piątek, 10 maja 2013

Wiwisekcja perfumomaniaczki ;)

Tak mi wczoraj przyszło do głowy...
Czyli kolejna porcja wiedźmowych banałów. :D


"Czym jest podróż? Poznawaniem? Odkrywaniem? Podziwianiem? Udowadnianiem sobie czegoś? A może po prostu podążaniem przed siebie? I – z tym dziwnym uściskiem w żołądku – czekaniem na to co będzie za kolejnym zakrętem…
Bo często to Droga staje się celem samym w sobie". 
ŹRÓDŁO


Właśnie... Dlaczego mam chęć wciąż poznawać nowe perfumy? Dlaczego nie przystopuję - a kilka razy próbowałam, z wiadomym skutkiem - po prostu zajmując się używaniem własnych flakonów?  Które teraz stoją w szafce i większość pewnie już zapomniała, do czego właściwie służy. ;) Przecież nie testuję kolejnych zapachów dlatego, że chcę powiększyć zbiór o kolejny flakon! Ten etap - kiedy każde piękne perfumy od razu znajdowały pełnowymiarowe odbicie w prywatnej kolekcji - od dawna już za mną.
Kiedyś myślałam, że testuję przede wszystkim dlatego, że prowadzę bloga z recenzjami perfum. I, no cóż, muszę przyznać, iż ten powód ma daleko większe znaczenie, aniżeli chęć finansowego wspomożenia producentów czy dystrybutorów pachnideł. ;) Lecz i tutaj, prawdę mówiąc, jedno z drugim wcale nie jest związane aż tak ściśle, jak początkowo uważałam. Wiele osób przecież zaopatruje się w próbki, niektórzy w ilościach naprawdę sporych, jednak ich refleksje wcale nie muszą przekładać się nie tylko na chęć prowadzenia bloga a nawet niekoniecznie na publikację swoich opinii w Sieci (ni gdziekolwiek indziej). Podczas ostatnich nieobecności w tym miejscu odkryłam nie bez zdumienia, że i dla mnie spisywanie przemyśleń [koniecznie-muszę-inaczej-się-uduszę :] ] nie jest aż tak niezbędne, jak jeszcze kilka miesięcy temu sądziłam.


A jednak, kiedy siadam do komputera, gdy spryskuję swoją skórę i wdycham opary, potem przez chwilę zbieram myśli i zaczynam pisać pierwsze zdanie - wtedy czuję, że jednak jest okej, że wybrałam odpowiedni sposób wizualizacji swojego [jakby nie patrzeć, w skali powszechnej wciąż mocno nietypowego] hobby. Że po prostu lubię to robić tak, jak inni ludzie lubią grać w amatorskich kapelach, w średniowiecznych strojach pomykać po zabytkowych ruinach, zbogacać kolekcję cennych znaczków pocztowych albo nielegalnie "ozdabiać" mury za pomocą farb w aerozolu. ;)
I... w zasadzie w tym miejscu mogłabym zakończyć uznawszy, że skoro testowanie, wąchanie i pisanie o efektach powyższych działań daje mi frajdę, to nie ma o czym mówić - tylko, że to jestem ja. ;> Dlatego od zwykłego uporządkowania myśli podążyłam dalej.

Bo co takiego ciekawego jest w perfumach? To, że są ulotne, że pięknie pachną [komu jak komu; a w ogóle, co to znaczy: "pięknie"?], że mimo trwającego od lat procesu egalitaryzacji pachnącego świata, w dalszym ciągu "jadą" na zdobytej wieki temu pozycji synonimów luksusu?
Dlaczego w ogóle wciąż mam chęć poznawać nowe zapachy mimo, że często pierwszemu testowi towarzyszą reakcje w stylu: 'znam, było, było, znam'? Czy te pojedyncze iskierki oryginalności to nie jest przypadkiem zbyt mało, by utrzymać zainteresowanie pasjonatki na wiecznie wysokim poziomie? Wreszcie: dlaczego cały czas powtarzam, że "każde perfumy warto poznać"?
O co w tym wszystkim chodzi??


Hmm... odpowiedź na pytanie, dlaczego wciąga nas akurat to a nie inne hobby, przekracza moje możliwości. :) Mogę za to spróbować wyjaśnić, skąd zainteresowanie zapachami wzięło się u mnie. Choć i tak będą to tylko przypuszczenia.

Pominę jednak "zwyczajowy" wstęp o tym, jak to od najmłodszych lat zwracałam uwagę na otaczające mnie wonie lub jak ważnym dodatkiem do własnego wizerunku dla moich bliskich były perfumy. Uważam go bowiem z jednej strony za truizm, z drugiej zaś wyłącznie za okoliczność sprzyjającą zainteresowaniu woniami, nie zaś naturalną i ostateczną motywację.
Mam za to wrażenie, że w świecie zapachów odnalazłam rzeczywistość idealną z punktu widzenia kogoś, kto zawsze chciał wypowiadać się o sztuce, jednak doskwierał jej brak niezbędnych po temu narzędzi poznawczych [by nie szukać długo: dopiero od kilku lat oglądając film, zwracam uwagę również na takie szczegóły, jak rozplanowanie kadru czy przejścia między poszczególnymi scenami]. W perfumiarstwie odnalazłam świat, który nie zdołał stworzyć własnego języka (wiele razy wspominałam dlaczego, więc pozwólcie, że dziś daruję sobie powtórkę z rozrywki); co było dobrą nowiną, oznaczało bowiem możliwość opisania tego, co czuję za pomocą niemal całkowicie dowolnych środków. A że jestem synestetką, w ruch poszły obrazy, dźwięki, wizje miejsc, zdarzeń czy osób zrodzone dzięki obcowaniu z danym zapachem.

Trochę to było dziwne: opowiadać jakąś historyjkę niczym niewydarzona pisarka tylko dlatego, że się nawąchałam. ;) W tym miejscu do mojego pachnącego świata wkroczył internet. Odkryłam polskojęzyczne blogi i fora, gdzie - jak się prędko okazało - swoje przytulisko znalazła może mała ale na pewno wyrazista grupa węchowych synestetów. Ludzi, [gównie rodzaju żeńskiego, co jednak nie powinno dziwić, ponieważ wg badań naukowców kobiety reagują na zapachowe bodźce bardziej intensywnie, z odniesieniem do emocji - interesujący atawizm z czasów, kiedy jako samice odpowiedzialne za młode musiałyśmy szybko a bezbłędnie rozpoznawać, gdzie można liczyć na bezpieczny nocleg, gdzie znaleźć coś do jedzenia, a od których miejsc lepiej trzymać się z daleka; i tu mózg posługiwał się swoistym skrótem między zapachem, pamięcią a emocjami] którzy po świecie pachnideł poruszali się tak, jak ja. Nawet podobały nam się podobne perfumy, choć tu pewnie sporo do powiedzenia miała trudniejsza dostępność do niszowców niż do, dajmy na to, bestsellerów od Chanel i Diora. Co z pozoru kreuje "dawnych nas" na bandę snobów, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż podobna diagnoza byłaby faktycznie kolejnym uproszczeniem. Bo co, jeżeli z jednej strony kierowała nami synestezja a z drugiej: żądza nowych wrażeń?


W praktyce rzecz sprowadza się do możliwości interpretacyjnych - a raczej do nie-możliwości opowiedzenia zupełnie na nowo o najbardziej znanych perfumach, odcięcia się od najsłynniejszych we współczesnym świecie olfaktorycznych historii. Dla przykładu: spróbujcie teraz wejść w moją skórę i poszukać we własnej głowie zupełnie nowego sposobu na opowiedzenie swoimi słowami o Chanel No. 5,  "oswojenie" legendarnego zapachu przez zupełnie nową opowieść. Trudne, prawda? Nie niemożliwe, ale bardzo ciężkie do wymyślenia. Tymczasem Messe de Minuit te kilka lat temu tudzież Anima Dulcis współcześnie nie nakładają podobnych ograniczeń. Nie wymuszają konieczności-napomknięcia-o... (im bardziej znane są perfumy, tym podobnych "figur obowiązkowych" więcej).
Marki niszowe zaś mogą co najwyżej naprowadzić mnie na dany trop, z którym niekoniecznie muszę się zgadzać. Dlatego właśnie zobaczyłam cień Any de Castro w Anima Dulcis czy Rzymian z IX legionu za Wałem Hadriana w Victrix od Pro Fumum Roma. Z perfum głównego nurtu na podobną dowolność interpretacyjną  pozwalają mi tylko pachnidła najbardziej "moje" albo zupełne nowości. Lecz jak trudno znaleźć wciągającą opowieść w premierowych zapachach ostatnich lat, wiemy wszyscy. Zatem pozostaje nisza - lub retro, wonie skrajnie niemodne lub niemal zupełnie zapomniane. Ich dawna legenda już nie krępuje; a nawet jeżeli pobrzmiewa gdzieś jako dalekie echo przeszłej sławy (vide: przypadek Habanity albo Tabu), wówczas jest tak uroczo niezobowiązująca, że bez problemu może stać się kanwą naszej własnej wizji. To właśnie tam w dzisiejszym świecie można zobaczyć najwięcej i najwięcej usłyszeć [jednak nie w sensie, że są to najbardziej wartościowe działy perfumiarstwa, lecz że w tworzonych przez nie ramach rozpościera się przed nami najszersza z możliwych panoram], najwięcej się nauczyć.


Pewnie dlatego mimo upływu lat nie tracę nadziei. Wciąż testuję nowe perfumy, ponieważ każda kolejna woń zapełnia maleńką szufladkę w mojej zapachowej pamięci, zaspokaja węchową ciekawość. Chcę poznawać nowe opowieści (i rejestrować ten rodzaj woni, które synestetycznych wrażeń nie dają), chcę dziwić się kolejnymi wcieleniami oudu albo zestawieniem kakaa z kminem. W ogromnym olfaktorycznym pejzażu mam swoje ulubione fragmenty, do których wracam najczęściej, by z lubością obserwować, jak poddają się drobnym zmianom [impresjoniści obserwowali wędrówkę cienia po ogrodach i budowlach a ja lubię patrzeć, co stanie się z oudem/kadzidłem/wanilią/różą, jeśli dodać doń...]. Lecz nie znaczy to przecież, że ignoruję istnienie całej reszty, którą ogarniam spojrzeniem, niechby tylko w poszukiwaniu interesujących mnie przyrodniczych wyjątków.

Ponadto, czego przecież nie ukrywam, lubię antropomorfizować perfumy. :D Co w kontekście mojej dzisiejszej rozwlekłej notki znaczy, iż każde pachnidło, dokładnie jak każdy człowiek, może mieć coś ciekawego do przekazania. Na taki czy inny temat. Dlatego nie należy żadnej kompozycji skreślać z góry, bo a nuż...? :)
Oczywiście nie będziemy w stanie poznać każdego zapachu, o którym tylko usłyszymy/przeczytamy, jednak kiedy trafi się możliwość niezobowiązującego zawieszenia nozdrzy nad czymś, co raczej nie mieści się w naszym spektrum olfaktorycznym, nie powinniśmy szybko z niej rezygnować. Ostatecznie powąchanie blottera w perfumerii czy fiolki z cieczą podczas spotkania z innymi pasjonatami nic nas nie kosztuje. A wiele możemy zyskać.
Niekoniecznie, zupełnie niekoniecznie w wymiarze materialnym. :)


Podsumowując jednym zdaniem: nie chodzi o ciągłe uzupełnianie kolekcji flakonów czy też poszukiwanie Zapachu Idealnego, lecz o poznawanie nowych wariacji olfaktorycznych; ciągłe poznawanie.

Ponieważ to droga jest celem samym w sobie. Nie pęd do przodu, nie zadręczanie się myślami typu: "ale dlaczego to robię?", "do czego to prowadzi?", "a co jeśli na końcu tej drogi będzie czekać nicość?".
Błaagaaam...!
Zycie też prowadzi nas nie-wiadomo-gdzie, a jednak czemuś masowo go sobie nie odbieramy. Pasja to w końcu jeden z elementów składowych naszej egzystencji, więc i na nią warto spojrzeć dokładnie tak, jak zwykliśmy patrzeć na całość. I, mówiąc poetycko-obrazowo, odkryć odległe galaktyki w oczach ważki. ;)
O.
___
Dziś Oud Assam marki Rania J.

P.S.
Z wyjątkiem pierwszej, wszystkie ilustracje pochodzą z http://mylusciouslife.com/perfume-perfection/
Natomiast owa pominięta z http://www.matchbookmag.com/issues/november-2012/#77

8 komentarzy:

  1. Wiedźmo dokładnie... sam się przyłapałem na pewnym etapie, żę w owczym pędzie kolekcjonuję wszystko co popadnie... półka zaczynała się uginać pod ciężarem nowych flakonów, Visa cichutko zapiszczała, wieszając się na swoim własnym pasku magnetycznym i co z tego?... frustracja, więcej flakonów!, ale za co? byle do pierwszego i więcej flakonów!...
    efekt? kilkadziesiąt flaszek których chyba nigdy już nie zużyję i garstka faworytów do których wracam najchętniej...
    flakonów już nie kupuję, przekuwając chwilowe zachłyśnięcia i objawienia w kolejną szklaną bryłkę za kilkaset złotych... wystarczają mi ewentualnie odlewki jeśli zapach rzeczywiśćie podbił me serce bez reszty, tudzież próbka... zresztą im więcej poznanych próbek tym i objawień jakby mniej... maniera jakaś? zmęczenie materiału? nieustannie podnoszona poprzeczka? w każdym razie dotknęłaś o ma muzo sedna... :) ta pogoń to nic innego jak nieprzemijająca chęć poznawania, która jak nałóg każe sięgnąć po kolejnego papierosa, tudzież kreskę... człowiek wciąż pragnie więcej i więcej, każda próbka to kolejna niewiadoma, podnieta, wyzwanie i oczekiwania... co tym razem się trafi? ten nienasycony głód poznawania coraz to nowych perfum to oczywiście perfumoholizm i droga która bawi sama w sobie, będąc swoistym celem sama w sobie, choć teoretycznie gdzieś tam kiedyś na horyzoncie zamajaczy obrys Graala... :)
    pozdrawiam pirath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To usilne kolekcjonowanie (nawet powiedziałabym, ze chomikowanie) flakonów z zawartością, którą mamy za piękną jest chyba jednym z pierwszych stadiów perfumowej manii. Które może przejść z czasem, choć wcale nie musi. A że nie zużyjemy zawartości wszystkich? Na to też jest sposób. :) Wystarczy "tylko" wystarać się o progeniturę,w odpowiednim czasie zainteresować ją sztuką olfaktoryczną i zapisać własną kolekcję w spadku. :P Kiedy będziesz umierał to wszystko zdąży osiągnąć status superhipervintage - tylko wyobraź sobie cenę jednego takiego, odpowiednio przechowywanego, flakonika! ;))
      Więc może warto jeszcze raz przemyśleć decyzję o zaprzestaniu zakupów pełnowymiarowych perfum?

      Choć to prawda, że odlewka skutecznie leczy z galopującego pragnienia wydania kilkuset złotych. Kiedy ma się te 10 ml zachwycającego zapachu to, przy naszej częstotliwości testów, taka ilość starcza na baardzo długo. :) Na szczęście.

      A zmęczenie materiału to najnormalniejsza sprawa pod słońcem. Mnie w takich chwilach pomaga nie chwilowe zaprzestanie testów czy w ogóle kontaktów z perfumami (bo widać już nie mogę się bez nich obejść ;) ) ale zatrzymanie się i refleksja z gatunku tych, które można przeczytać powyżej. Wystarczy zadać sobie kila pytać i uporządkować myśli. Zmęczenie cudem mija.
      I co prawda nie przestaję zauważać podobieństwa perfum X do iluś-tam poznanych mi wcześniej, ale staram się docenić kompozycję w oderwaniu od tych mimowolnych punktów odniesienia. Choćby dlatego, że podobieństwo to nie całkiem zrzynka. Szczególnie, kiedy woda przywodzi na myśl naprawdę dużą ilość podobnych kompozycji. Wtedy widać, że jej twórcy po prostu chcieli wstrzelić się w trend. A to jeszcze nie zbrodnia. :)

      Co do chęci poznawania, zgadzam się całkowicie, co zresztą napisałam już w odpowiedzi an komentarz Sabb. Ogólnie to fajnie mieć pasję. ;) [niekoniecznie tylko tę jedną] Zresztą, już zupełnie na marginesie: swojego Graala miałam już na początku manii perfumowej. I spokojnie mogłabym na nim poprzestać, zwłaszcza, ze nadal mnie zachwyca i skupia w sobie wszystko, co w uwielbiam w perfumach. A jednak "coś" w dalszym ciągu pchało mnie do przodu. Przynajmniej tyle wiedziałam od zawsze: że Graala (już) nie szukam. :)

      Usuń
  2. Celem jest droga... Napisałam kiedyś podobny tekst. A wcześniej napisała taki Elve (o czym nie pamiętałam pisząc swój, tak ja Ty pewnie nie pamiętasz mojego). I wnioski za każdym razem są takie same. Nie chodzi o to, by znaleźć. Chodzi o radość poszukiwania, o kolekcjonowanie doznań (nie flakonów).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt. Nie pamiętałam. Ale to chyba dobrze, że wszyscy mamy wątpliwości co do sensu i celu - i naprawdę super, kiedy dochodzimy do takich właśnie wniosków. :D
      Choć rzeczywiście podczas pisania notki myślałam intensywnie o cudzych słowach. Konkretnie o słynnej odpowiedzi George'a Mallory'ego na pytanie dziennikarza, dlaczego od lat tak bardzo stara się wejść na szczyt Everestu. "Because it's there". Bo tak jest chyba z każdą pasją, o ile jest szczera i długotrwała, z perfumami także.
      Dlaczego tak bardzo chcemy powąchać nowe, nieznane nam pachnidło? Ponieważ ktoś je stworzył. To najlepszy - i najbardziej prawdziwy - powód.

      Usuń
  3. Osiągnięcie celu nie sprawia tyle satysfakcji co pokonanie drogi do tego miejsca. Pojęcie ruchu i progresu jest tutaj kluczowe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam napisać to już chwilę temu, że się mogę podpisać pod każdym zdaniem, ale mi się zapomniało. Więc napiszę to teraz, z właściwą sobie lakonicznością nie rozwijając tematu ;P

    Chociaż jeszcze mogę dodać, iż miło mieć świadomość, że istnieje grono ludzi, dla których antropomorfizacja perfum nie jest skrajnym dziwactwem ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż.. fajnie, że więcej osób ma podobne przemyślenia, jak zresztą napisałam Sabb. Z właściwą sobie rozwlekłością dodam jeszcze, że to bardzo dobrze, bo pasja świadomie przeżywana jest przecież sto razy cenniejsza. ;)

      To w ogóle są ludzie, którym coś takiego wydaje się dziwne??? O.o
      ;>
      [Żal mi biedactw. ;P ]

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )