środa, 3 listopada 2010

Od Masocha, przez Josephine Baker, do Molly Brown

Nie lubię siebie za to skojarzenie.
Bo gdy zacieśniłam znajomość z, początkowo rozczarowującym, 1889 Moulin Rouge z cyklu Histoires de Parfums, przypomniałam sobie piosenkę. Wenus w futrze, no ładnie. ;) A ja przecież nie lubię tego typu klimatów, męczą mnie i/lub przyprawiają o niestrawność (w zależności od intensywności przekazu). Miałam więc niezłą zagwozdkę...


Wystarczy jednak spojrzeć na krajobraz z nieco szerszej perspektywy, żeby docenić jego piękno. Tak też zrobiłam.
Dzięki temu, zamiast toksycznego układu, zamiast niezdrowego podniecenia i popkulturowych fascynacji dostrzegłam czarowny klimat wysublimowanej erotyki i dekadencję. Miast wysokich skórzanych butów magnetyczną osobowość, w miejsce pejcza - żywy, coraz bardziej wyrazisty flirt. Dalej miałam już z górki. :)

Okazało się, że Moulin Rouge kryje w sobie zastanawiający, bardzo niedosłowny urok zmysłowości "w dawnym stylu"; kto kojarzy fotografie - a raczej dagerotypy - erotyczne z przełomu XIX i XX wieku wie już, o co dokładnie mi chodzi: o ten rodzaj wizualnej podniety, który w dzisiejszych czasach "działa" na mało kogo, ale za to ma w sobie delikatność, glamourowy szyk, pewien artyzm; cóż, może chodzi o to, że nawet dawnym pornosom nieobca była nuta elegancji? :)
W każdym razie, odniosłam wrażenie, iż 1889 ma w sobie więcej z dawnego Moulin Rouge, Folies Bergère czy innych tego typu przybytków, niż wszystkie współczesne dzieci przemysłu pornograficznego razem wzięte. I bez historycznego kontekstu trudno ów zapach zrozumieć. Oraz zaakceptować.


Otwarcie ML jest tym stadium, które wszystkich nieznoszących perfum "babciowych" przyprawia o mdłości: oto róża, irys, mandarynka, cynamon i ciężka, złamana słodycz suszonych śliwek zmieszane zostały z oparami aldehydowymi, waląc prawdę między oczy, niczym jedna z najsłynniejszych pasażerek Titanica, Niezatapialna Molly Brown. :) Podobnie trudno je przeoczyć. Szczególnie później, kiedy aldehydy cichną, a do kakofonii dźwięków dołącza silny, zachłanny, gorzki akord absyntu, który razem z różą rozpoczyna iście szaleńcze tango. Krok za nimi znajdują się śliwka i cynamon; z czasem coraz więcej jest także paczuli. Szczęśliwie, irys już więcej nie próbuje dawać o sobie znać, bo niechybnie zepsułby mi finał.
Do którego dochodzimy powoli, oddalając się od parkietu zaanektowanego przez tańczących wariatów, a zstępując w ciepłe, jeszcze bardziej cielesne klimaty. Miękkie, puszyste piżmo łączy się z czekoladowym paczuli oraz przedziwnym, zaskakującym (ale pozytywnie!) aromatem futra, dając całość tak samo zjawiskową, zwierzęco-fizyczną, co ciepłą i miękką. A także słodką, bo czasem dane jest mi doświadczyć powrotu półprzejrzystych zjaw niemal wszystkich poprzednich akordów. Nie potrafię tego wyjaśnić, ani tym bardziej przewidzieć, musicie uwierzyć mi na słowo. :) Albo spróbować doświadczyć osobiście. Jest czego...

W dość krótkim czasie przebyłam drogę od rozczarowania i niechęci do planów zakupu własnej "czternastki" Moulin Rouge. Kompozycji hipnotycznej, stylowej, zbytkownej. Pięknej niczym spektakl w kabarecie, trudnej, niczym praca na jego deskach i tak samo uzależniającej. Choć za nami dziesiątki występów w tym sezonie, a przed nami drugie tyle, to nie dajemy się rutynie, tylko dzielnie uczestniczymy w próbach, a potem - robimy makijaż, zakładamy kostiumy i czekamy.
Kurtyna w górę!


Rok produkcji i nos: 2010, Gerald Ghislain

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, ale podejrzewam, że pasowałby też efektownym, dbającym o siebie mężczyznom. Na każdą okazję, szczególnie w chłodne dni. :)

Trwałość: taka sobie; na mojej skórze - do sześciu lub siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-aromatyczna


Skład:

Nuta głowy: mandarynka, suszona śliwka, cynamon
Nuta serca: róża damasceńska, absynt
Nuta bazy: paczuli, piżmo, irys, futro
___
Dziś noszę Rouge marki Hermès.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Wikimedia Commons; Wenus z lustrem pędzla Tycjana. KLIK
2. DeviantArt; cabaret1 autorstwa użytkowniczki KatrinaDr. KLIK

2 komentarze:

  1. Szaleńcze tango? Na mnie Moulin Rouge nie tańczy. Na mnie śpiewa. Ale co innego, niż Tobie. :)
    Też odbieram go jako ciekawy i retro. Choć finał psuje mi śliwka, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli, w ogólności, chyba odszyfrowałyśmy zapach prawidłowo. :) I to obie - nawet Enigma nam niestraszna! ;)
    Mnie śliwka nie zniechęca, ale wierzę, że może zepsuć efekt. Co do tanga.. równie dobrze może być paso doble albo walc wiedeński, chodziło mi o jakiś energetyczny, zamaszysty i zmysłowy taniec. Tango jest najłatwiejszym skojarzeniem; ot, i tyle. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )