wtorek, 15 lutego 2011

Kto narobił w rabatkę babci?

Dzisiejszym postem narażę się kilku osobom. Trudno, nie będę przepraszać za własny nos. ;)
Obsmaruję nieomal legendę niszowych perfum. Nadszedł czas na cyrkowe klimaty: Dzing! od L'Artisan Parfumeur.


Nie robię tajemnicy z faktu, iż nie darzę dzieł Olivii Giacobetti przesadną sympatią [poza pojedynczymi przypadkami], choć staram się uczuciem tym nie epatować i jej produkcje w recenzjach pomijać. Ale to, TO przechodzi wszelkie pojęcie. Szczególnie w otwarciu.

Właściwie nie bardzo wiem, skąd biorą się moje negatywne odczucia; ostatecznie nie mam nic przeciwko stereotypowo fekalnym składnikom perfum. Cywet i kastoreum potrafią wszak brzmieć nadzwyczaj pięknie. Hm, ale wyłącznie w równym sobie (pod względem klimatu i mocy) towarzystwie. Cywet i kadzidło - tak; kastoreum i ambra - jak najbardziej; kastoreum i pudrowe kwiatuszki - za cholerę.
Jeśli dodać do tego spokojne, przytłumione nuty skórzane oraz lekkie mydełko, wówczas na mojej skórze rozsiada się obrzydliwy, trudny do zniesienia fetor. Coś jak wiejski wychodek zbudowany na skraju panieńskiego ogródeczka, pełnego aromatycznego kwiecia i ziół. Brudna, nigdy nie czyszczona latryna otoczona przez żonkile, irysy, róże, rutę, miętę i rumianek; w upalny letni dzień rozsiewająca niemożliwą do zaakceptowania woń.
Właśnie wspomniana pudrowość, wycofanie gładziutkich składników powoduje, że zaczyna mi być wszystko jedno, jak wygląda toaleta, do której właśnie biegnę. Byle tylko odreagować traumę. To znaczy, byłoby tak, gdybym nie miała mocnego żołądka. ;) Dzięki niemu zdołałam poświęcić się te kilka razy i przetrzymać smrodek-wychodek w nadziei na uspokojenie kompozycji.


Później robi się trochę lepiej. Właściwie o tyle, o ile latryna na podwórzu lepsza jest od latryny w ogrodzie kwiatowym. :) Bo fekalna skóra, podbita stęchłym, oślizłym, choć relatywnie "świeżym" drewnem tudzież akcentami rodem ze sklepu kolonialnego staje się lżejsza do zniesienia, gdy pozbawić ją żywej roślinności.
Niestety, kompozycja w dalszym ciągu pozostaje pudrowa, przygaszona, płytka, pozbawiona jakiegokolwiek punktu zaczepienia. W tym miejscu zazwyczaj dopada mnie zniechęcenie. Jest mi wszystko jedno; mam gdzieś rozwój Dzinga [bylebym tylko zdołała uwolnić się od tego - określenie w pełni uzasadnione - zapaszku]. Dalsza przygoda testowa przebiega wedle jednego z dwóch ustalonych schematów: albo idę do łazienki zmyć z siebie rzeczone paskudztwo, albo zaciskam zęby i czekam dalej.

Czekam...

Czekam...

Czekam...
[to gorsze, niż kolejka u dentysty; czas tak strasznie się dłuuużyy!]

W końcu dostępuję zaszczytu poznania bazy omawianego aromatu. :)
No. Nareszcie. Coś, co nie jest obrzydliwe (nie jest też ładne ani specjalnie ciekawe, ale zawsze lepsze od poprzednich stadiów). W finale kompozycji drewno zostaje wyszorowane mydłem i później schnie, wystawione na podmuchy letniego wiatru. Ostatecznie okazuje się być kawałkiem starego, acz w dalszym ciągu zachowującego przyrodzonego świeżego ducha, cedru. Tak jasnego, wygładzonego i czystego, że spokojnie można wypić na nim cienką kawkę "turecką po polsku", z fusami smyrającymi nasze przestrzenie międzyzębowe. Gdzieś w oddali słychać kościelne dzwony, zwołujące babiny w chustkach i dzieci pierwszokomunijne na nabożeństwo różańcowe. Wkrótce z tej samej strony dociera ku nam lekka, porządnie już rozrzedzona, strużka kadzidła.
Tylko cóż z tego?
Sytuacji i tak nic już nie uratuje. Kawa pita w wychodku, podejrzanie zmieszana ze swojskim sacrum - jakieś to dziwne, nie uważacie?

A w ogóle: nie lubię cyrku.

Rok produkcji i nos: 1999, Olivia Giacobetti

Przeznaczenie: bliskoskórny zapach typu uniseks, dla hm.. miłośników naturalizmu. ;)

Trwałość: nawet do siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana

Skład:


Nuta głowy:
biały irys, imbir, róża
Nuta serca: biały żonkil, kawa, drewno cedrowe
Nuta bazy: kastoreum, piżmo, benzoes, szafran
___
Dziś noszę męską Encre Noire od Lalique.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://img224.imageshack.us/i/przycampinguvp2.jpg/
2. http://www.polskiekrajobrazy.pl/Galerie/69:Lubelszczyzna/37706:STARA_CHALUPA_WIEJSKA.html

7 komentarzy:

  1. Buahaha! Alez mi radochę sprawiłaś. Tez nie lubię Dzinga, ale raczej za bezjajecznośc, niż za podejrzane wromaty, które tez czuję.
    Dzięki. I zgadzam się, kawa w wychodku nie smakuje najlepiej. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Cała przyjemność po mojej stronie. :)
    To dlatego do tej pory nie zmajstrowałaś recenzji? W sumie podejrane aromaty bywają w porządku, ale tym razem pogrążył je zbyt silny kontrast, imo.
    Za co dzięki? Za prawdę? ;P Kawę da się jeszcze ostatecznie znieść, ale wyobraź sobie jedzenie w takiej sytuacji. Toż to jakiś cyniczny absolut! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego zapachu nie znam, ale już pewnie zawsze będę kojarzyć z kurną chatą;-) Jestem natomiast ciekawa Twojej opinii o też kontrowersyjnym Musc Ravager - nie widzę go w etykietach...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, zawsze możesz podjąć ryzyko, bo nigdy nic nie wiadomo. :) Ale na silne skojarzenia trudno cokolwiek zaradzić.
    Na razie nie opisałam niczego, co sygnowałby pan Malle. Zresztą, z Musc i French Loverem dawno nie miałam do czynienia. Tego pierwszego zapamiętałam faktycznie jako lepszego bliźnaka Dzinga: bardziej dosłownego, czasami agresywnego, nie zawsze mydlącego się i o pięknie rozpisanej nucie cynamonu. Hm.. Przypomniałaś mi,że muszę poświęcić mu więcej uwagi. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie pamiętam, jak pachnie Dzing! 0_o ale coś mi się zdaje, że na mnie raczej mocno skórzaście z górą irysa. Ale teraz to ja się boję ponownie spróbować, żeby się upewnić! ;)
    Co do napisu z pierwszego zdjęcia - pamiętam, jak widziałam go na żywo na jednej z przystani podczas spływu Krutynią. Do tej pory, niezmiennie, z jednej strony umieram ze śmiechu, z drugiej - łączę się w bólu z właścicielem ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Długo ledwie kojarzyłam woń, ale nie ciągnęło mnie od testów. Właśnie dlatego. ;) Więc w pełni podzielam.
    To jest skóra i naręcze irysa (podobno "kupowe" kastoreum robi za nuty skórzane, a irysowy puder wprowadza dysonans). Dżiss.. Tak musieli pachnieć osiemnastowieczni eleganci, cuchnący, wypudrowani i dosłownie zlani perfumami, nie uważasz? :)
    Widziałaś dokładnie TEN? No, no. ;) Bo faktycznie jest mocno dwuznaczny i prowokujący sprzeczne reakcje.

    A w ogóle to:
    Brak wyobraźni szkodzi. Pozwoliłam sobie wkleić kilka dowodów.:
    http://1.1.1.5/bmi/muzeumhumoru.onet.pl/_i/_h/zegarmistrz.jpg
    http://1.1.1.4/bmi/muzeumhumoru.onet.pl/_i/_h/closed.jpg
    http://1.1.1.1/bmi/muzeumhumoru.onet.pl/_i/_h/wies_chron.jpg
    http://1.1.1.2/bmi/muzeumhumoru.onet.pl/_i/_h/ziemniaki_pzu.jpg
    http://1.1.1.4/bmi/muzeumhumoru.onet.pl/_i/_h/kotlownia.jpg
    http://muzeumhumoru.onet.pl/_i/_h/punikt_krycia.jpg
    http://muzeumhumoru.onet.pl/_i/_h/slivovitza.jpg
    ...i mogłabym tak jeszcze długo. ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. No to czekam:-) Musc Ravager ma mnóstwo oddanych fanek, także wśród znawczyń, ja też ten zapach lubię, więc jestem ciekawa Twoich wrażeń.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )