Albo te wszystkie stare amerykańskie filmy sensacyjne, w których bombę udaje się rozbroić dosłownie w ostatniej sekundzie, zaś dramatyczna ucieczka domowego pupila przed rozszalałym żywiołem kończy się szczęśliwym ocaleniem nieomal „rzutem na taśmę”?
Owszem, można się z podobnej dramaturgii naśmiewać (i będzie się miało sporo racji), tylko po co? W końcu zasiadając do oglądania takiego właśnie filmu z góry godzimy się na pewien, dawno ustalony i uświęcony tradycją Fabryki Snów, schemat. A jedynym warunkiem, który musimy spełnić, by móc beztrosko cieszyć się widowiskiem, jest „złapanie konwencji”. Bez niego zamiast radości mamy zagwarantowane podirytowanie czy wręcz nerwicę [„co za idiota pozwolił, żeby Herkules posługiwał się kuszą!?” ;) ]. Jak od filmu katastroficznego nikt nie oczekuje drobiazgowości w dostosowywaniu scenariusza do praw fizyki, tak musical po prostu musi operować kiczem i przerysowaniem. Takie są, moi Państwo, prawa srebrnego ekranu. :)
O czym wspominam, by uzmysłowić – Wam i sobie samej – że czar, jaki po świecie sowicie roztaczają opary perfum Escada Collection, nie jest niczym niewłaściwym. Że nigdy i pod żadnym pozorem nie będzie to grzeszna przyjemność, którą wypada cieszyć się po cichu i najlepiej w dantejskich ciemnościach, byle tylko nikt się nie dowiedział. :) Nie, nic z tych rzeczy.
Escada Collection to mieszanka szalona: jednoznacznie słodko-owocowa, ale także słona, alkoholowa (w odcieniu.. rumowym!), nienachalnie kwiatowa, kremowa i kanciasta, subtelnie orientalna. A wszystko to dzieje się naraz: wyczuwam trudną do podzielenia maź, dziwaczne kontinuum owocowo-słone z wyraźnym „procentowym” tłem. Ach, jakie to jest przerysowane! ;) Jakie szalone, nurzające się w kiczu, doprowadzone do granic przesady. Ad absurdum. Spadające prosto w przepaść. I jakie czarujące! :)
Dziwaczne – to chyba jest najbardziej odpowiednie słowo na określenie ducha EC. Zdziwaczałe, udziwnione, przedziwne; a każde z powyższych jest strzałem w dziesiątkę. Co ciekawe, żaden wyraz nie powinien być postrzegany jako zarzut. :) Bo oskarżać omawianą woń o brak umiaru, bezczelne prostactwo i hałaśliwość to dowieść całkowitego braku dlań zrozumienia.
Po początkowym uderzeniu owocowo-alkoholowym aromat ogrzewa się, nabierając lekkiej, niesztampowej eteryczności, którą zawdzięczamy kwiatom zazwyczaj ciężkim i dusznym: jaśminowi oraz tuberozie. W tym samym momencie mój umysł rejestruje frapującą, lekką i prawie morską słoność, zmieszaną z prostą słodyczą bobu tonka. Dwa ostatnie wrażenia dominują w finale, którego jasną, kremową otoczkę uzyskano dzięki puchatemu sandałowcowi.
Nie mam pojęcia, jaki dokładnie udział w całości kompozycji brały orzeszki cola (rum i sól?), ale jestem pewna, ze były wyraźne. Gdybym tylko wiedziała, jak one pachną... ;)
Escada Colection to już legenda; i można łatwo odnieść wrażenie, że upadłam przed nią na kolana, rozpływając się w zachwytach. Lecz tak nie jest, uwierzcie; to po prostu kapitalny, bazujący na idealnie wyważonym dualizmie, zapach. Jedna z ciekawszych perfumeryjnych interpretacji yin i yang. Ot, po prostu.
Żeby to dostrzec wystarczy jedynie... „złapać konwencję”. ;)
Rok produkcji i nos: 1997, Françoise Caron
Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach; lecz przypuszczam, zże spokojnie mogą przetestować go również ci mężczyźni, którzy nie zawsze traktują siebie poważnie. Zresztą, identyczną rekomendację kieruję także do kobiet. :)
Trwałość: do dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna
Skład:
Nuta głowy: mandarynka, orzeszki cola
Nuta serca: jaśmin, tuberoza.
Nuta bazowa: drewno sandałowe, aster, bób tonka
___
Dziś mam na sobie Body Silk marki La Perla.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.hometheaterspot.com/showtopic.php?tid/140803/
2. http://buzzingbride.wordpress.com/2011/05/03/bengali-wedding-the-engagement-party/
Kto bez podglądania zgadnie, z jakich filmów pochodzą zdjęcia? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )