wtorek, 9 listopada 2010

Nie pieprz Pietrze...

No! Nareszcie pieprz z prawdziwego zdarzenia! Trudno było mi znaleźć taką kompozycję, w której wspomniana przyprawa grałaby główną rolę, a nie zostałaby w taki czy inny sposób "zdemistyfikowana". :) Teraz mam Opus 1870 od Penhaligon's, kolejną ciekawą propozycję okazjonalną (bo nazwaną tak, a nie inaczej dla uczczenia roku powstania marki).


Pierwsze chwile pobytu mieszanki na skórze nieśmiało zapowiadają przyszłe pieprzowe wichry, hulające po moim ciele z dowolną prędkością. :) Jednak, póki co, burze poprzedza łagodna, miła dla człowieka bryza: rześka, lekka, nasiąknięta sokami bujnej podzwrotnikowej roślinności. Ciepła, ale też trudna do uchwycenia oraz ździebko figlarna. Żaden tam olfaktoryczny Terminator, po prostu gibki, psotny, trudny do kontrolowania gnom. :) Stąd skojarzenie z pieprzem dojrzewającym jeszcze na krzewie, chwilowo tkwiącym w cieniu, ale przecież nie lękającym się silnych promieni słońca. Oraz podejrzanie soczystym, słodkawym; to zasługa owoców cytrusowych, subtelnie tonowanych przez kolendrę, do której z czasem dołącza róża i cynamon. Ten ostatni przejawia tendencję wzrostową, gdyż zdaje się próbować dominacji nad resztą składników (co mu się nie udaje; dobrze, bo to o pieprzu miało być :) ).
Kiedy ruda zwinięta kora usiłuje podporządkować sobie resztę towarzystwa, cytrusy odchodzą po cichu, korzystając z zamieszania, a na ich miejsce zjawia się kadzidło, zręcznie poskramiające krzykacza.


Dzięki temu ostatniemu głównym bohaterem opowieści ponownie staje się pieprz, choć już nie surowy i soczysty, tylko w znanej nam dobrze postaci. Ostry, świdrujący przegrody nosowe i zdecydowanie czarny. :)
Ziarenka mieszają się z lekką pikantnością róży oraz żywicznymi oparami, miękko układając się na sylwetce, otaczając ją ze wszystkich stron niewidocznym, acz niezwykle szczelnym, filtrem i tworząc cudny, bardzo wyrazisty sillage.
Mieszanka robi się przy tym bardziej eteryczna, by ni rzec, że widmowa, a jednak (na co mam dowody! ;) ) trudno ją przeoczyć. Jak to możliwe?
Pojęcia nie mam; i bardzo się cieszę, że nie muszę zgłębiać owej zagadki. Po prostu chłonę doznania, jakie mi zapewnia. :)

Finał oznacza jeszcze większą "mglistą przejrzystość" oraz ogrzanie doszczętnie wysuszonych ziaren sandałowcem i delikatnym piżmem [syntetycznym albo roślinnym, gdyż zupełnie się nie mydli]. Ciepłą dwoistość nut bazy podbija zazwyczaj świeży, z lekka sportowy cedr. Lecz to tylko skromne przywrócenie równowagi, nie zapowiedź kolejnych swarów.

Pieprz, pieprz i pieprz - wcale nie taka banalna przyprawa. :) Do tego nad podziw trwała. Jak tu się nie zauroczyć?


Rok produkcji i nos: 2005, ??

Przeznaczenie: zapach typu uniseks na dowolne okazje.

Trwałość: od dziesięciu do ok. czternastu godzin

Grupa olfaktoryczna: przyprawowo-drzewna (i orientalna)

Skład:

Nuty głowy: czarny pieprz, owoc yuzu, kolendra
Nuty serca: cynamon, kadzidło, angielska róża goździkowa
Nuty bazy: drewno cedrowe, sandałowiec, piżmo, cytrusy
___
Dziś noszę Rose Sauvage od Antonio Viscontiego.

P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji
- YouTube [żeco?? coś mi się pomatlaczyło ;) ] oczywiście DeviantArt:
1. Peppercorns autorstwa sgtmoscovitz.
2. Peppercorns autorstwa aikika.

2 komentarze:

  1. Zaiste, piękny to pieprz, piękny to zapach. Przynajmniej tak go zapamiętałam (ale nigdy nie chciałam go da siebie mieć). A pieprzowych pieprzy spróbuj, jak tylko będziesz miała okazję, Poivre Le Labo. Pieprzny tak, że aż wierci w nosie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie: piękny, ale nie wiem, czy chcę na własność (czyli nie jestem sama :) ).
    Jak wpadnie w łapki to przetestuję, choć - jak wspominałam u Ciebie - raczej nie zanosi się na recenzję któregokolwiek z ich produktów.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )