poniedziałek, 4 kwietnia 2011

W 80 dni

W 1872 roku dom pod numerem siódmym przy Saville Row w Burlington Gardens w Londynie, dom, gdzie w 1816 roku zmarł Sheridan, zamieszkiwał Fileas Fogg esquire. Dżentelmen ten, aczkolwiek zdawał się robić wszystko, by nie ściągać na siebie uwagi, uchodził za jednego z najznamienitszych i najbardziej osobliwych członków londyńskiego klubu "Reforma".
Tak tedy dawną siedzibę wielkiego mówcy, którym szczyciła się ongi cała Anglia, zajmował pan Fogg, osobistość w gruncie rzeczy zagadkowa. Tyle tylko wiedziano, że jest mężczyzną urodziwym i wytwornym, jak najgodniej reprezentującym wyborowe towarzystwo angielskie.

Juliusz Verne, W 80 dni dookoła świata, przeł. Zbigniew Florczak, Warszawa 1994, s. 9.



Podsumowując: człowiek cieszący się niemałym poważaniem oraz dorównującym mu majątkiem, pochodzącym z niewiadomego źródła. Jeśli dodać do tego stereotypowy angielski pedantyzm Fogga oraz dokładność i rzeczowość doprowadzone ad absurdum, prawie obsesyjne, a także nietypową dla niego, ani razu nie wytłumaczoną, chęć udania się w szaloną podróż, wówczas wyłania się przed nami postać cokolwiek podejrzana. Do tego będąca dziewiętnastowiecznym Londyńczykiem [tak, jestem uprzedzona]. :) Rzekłabym nawet, iż pan Fileas Fogg posiadał większość cech swego czasu przypisywanych... Kubie Rozpruwaczowi.
Cóż, nasz bohater i bez psychopatycznych skłonności mógł trudnić się handlem żywym towarem. Bo dlaczego nie?

Lecz mam nadzieję, że tym razem moja chora wyobraźnia ździebko przesadziła. Także dlatego, iż niechybnie zniszczyłabym obraz jednej z ulubionych postaci własnego dzieciństwa. :) Trudno było nie polubić świata skreślonego lekką ręką guru przygodowego powieściopisarstwa, który tym razem, z charakterystyczną dla siebie ciepłą, choć pełną ironii, rezerwą pochylił się nad londyńskim hiperdżentelmenem, jego francuskim lokajem eks-akrobatą, ścigającym ich prostodusznym policmajstrem, owdowiałą hinduską księżniczką i całą resztą barwnych postaci. Po prostu przepadłam. Niespełna ośmioletnie dziecko łyknęło powieść w rekordowym tempie.
W swojej fascynacji nie byłam odosobniona.

W końcu jedno z nielicznych męskich pachnideł od Niny Ricci nosiło nazwę Phileas, niechybnie na cześć bohatera W 80 dni... Więc dziś opowiem Wam o Phileasie.


Jaki zły duch kazał zaprzestać produkcji tych perfum? Dlaczego musiały zginąć w nawale woni tandetnych, prostych, łopatologicznych i zwyczajnie głupich?
Przecież nie była to kompozycja trudna, kontrowersyjna lub kapryśna. Rzekłabym, iż miała wszelkie zadatki na zacnego, nobliwego klasyka, któremu upływ czasu niestraszny.
A to dlatego, że pomimo wielości składników oraz oczywistej wielopłaszczyznowości, zapach nie był ani ciężki, ani przeładowany. Bardziej układny, wyważony, chwilami nawet subtelnie morski, w typie Hot Water od Davidoff. Spokojny, konserwatywny klasyk. Shalimar, Miss Dior i Chanel No. 5 wśród wód dla panów.
Tymczasem nie pozostał po nim nawet ślad. Trudno. Nie od dziś wiadomo, że tandeta sprzedaje się lepiej.

Tak czy inaczej, Phileas to w rzeczy samej gładki i przyjemny jegomość. :) Urzekający pozorną prostotą i niezaprzeczalnym wyrafinowaniem. Zbliżony do, opisywanego już przeze mnie, Eau de Rochas pour Homme. W pierwszej chwili po aplikacji rześki, subtelnie skórzany, cytrusowy, delikatnie aldehydowy oraz wdzięcznie spięty zapadającą w pamięć, żywiczno-kulinarną wonią jagód jałowca.
Dopiero po chwili ogrzewa się, zmienia nastawienie, "smyrając" nozdrza nutką przypraw, z cynamonem i kminkiem na czele, doąłczając ciepłe paczuli, akcenty sosnowych igieł oraz drewna cedrowego. Następnie całość mięknie, subtelnieje, staje się jeszcze bardziej klasycznie przytulna, w stereotypowo męskim wydaniu [skórzane fotele, dębowe meble, oprawne w skórę książki, blask bijący od płonącego w kominku aromatycznego drewna, nieco dobrego, wytrawnego alkoholu, wspomnienie wypalonego niedawno cygara bądź fajki]. W tej odsłonie główne role grają: drewno cedrowe, skóra, łagodny tytoń, uszlachetniający mech dębowy, nuty żywiczne oraz powracające nasiona jałowca. Dosyć wyraźne są też odzwierzęce utrwalacze, piżmo (zaskakująco przyjemne w swojej mydlaności :) ) i ambra.

Pachnidło ujmujące, urzekające i bardzo pięknie, choć raczej nie zachwycające. Po prostu kolejny spokojny klasyk [dziś nadużywam tego słowa], konwencjonalny i bezpieczny; taki, który teoretycznie powinien zbierać kurz na ostatnich półkach perfumerii, ale trwając nań przez całe dekady. Teoretycznie. Co rozczarowuje z perspektywy wdzięcznej pamięci o l'Air du Temps, choć nie dziwi w przypadku autorów sukcesu takich mega-hiciorów, jak Nina i Ricci Ricci.
Coś się zmieniło w ciągu ostatnich dwudziestu lat; i to na gorsze, niestety. Ech..!


Rok produkcji i nos: 1984, ??

Przeznaczenie: bezpieczny zapach stworzony dla mężczyzn (teoretycznie!), o nieprzesadnie dużym sillage. Na wszelkie okazje, choć zdaje się być wymarzonym na te bardziej formalne.

Trwałość: do dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-szyprowa

Skład:

Nuta głowy: cytryna, bergamotka, jagody jałowca, nuty zielone, aldehydy
Nuta bazy: goździk, jaśmin, paczuli, cynamon, kminek, wetyweria, sosnowe igły, drewno cedrowe
Nuta bazy: labdanum, skóra, tytoń, mech dębowy, piżmo, ambra
___
Dziś noszę Incensi od Lorenzo Villoresiego.

P.S.
Twórcą dwóch pierwszych ilustracji był Léon Benett, a ich źródło TUTAJ.


Edycja, 05. 04. 2011, godz. 15.40

Do powyższej recenzji postanowiłam dodać kilka słów, celem uściślenia.
Kiedy szukałam informacji o Phileasie kilka razy otarłam się o, wówczas niejasny, slogan reklamowy [choćby na "plakacie" zamieszczonym powyżej]: "dla mężczyzn wykluczonych ze społeczności". Nie miałam pojęcia, o co chodzi. "A to niby dlaczego? Jakim cudem taki wdzięczny i akuratny zapach może mieć do czynienia z wyrzutkami??"

Odpowiedź uzyskałam wieczorem, kiedy postanowiłam przypomnieć sobie dziecięcą lekturę. Na stronie szesnastej mojego wydania W 80 dni dookoła świata przeczytałam, co następuje:

(...) Nie zdarzyło się, aby pan Fogg postawił choć jeden krok zbędny - zawsze obierał drogę najkrótszą. Nigdy nie błądził wzrokiem po suficie i nie pozwalał sobie na zbyteczne gesty. Nigdy też nie widziano pana Fogga w stanie wzruszenia czy niepokoju. Wszędzie zjawiał się o właściwej porze, choć nie było skądinąd człowieka mniej skłonnego do pośpiechu niż on. To wyjaśniało, dlaczego żył samotnie i, aby tak rzec, poza nawiasem społeczeństwa: rozumiał dobrze, że w życiu istnieje zjawisko tarcia, a ponieważ tarcie opóźnia ruch, więc nie ocierał się o nikogo.

Dzieło uprzednio cytowane, s. 16, podkreślenie mojego autorstwa.


Moja ciekawość została zaspokojona. :) Lecz tym samym cała wspomniana akuratność nabrała nowego, niemal jawnie ironicznego, wydźwięku. Dzięki niemu zrozumiałam, dlaczego skazano Phileasa na odejście w niebyt. Ironia w perfumach głównego nurtu w czasach, gdy klientowi należy schlebiać, podlizywać się w sposób mniej lub bardziej zawoalowany: to nie mogło skończyć się inaczej.
Wielka szkoda. Ostatecznie "parweniusz nigdy nie pojmie, że arystokratyzm ma u swych podstaw ironiczną radość prostoty", że i ja pozwolę sobie na maleńką złośliwostkę. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )