wtorek, 14 grudnia 2010

Jak pachnie jarmark adwentowy?

... nazwany przez wrocławskich włodarzy (?) równie celnie, co nieporęcznie "jarmarkiem bożonarodzeniowym"? Ładnie pachnie. :)
Udowadnia, że mróz na swoich skrzydłach niesie zapachy równie niezawodnie, co noc dźwięki. Kiedy temperatura spada poniżej zera, jarmark można wyczuć już z daleka: z ulicy Oławskiej, Kuźniczej, z Placu Solnego lub tuż po wyjściu ze, znanego Wrocławianom, przejścia podziemnego na Świdnickiej. Im bliżej do kolorowego wesołego miasteczka, rozlokowanego pod ratuszem oraz rozlegających się z głośników „piosenek z dzwoneczkami”, im bliżej, charakterystycznego dla średniowiecznych targowisk, wielojęzycznego rejwachu, tym silniejsza staje się konsumpcyjna woń. Słodycz wielobarwnej waty cukrowej i karmelu, w którym wylądowało kilka gatunków orzechów, korzenny aromat ogromnych, zdobionych kolorowym lukrem pierników, typowy, słodko-kwaśny bukiet winnego grzańca, zapach grillowanych niewielkich oscypków [a raczej: wyrobów oscypkopodobnych], oleju, na którym dzierżawcy jednego ze stoisk smażą placki ziemniaczane [sic!], autentycznych, „niechrzczonych” wyrobów wędliniarskich czy serów (na przykład koziego). Można poczuć zapach ziół i egzotycznych przypraw, niedawno wyprawianej skóry, świerkowego lasu, który wyrósł w pobliżu pomnika Aleksandra Fredry; a także ludzi, rozgorączkowanych i zblazowanych, pogodnych i znudzonych, pełnych nadziei lub zdołowanych: po prostu zwyczajnych.
Ludzi, dla których „to wszystko”jest dowodem na niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju klimat miasta. Turyści i tubylcy, wszyscy pospołu kupują ręcznie robioną biżuterię albo kapcie, żywo dyskutują, spacerują między straganami popijając grzaniec.

A wygląda to tak:
[wybaczcie jakość fotografii; aparat odmawiał współpracy, więc wolałam nie wydziwiać nad ujęciami :) ]





                                                            Wyjątki ze słynnej bolesławieckiej ceramiki:


                                                                     Jarmarku "wizerunek flagowy":


                                                                  ...bo Wrocław to miasto krasnoludków ;)


                                                            Pan z kasztanami (są dwa stoiska), na dowód :)


Mój napitek, czyli grzaniec wrocławski [wino z nutką rumu ;) ]; za kubek starym niemieckim zwyczajem uiszcza się kaucję, której - kolejnym starym niemieckim zwyczajem - nie należy odbierać, zatrzymując ceramiczne cacko na pamiątkę. :)


                                                                             Wrocławska eko-choinka:


                                                                          Nasza gotycka duma sauté:


                                                                                         Turyści w akcji:



___
Dziś noszę Theoremę marki Fendi.

3 komentarze:

  1. Uwielbiam ten jarmark i ciesze sie, ze co roku jest ciut wiekszy...Co prawda pogoda nie nastraja do zakupow, ale ja kocham ogladac stragany...Pachnace slodycze, wata, kasztany...Szkoda, ze zimno, bo w cieple to dopiero bylaby feria zapachow.
    Pozdrawiam
    Elzbieta

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawie jak w Poznaniu na Jarmarku Świętojańskim, tylko że on w czerwcowe upały się odbywa. Ale podobny klimat, choć oczywiście nie taki świąteczny. Wrocław to jedyne miasto poza moim rodzinnym gdzie czuję się tak jakoś swojsko. Nawet jeśli tylko przejazdem bywam to pomimo korków jest to dla mnie zawsze przyjemność :) Szkoda, że nie miałam okazji nigdy na Waszym jarmarku. Widzę chleb z Litwy to pewnie i kwas jest :) Pyszności !

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Elżbieto - miejmy nadzieję, że tendencja wzrostowa się utrzyma. :) Coraz lepiej i trdochę więcej co roku; byłoby wspaniale. Samo chodzenie po jarmarku i oglądanie stoisk oraz chłonięcie klimatu to coś bardzo sympatycznego. Z tym, że kiedy temperatura wzrasta "ponad zero" czuję przede wszystkim wilgoć; żeby wyniuchać zapachy straganów, muszę do nich podejść. Taki zimnolubny nos mam. :)

    Aszku - my też mamy jarmark świętojański! :) Jan Crzciciel jest jednym z patronów Wr, więc miasto obchodzi swego rodzaju imieniny (taki promocyjny trik, który trafił na podatny grunt). W Poznaniu bywam rzadko.. za rzadko, by móc coś o nim powiedzieć ["klasyczne" skojarzenia: koziołki, rogale marcińskie, Borejkowie... ;P ]. Wiesz, jarmark trwa do 24 grudnia, więc jeszcze nic straconego.. ;) Jest chleb, jest kwas i "chałwa ukraińska" na jednym stoisku. Osobiście narobiłam zapasów przypraw typu sproszkowany korzeń lubczyku, kwiat muszkatu itd. (ceny takie, że Kamis i spółka powinni zaskarżyć sprzedających) :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )