sobota, 6 listopada 2010

Gra światła z cieniem

Spośród oferty Histoires de Parfums dwie kompozycje mają odzwierciedlać klimaty erotyczne; jak więc mogłabym nie chcieć ich poznać? ;) O mieszance zmysłowo-Zachodniej, Moulin Rouge, już pisałam. Dziś przyszła pora na europejskie wyobrażenie o seksie Wschodu, czyli na Ambre 114.


We flakonie z czerwoną naklejką monsieur Ghislain miał zamknąć zapach haremu. Łomatko!, który to już raz perfumiarze błądzą w wyobraźni po bliskowschodnich serajach? Ile można?? Czasami odnoszę wrażenie, jakoby żądza poznania sekretów zakazanych części arabskich (choć nie tylko) pałaców rozpalała wyobraźnię współczesnych artystów równie mocno, co w czasach, gdy w podróży na jakiś harem faktycznie można było się "nadziać".
Co trochę mnie męczy; mogliby wysilić umysły od czasu do czasu. :) Lecz porzućmy bezproduktywne marudzenie, by zająć się meritum.

Uwertura Ambre 114 jest zaskakująco... niewinna, słodka i puchata. Niezwykle miękka oraz świetlista; delikatnie pastelowa. Bliższa klimatom panieńskiego buduaru niż wyrazistym, jaskrawym barwom miejsc, w których już małe dziewczynki wdrażano w teoretyczne meandry Kamasutry lub jej podobnych. Wanilia miesza się z bobem tonka i jakimiś lekkimi, bardzo nieinwazyjnymi kwiatkami, dając w efekcie całość - po prostu miłą. Rozczarowującą w porównaniu do takich "majtkozdzierców" [rety, co za makabreska językowa! :) ], jak Musc Nomade, Ambre Sultan, Ambre Fétiche, Wazamba czy Aziyadé. Prędko uznałam, że za lekkie, za grzeczne, za miałkie toto dla mnie.


Tymczasem spotkała mnie niespodzianka. Do tego bardzo miła. :)
Ponieważ po dość krótkim czasie puszyste, słodkie nuty zaczęły wycofywać się po angielsku, ustępując miejsca świetnym, niezbyt dosłownym, choć i tak pikantnym przyprawom: gałce muszkatołowej, kolendrze, pieprzowi (tych ostatnich brak w spisie nut). Oraz ambrze. Am-brze. ;) Pięknej, ekstatycznej i majestatycznej, robiącej piorunujące wrażenie. Gorącej oraz działającej na emocje. Po drodze rejestruję jeszcze obecność wetywerii, róży, drewna cedrowego czy paczuli, ale nie są one w stanie przysłonić mi niewątpliwej urody tytułowego składnika.
Finał to powrót słodyczy, która miękko otula ambrowe serce, wnosząc ze sobą czułość i przytulną atmosferę. A nawet - nie bójmy się tego słowa - błogostan; po prostu leżymy sobie bezsilni w skotłowanej pościeli, w miłym dla oka półmroku, a gdzieś obok nas zaczarowana lampa rzuca na swe otoczenie fantazyjny wzór, co nawet rejestrujemy, ale siłą rzeczy nie przywiązujemy do tego faktu szczególnej uwagi - w końcu co innego nam w głowie. :)
Ostanie chwile pobytu Ambre 114 na mojej skórze to przede wszystkim cicha, półprzejrzysta symbioza sandałowca, bobu tonka, muszkatu, paczuli i ambry z odrobiną wanilii. Jest cudnie... Uśmiecham się delikatnie. Powieki zaczynają mi podejrzanie ciążyć [to ostatnie zupełnie serio; padam na twarz ;) ].
Dobranoc.


Rok produkcji i nos: 2001, Gerald Ghislain

Przeznaczenie: miły, przytulny i/lub erotyczny zapach uniseksualny; wprost stworzony do pierwszych testów zimą. Co piszę mając na względzie bardziej "migrenopodatne" głowy od mojej. ;)

Trwałość: mogłoby być lepiej - od czterech lub pięciu do siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa

Skład:

Nuta głowy: gałka muszkatołowa, tymianek
Nuta serca: pelargonia, róża, sandałowiec, paczuli, wetyweria, cedr
Nuta bazy: ambra, wanilia, bób tonka, styrak, piżmo
___
Dziś noszę Angel Sunessence 2010 od Thierry'ego Muglera (tak mnie jakoś wzięło.. :) ).

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.favorsandflowers.com/moroccan-tealight-candle-holder.htm
2. http://designzie.com/6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )