Póki mój nos nie ogłosi całkowitego zastoju i ostatecznie odmówi współpracy, postaram się sklecić choć jedną recenzję. :) Na tapetę wzięłam coś naprawdę pięknego...
Josef Statkus czyli Juozas Statkevičius, młody litewski projektant o dość metroseksualnym, sympatycznym wyglądzie swego czasu uległ modzie na perfumowe kadzidlane dzieła. Jako twórca o wyrazistym, efektownym i wdzięcznym stylu, nowoczesnym, acz mocno zakorzenionym w tradycji, postawił na pachnidło niesztampowe, jednocześnie topowe oraz nawiązujące do nieprzemijającej klasyki perfumiarstwa. Takie, które miało zapadać w pamięć przy jednoczesnym (choćby umiarkowanym) sukcesie komercyjnym [to tylko domysły, choć mam nadzieję, że nie bezpodstawne ;) ]. A jak inaczej osiągnąć wzmiankowany cel, niż przez próbę znalezienia "złotego środka" między niszową ekscentrycznością oraz bezpieczną, przewidywalną, kwiatową klasyką gatunku? Nie ma siły. Trzeba iść na kompromis.
A kompromisy to, niezależnie od słów rożnej maści radykałów, dobra rzecz. :) Poniżej przykład z brzegu.
Pierwszy test Statkusa przeprowadzałam w nietypowych okolicznościach. Rodzinny pogrzeb; przyznacie, że wybór perfum na taką okazję wymaga od nas ogromnego wyczucia, wrażliwości i taktu? Nie mogą wszak być ani zbyt intensywne, ani agresywne czy sugerujące jakiekolwiek zmysłowe klimaty. Musimy czuć się w nich komfortowo, lecz wypada mieć pewność, że ani jednej osoby nie doprowadzimy do duszności, torsji tudzież szewskiej pasji. Zapach może być charakterystyczny, ale powinien zawierać w sobie element kojący oraz bezwzględnie dyskretny. [Trudna sztuka. Jednak wolę wybierać perfumy na śluby, chrzciny czy imprezy plenerowe ;) ]
Mój dzisiejszy bohater sprawdził się znakomicie. Normalnie 10/10! :)
Tak ciepłych, miękkich, lekkich i otulających pachnideł ze świecą szukać w perfumeriach głównonurtowych. Zwłaszcza w ostatnich latach, gdy z ich półek zniknął jedyny godny konkurent, czyli Black Cashmere Donny Karan, a ewentualne zamienniki takie, jak Theorema we wszystkich jej wcieleniach można znaleźć jedynie w serwisach aukcyjnych. Cóż, za oryginalność trzeba płacić (nie tylko pieniędzmi, lecz także czasem i energią poświęconą na poszukiwania).
Grunt, że Statkus się obronił, a wszystkie kolejne testy tylko potwierdziły wysoką klasę perfum.
Jakoś trudno się dziwić, iż omawiana kompozycja wzbudziła zazwyczaj ciepłe uczucia, bez gwałtownych namiętności i globalnych zachwytów. Podobnie jestem w stanie zrozumieć rozczarowanie jej potencjalną "nijakością" czy "miałkością" - w końcu żadna z niej siekiera (ni kolubryna z jasnogórskich szańców ;) ).
Statkus nie taki miał być.
Najistotniejszą jego cechą jest miękkość; oraz ciepło. Miłe, aksamitne, czy nawet... kaszmirowe ciepełko, bezpieczne i otaczające sylwetkę lekkim kokonem.
Główni gracze, poza kadzidłem, to jaśmin i drewno kaszmirowe, wyimaginowana, subtelna kompozycja składników stereotypowo kobiecych. Powyższa trójca dyktuje reszcie składników warunki oraz nadaje ton.
Z początku czuć cichy, lekko zielony jaśmin zmieszany z wanilią, palisandrem i ambra o nieśmiałym pieprzowym odcieniu. Dopiero po chwili kompozycja nabiera ciepła, wdzięku i bardzo opiekuńczego uroku. Kadzidło zyskuje na znaczeniu, mieszając się z dojrzalszym jaśminem, drewnem kaszmirowym, sporą dawką paczuli oraz miłym pudrem. Zza węgła wygląda dyskretna wanilia. Ów stan utrzymuje się do końca (może wyjąwszy jaśmin). Słodkie, wdzięczne, kremowe kadzidło. Aksamitne i śmietankowe. Oj, komuś dorzuciło się sporo drewna gwajakowego.. :)
Całość trzyma się blisko skóry oraz nie zachwyca trwałością. Za to pozwala nam wyciszyć się i nabrać nieprzesadnego dostojeństwa [a kiedy trzeba, sypnąć żartem :) Więc bez przesady z tą powagą]. Doprawdy, trudno mi się odeń odciąć. Będzie mój.
Rok produkcji i nos: 2004, Fabrice Pellegrin
Przeznaczenie: zapach teoretycznie dla kobiet, ale przecież, jako kadzidło, równie dobry dla mężczyzn. Uniwersalny i arcybezpieczny.
Trwałość: od pięciu do sześciu godzin (hehe) jak lepsza woda kolońska
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (i orientalna)
Skład:
kolendra, jaśmin, paczuli, wanilia, benzoes, kadzidło frankońskie, ambra, drewno kaszmirowe, piżmo
___
Dziś noszę mieszankę wybuchową: Cardinal Heeley'a plus Black Aoud Montale. Nic tego nie zmoże. :) [jak człowiek choruje, to błędy ortograficzne szybują aż pod niebiosa ;) ] Wspomagały mnie podczas wyjątkowo ciężkiego dnia.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://cookiebyme.blogspot.com/2010/10/josef-statkus-best-designer-in.html
2. http://pureadrenalin.deviantart.com/art/Neon-Smoke-3-192713170
Może i pozwala nabrać nieprzesadnego dostojeństwa, ale czy nie za mało wiedźmowy on?
OdpowiedzUsuńMnie w sumie pasuje Józek do wizerunku pani ze zdjęcia. Tyle, że to nie jest fajny wizerunek. A przynajmniej nie dla mnie...
Hmm... Z pewnością ne jest to jeden z tych zapachów, które zaraz po aplikacji wdychamy z lubością myśląc: "aale dobrze! nareszcie w domu." :) Mam na myśli potwory w stylu Czarnego Turmalinu, Fumidusa (to dla mnie) czy ulubionych wcieleń agaru bądź paczuli. W sumie Statkus to jedno z tch kadzideł, które nie muszą ani poniewierać, ani wybebeszać. :) Zwyczajnie mi odpowiada, bo jest miły i ładny.
OdpowiedzUsuńW ubraniu tej ani też nie wyszłabym na ulicę. ;) Ale już w mniej haute cuture'owym wcieleniiu - dlaczego nie? Oczywiście wszystko zależy od okazji. :)