Anaïs Anaïs od Cacharel.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Dama w czerwieni autorstwa Tarasa Lobody: http://storylet.org/tag/taras-loboda/
2. Dama w czerwieni pędzla Giovanniego Boldini: http://www.canvaz.com/gallery/13766.htm

2 komentarze:

  1. Wesołych Świąt 2010 roku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo! I wzajemnie - wesołych wszystkich świąt 2010 oraz 2011 roku. :)
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )