wtorek, 19 kwietnia 2011

Janusowe Olibanum

Zastanawiałam się, czy zamieścić poniższy post. W końcu on także może mieć jakiś wpływ na "erupcję" cen olejków Pro Fumum Roma w pewnej rodzimej perfumerii.. ;) [Swoją drogą, już dziś bardziej opłaca się sprowadzać flakony PFR z Lucky, szczególnie przy większych zakupach. :) ] Tylko co poradzić, skoro dzieła uzdolnionych Włochów trudno ignorować? Oleista maź złamała moją wolę; dziś będzie o Olibanum.


Podobno jest wtórne. Podobno żywcem zerżnięte z kadzidlanych kamieni milowych, z serią Comme des Garçons na czele. Podobno nie potrafi zachwycić. Jasne.
A ostatniej nocy pod Wylatowem podobno widziano Predatora ścigającego E.T. ;P Czemu z ukrycia przyglądało się dwóch poważnych panów w czarnych garniturach i takowych okularach. Podobno.
Ej, nie... W każdym razie nie aż tak ostro. :) Olibanum rzeczywiście przywodzi na myśl wiele innych kadzidlanych kompozycji, od Tauera po Durbano, samo jednak trzyma się nieco z boku, resztę braci traktując z dystansem.

Zimne, stonowane i przebogate; jednocześnie mroźne oraz pustynne, schwytane w butelkę w jednym z bliskowschodnich karawanserajów. Olibanum prowadzi nas drogą od chłodnej, acz wdzięcznej, czystości Rock Crystal ku gęstym, angażującym wyposzczone europejskie zmysły klimatom rodem z Jubilation XXV. Dzieło, które - aby było ciekawiej - za każdym razem potrafi odsłonić nowe, do tej pory kompletnie nieznane, oblicze. Więc nie potrafię go zignorować.

Zimą wdzięczy się przymilnie, skrzy niczym przedmioty wykonane z kryształu. Układa na mojej skórze tak naturalnie i gładko, że aż chciałoby się dodać: "całkiem jak druga skóra". :) Tylko, że nią nie jest. Olibanum to długa, półprzejrzysta, jedwabna bądź satynowa koszula nocna, mająca pobudzać męską wyobraźnię (albo i nie męską; to już wolny wybór); niekoniecznie po europejsku wulgarna: rodem z tandetnego internetowego sklepu, upięta na modelce jakby żywcem wyjętej z filmu porno. Nie, nie i jeszcze raz nie! [No i wyjaśniło się, czemu nie kupuję bielizny nocnej w polskojęzycznym internecie. ;) ] Zimowe Olibanum to raczej powłóczysta szata, obramowana złotą taśmą, nieco głębiej rozcięta tu i ówdzie, opadająca z jednego ramienia. Niezbyt wydumana, daleka od prostactwa czy erotycznej ignorancji, typowej dla współczesnego epatowania seksem. W końcu określenie "sztuka miłosna" nie wzięło się znikąd i kiedyś miało głębokie uzasadnienie. :)
Na mnie zaś miłą i bardzo, hm.. naturalną kompozycją, transparentną i lekką. Dla przykładu: pachniałam nią podczas ostatniej Wigilii. I sprawdziła się idealnie; zero poczucia niestosowności u mnie, a szoku bądź zgorszenia w reakcji bliźnich. Jest więc Olibanum dziełem uniwersalnym.


Jednak wystarczy, że słupek rtęci w termometrze podskoczy w okolice dwudziestego stopnia Celsjusza i wyżej, a sytuacja ulega zmianie. To, co przedtem było czystą naturalnością lub przytulnym chłodem, zmienia się w rozedrgane od gorąca, przesuszone powietrze, aż ciężkie od woni egzotycznych ingrediencji. Do czystego kadzidła wspomaganego przez olejki pomarańczowe i cień mirry dołącza silny, nie znoszący sprzeciwu sandałowiec. Kto kojarzy Santalum tej samej marki, wie już, czego się spodziewać. :) Bo czasami mam wrażenie, że między obiema kompozycjami niełatwo znaleźć jakiekolwiek istotne różnice. Wzrasta też znaczenie mirry, która przestaje być słodkim przyjemniaczkiem, a przepoczwarza się w rozrywający przegrody nosowe korkociąg, w większym stężeniu mogący śmiało zastępować udrożniającą nos tabakę. Z sukcesem: w zasięgu wielu mil nie wyczuwam ani grama wody pitnej. Kompletna susza. A do tego gęsta, szara ściana kadzidlanego dymu i - och i ach! jakie to wszystko piękne! Jednocześnie przysadziste i lekkie; wartkie, ale statyczne. Tylko błagam, nie pytajcie, jak to możliwe. ;) Sama zachodzę w głowę.
Bywa, że silne stają się akcenty tajemniczych przypraw, w tym gałki muszkatołowej, kardamonu, pieprzu i kminu. Wówczas omawianej mieszaninie najbliżej do wspomnianego boskiego Jubilation Amouage. Albo Incense Extrême Tauera tyle, że bez irysowego dysonansu. Lub Tourmaline Noir. Fakt, tworzy się bogata paleta powiązań. Jednak nie widzę weń śladu klonowania, prędzej typowe rodzinne podobieństwo. Czyli brak powodów do niepokoju.

Ciekawy jest także rozwój pachnidła, typowo "amerykański", pozbawiony klasycznej wolty nut zapachowych. Rozpoczęty silnym uderzeniem, by stopniowo ogrzewać się od ludzkiej skóry, mięknąc nieco i niewyczuwalnie, choć systematycznie, gubiąc po trosze mocy; aż do ostatniego stadium, które trwa niezmienione naprawdę bardzo długo.
Albo jestem bezkrytyczna wobec kadzidlaków, albo trafiają się niemal same wybitne (lub chociaż ujmujące). Tak czy inaczej, leczyć się nie zamierzam. ;) Dziś ani jutro.

Na koniec trochę o mitologicznym skojarzeniu. :) Janus był staroitalskim bogiem początku, zamknięcia starych spraw i otwarcia nowych, patronem drzwi, bram i mostów. Pan Przejścia. Stąd zwykło się przedstawiać go jako postać o dwóch twarzach na jednej czaszce, względem siebie przeciwstawnych. Jego imię pochodzi od czasownika 'ire', co znaczy iść, przechodzić, stąd przejścia to 'iani'.*
Coś się kończy, coś zaczyna. Do czegoś pragniemy wrócić, a od czego innego odwrotu brak. Coś tracimy, a coś zyskujemy. Ciągły ruch i zmiany są sednem ludzkiego doświadczania. W tym kontekście nie dziwi mnogość wcieleń Olibanum; ostatecznie, czegóż innego oczekiwać po perfumach stworzonych na bazie żywicznego dymu, którym zwykło się czcić bogów? ;) Kult religijny, oprócz wielu innych zadań, pomaga nam oswoić się z ciągłą niepewnością jutra, z frustracją rodzącą się z niemożliwości przewidzenia przyszłych zdarzeń, z lękiem przed wszystkim, nad czym nie potrafimy sprawować kontroli. Dlatego tak trudno go zignorować. A opary kadzidła siłą rzeczy zdają się być idealnym "podkładem" pod niniejsze rozważania. :) Taki przyjemny atawizm.
W ogóle, czuję się jak tarocistka. :)
Koniec.


Rok produkcji i nos: 2007 rodzina Durante (?)

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, na wszelkie okazje. Radzę przetestować kilka razy, ponieważ nigdy nie wiadomo, co z cholerstwa wylezie. A! I na sillage uważajcie, bo także zdradliwy.

Trwałość: od siedemnastu do ponad dwudziestu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

kwiat pomarańczy, mirra, kadzidło frankońskie, drewno sandałowe
___
Dziś noszę Eau Lente od Diptyque.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.essential-natural-remedies.com/frankincense.html
2. http://garfield.travellerspoint.com/11/

6 komentarzy:

  1. Jak Ci się opłaca? 240$ za flakon to jest 720 zeta. Plus przesyłka (przy full zakupach za 500$ paczka pożera Ci ona połowę kwoty, czyli 20$ = 60 zł) plus VAT dla Urzędu Celnego (tak zwane cło to jest Vat) i masz cenę wyższą niż z Quality. Wedle moich obliczeń nie opłaca się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Spodziewałam się, że się odezwiesz. Choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego... ;)
    Cóż, może rzeczywiście niekoniecznie wliczyłam cło. :) Ale tylko dlatego, że z nim akurat bywa różnie. Do tego dochodzi cena dolara: ok. 2,8 zł. co nam daje nieco ponad 670 zł.
    Poza tym, Quality też za darmo nie wysyła [upieram się przy wysyłce, ponieważ chwilowo tylko ona mnie urządza, a i wiele osób nie może sobie pozwolić na szwędanie po perfumeriach, również z powodów, hm... geograficznych]. Przy 760zł możemy liczyć na darmową dostawę w ramach Poczty Polskiej, ale zawsze lepiej zdać się na firmę pewniejszą, co skutkuje wydaniem 20 lub 35 złociszy. Jeśli zaś marzy Ci się płatność przy odbiorze, wówczas z portfela znika dalsze 10; cle szczęśliwie to nie konieczność :) ). I tak 760 może rozrosnąć się do złotych polskich ośmiuset pięciu. Choć na plus Q. warto policzyć, iż licznik nie staje przy niecałym 1500zł, a i koszty transportu stopniowo maleją. Jeśli jednak ograniczymy się do, powiedzmy, dwóch flaszek od familii Durante, i tak nie jest zbyyt kolorowo.
    Niech więc każda z nas zostanie przy swoim. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio bijesz T. w lizodupstwie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie przekonuję ani nie namawiam. Nasz UC jest w 100% skuteczny - wszystko łapią. Przesyłkę z Q biorę zawsze darmową. W kńcu dopóki nie odbiorę - to oni odpowiadają za paczkę. A dolar... No tak. Wiele zależy od tego, jaką masz kartę. ja mam Visę, która przelicza najpierw złotówki na Euro, potem z Euro na dolary i zwykle wychodzi mi kurs powyżej kursu.
    Anyway - Ambra Aurea na przykład w Quality nie mają. Sprowadzałam więc z Lucky.

    Ciekawa jestem, jak oni ustalają te ceny. Pewnie indywidualnie z konkretną firmą, bo o ile Profumum ma ceny na poziomie normy, to na przykład Montale jest tanio, a Durbano drogo.

    A spodziewałaś się bo co? Bo ja się pod każdym prawie Twoim postem odzywam? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszy mnie, że napisałaś tak entuzjastyczną recenzję Olibanum :)
    Ja zakochałam się w tym zapachu od pierwszego, że tak to ujmę, spotkania. Prawda, ma coś wspólnego z innymi "kadziłowcami", ale nigdy nie odniosłam wrażenia, że jest wtórny.
    Odbieram go jako zapach chłodny, wręcz ascetyczny. Trzymający emocje na wodzy, jeśli chciałabym popadać w personifikacje :P
    A.

    Ha, to już mój drugi komentarz u Ciebie; wcześniej był Waterhouse i Fumidus. Jak widzisz, odwiedzam Twój przybytek regularnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimie/Anonimko nr1 - a kim (lub czym) jest T.? I biję w jakim sensie? Bo ja jakaś taka nieogarnięta...
    BTW, każdy liże, co może. Tobie też polecam. ;) To wydatnie zmniejsza poziom frustracji.

    Sabb - a to zapewne. ;) Ja się PP boję jak diabeł święconej wody, więc minimalizuję kontakty z nimi.
    Ano, nie mają. Przypomniałaś mi, czym mam się zainteresować. :)
    Co do ustalania cen, pewnie masz rację. Kiedyś powiedziałabym, że chodzi o "sprzedawalność" marki, ale czy to znaczyłoby, że Montale im się nie sprzedaje?
    Niekoniecznie, ale i w tym coś się znajdzie. ;)

    A. - a mnie cieszy, że Ci się Olibanum podoba. Im nas więcej, tym lepiej. :) Fakt, jest chłodny i dystansując. Można też napisać, że trzyma nasze (lub czyjeś) emocje na wodzy, ale to też personifikacja. :)
    Zapraszam jak najczęściej.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )