piątek, 4 lutego 2011

Kto zwędził wanilię?

Wróciłam. :) Ostatnimi czasy pisze "mi się" co nieco w kratkę, ale zapewniam, że nadal intensywnie testuję, zachwycam się, rozczarowuję i zapisuję wrażenia w podręcznym notatniku [tyle, że analogowym ;) ]. Efekt jest taki, że kiedy ostatecznie siadam przed klawiaturą, nie bardzo wiem, o czym by tu skrobnąć. Ilość fiolek, flaszek i flakonów proszących piskliwie: "zrecenzuj mnie!" rośnie w oczach, aż powoli zaczyna przerażać. Dziś jedna z próbek czekających bodaj od października.

Jak zapach może być jednocześnie zielny i czarny? Słodki i zwęglony? Świetlisty i matowy oraz sypki niczym gorący jeszcze popiół? Bo tak właśnie odbieram Eau Duelle marki Diptyque. W istocie, mamy do czynienia z pełnią dwoistości. :)
Niby nic w tym dziwnego, wszak wanilia na naszej szerokości geograficznej przyjmuje wyłącznie postać małych, ciemnych, elastycznych laseczek, z których po przekrojeniu należy usunąć setki czarnych, wilgotnych ziarenek. Te z kolei wkrótce staną się cenionym dodatkiem smakowym do wszelkiej maści pokarmów tudzież napitków. Jednak nie jest to jedyne wcielenie pasożytniczego pnącza; w naturalnym środowisku wanilia to zieleń łodyg i liści oraz kremowa żółtość kwiatów. To po prostu orchidea. :) Czego proponuję się trzymać.


I tak wkrótce po aplikacji na naszej skórze rozgaszcza się świeża, jasnozielona słodycz, prosta, ale też niezbyt lotna. Nie potrafiąca niczym zaskoczyć.. By nie rzec, że banalna. Dopiero po chwili, gdy do wyznaczającej takt wanilii dołączą lekkie, wirtuozerskie nuty drzewne (piękny, tłustawy sandałowiec, muśnięcie wetywerii, coś z herbaty, nieujęta w składzie mirra oraz lekka strużka kadzidła), kompozycja zaczyna żyć. I to tak na sto procent, bez ograniczeń, z całą intensywnością, na jaką tylko Eau Duelle stać.
Pełne, drogocenne drewna świdrują nozdrza z gorliwością porządnej tabaki, choć równie dużego zamieszania w ludzkim układzie oddechowym nie powodują; głównie za wstawiennictwem wanilii i czegoś na kształt opoponaksu, których oczywista, acz stanowczo niekulinarna, słodycz wdzięcznie łagodzi ekstrawertyczne i ekspansywne zapędy drewna oraz żywic. Całość daje przesympatyczną papkę, w której słodycz jasna i „żywa” stopniowo ustępuje pola tej ciemniejszej, bardziej suchej i sypkiej, gorętszej. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim unoszą się stosunkowo niewielkie ilości przypraw (głównie lekki pieprz oraz kardamon).

Im dłużej Dwoista przebywa w zasięgu ludzkiego ciepła, tym bardziej się uspokaja i zasycha; tym mocniej zaznacza się różnica między lekką słodyczą a zastygniętymi bryłkami żywicy. W finale główną rolę grają wanilia, sandałowiec, mirra oraz lekka zieleń (słynny calamus czy kalamus?). Dzięki nim całość do ostatnich chwil pozostaje zawieszona nad przepaścią, utrzymana w stanie ryzykownej równowagi, łagodna, ale też niepozbawiona pazura. Puchata, ale i eteryczno-kanciasta [jakkolwiek śmiesznie to brzmi]. Dziwna.
Oraz – paradoksalnie – trudna. Bo cóż powiedzieć o pachnidle, którego nie sposób skategoryzować, upchać w przygotowaną szufladkę, oznaczyć stosowną naklejką i zamknąć na klucz? Eau Duelle żyje. Choć łatwa w pożyciu nie jest. ;) Zarówno dla siebie samej, jak i dla nas, nosicieli i ich bliźnich. Nie sposób doń przywyknąć ni wmówić w siebie jakiekolwiek doń uczucia. To Dwoista wybiera nas, a nie my ją. To nie jest pachnidło przydatne.
Najbliżej mu do dzieła sztuki jubilerskiej, które najpiękniejsze bywa w muzeum, skryte za szybą gabloty, której bezpieczne schronienie opuszcza rzadko, raz na dekadę; akurat, by zaskoczyć i oczarować kolejne pokolenie zwiedzających.
Kiedyś chciałam kupić niepełną butelkę, ale się nie udało [nawet o tym pisałam, żądając głowy na tacy ;) ]. Czy także i dziś byłabym chętna poczynić podobny wydatek? Nie wiem; może. Lecz tak pewna już nie jestem. Bo żeby zrozumieć Eau Duelle potrzeba więcej, niż jednej kropli. Posiadłam tych kropel co najmniej kilkadziesiąt. I nadal nie wiem.
Zaczynam podejrzewać, że jestem beznadziejnie niewyrafinowanym przypadkiem. :) Potrzebuję zaskoczenia, jawnej zgrywy albo większej dosłowności. Znacznie większej...


Rok produkcji i nos: 2010, Fabrice Pellegrin

Przeznaczenie: ciekawy, trudny do zaszufladkowania uniseks; dopasowywany raczej do nastroju niż wydarzenia. Choć podczas bardziej oficjalnych okazji małe ilości mogłyby się sprawdzić.

Trwałość: bardzo dobra; od siedmiu do ponad czternastu godzin

Grupa olfaktoryczna:
drzewno-waniliowa (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: różowy pieprz, jałowiec, kardamon, elemi
Nuta serca: cejlońska czarna herbata, kalamus, kadzidło
Nuta bazy: wanilia, cypriol, wetyweria
___
Dziś noszę Sensuous Noir od Estée Lauder.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.goldenline.pl/forum/227552/slow-kilka-o-wanilii

3 komentarze:

  1. Na mnie ona jest bezjajeczna. I do dzieła sztuki jej daleko. jest jak kaszka na mleku doprawiona wanilią. Smaczna, ale dupy nie urywa.

    Natomiast akapit o rosnących stosach próbek i popłochu, w który wpada się na ich widok bardzo celny. Zmagam się z tym od dawna. Jestem na etapie stuporu. Nawet gdybym przez najbliższy rok pisała po dwie recki codziennie, i tak nie odkopię się zaległości. Nie wspomnę o nowościach...

    OdpowiedzUsuń
  2. zapachu jako jedynego marki niestety nie znam:(
    najlepszy komentarz roku:
    "ale dupy nie urywa"
    padłem
    :DDD
    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. Kaszka waniliowa - pozdrowienia od kolegów ze żłobka! ;) Bo on chyba nie ma "urywać dupy" (też zauważyłam. :) jak nie?), błysku w oku też nie powoduje. Miał chyba powodować uśmiech; albo i nie. :)
    Próbki + blog = zmęczenie materiału; ale w sumie - warto. Gdyby tylko doba miała z 50 godzin..

    Jarku - Sabbath ma gadane, to jasne. ;) Duelle jest warte poznania.. kiedyś. Jak będziesz miał wolny kawałek ręki. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )